LINUX i vice versa

Artykuł ''Rozważnie czy romantycznie?'' Marka Wierzbickiego przestraszył mnie nie na żarty. Rzecz jest o sprawie mi bliskiej, o której od wielu lat dyskutują programiści, biznesmeni, a nawet filozofowie, czyli o open source, Linuxie, zaletach i wadach jego zastosowania.

Artykuł 'Rozważnie czy romantycznie?' Marka Wierzbickiego przestraszył mnie nie na żarty. Rzecz jest o sprawie mi bliskiej, o której od wielu lat dyskutują programiści, biznesmeni, a nawet filozofowie, czyli o open source, Linuxie, zaletach i wadach jego zastosowania.

Przeraziły mnie dwie rzeczy: stopień niewiedzy w sprawach, o których autor się wypowiada, oraz fakt, że jest odpowiedzialny za rozwiązania informatyczne. Ta niewiedza jest w moim mniemaniu niezwykle groźna zarówno dla przedsiębiorstwa, w którym pracuje autor, jak i zatrudnionych tam pracowników. Teraz stała się również niebezpieczna dla czytelników Computerworld i dlatego jako dziennikarz, ale również prezes Stowarzyszenia Linux Profesjonalny, postanowiłem nie pozostawiać tego tekstu bez odpowiedzi. Moje światowe doświadczenia są zgoła inne od tych, które przedstawia Marek Wierzbicki.

Czy open source oznacza darmowy?

Zacznijmy od rzeczy kardynalnych, aby później posługiwać się faktami, a nie widzimisię, co z taką swadą czyni Marek Wierzbicki. Czytając artykuł "Rozważnie czy romantycznie", przypomniał mi się stary jak świat kawał o dwóch sąsiadkach:

Jedna mówi do drugiej:

- Wiecie sąsiadko, Kowalska mówi, że używacie zagranicznych słów, nie rozumiejąc ich znaczenia!

- A tak! To powiedzcie sąsiadko Kowalskiej, że jest głupia k... i vice versa!

Z Markiem Wierzbickim jest trochę tak, jak z tą sąsiadką, co to nie rozumie znaczenia słów, których używa. Pisze o open source, ale wyraźnie myli znaczenia i nie wie, co to za diabeł ten otwarty kod. Nawiasem mówiąc, w kwestii swojej wiedzy na poruszane tematy jest szczery aż do bólu i nie pozostawia czytelnikowi żadnych złudzeń, pisząc: "(...) Ale przecież wszyscy doskonale wiedzą, że Windows jest brzydki, a Linux wręcz przeciwnie. Sam też regularnie wygłaszam takie tezy, oczywiście nie poparte żadnymi praktycznymi doświadczeniami". Nic dodać, nic ująć. Praktycznych doświadczeń Marek Wierzbicki nie ma, co widać gołym okiem.

Wracając do faktów i problemu vice versa, tfu, open source. Już po paru akapitach tekstu Marka Wierzbickiego zrozumiałem, że autor być może chciał napisać o open source, a napisał o freeware na bazie licencji GNU/GPL. Dla niego otwarty kod jest tożsamy z wolnym oprogramowaniem. To fakt, że oba są sobie bliskie, a nawet wiele osób działa zarówno w jednym, jak i w drugim ruchu, ale w rzeczywistości to dwie różne filozofie. Wystarczy 10 sekund googlowania, by dowiedzieć się np. z Wikipedii, że open source nie jest zbiorem pojęciowym tożsamym w 100% z wolnym oprogramowaniem. Najprościej jest zaglądnąć do definicji open source, która w prosty sposób przedstawia, jakie warunki muszą być spełnione, aby oprogramowanie uznano za otwarty kod.

W dużym skrócie i mocno uogólniając, cechą wyróżniającą open source jest otwarty i udostępniony klientowi czy użytkownikowi kod programu wraz z prawem do jego modyfikacji czy tworzenia własnych rozwiązań na bazie tego kodu, ale z zachowaniem pewnych warunków. To jest podstawowa różnica pomiędzy tzw. otwartym a zamkniętym kodem, którego symbolem - aczkolwiek nie jedynym - są programy Microsoftu. Nawiasem mówiąc, niektóre firmy - jak np. Microsoft - w specyficznych warunkach udostępniają kod swoich programów, jednak fakt ten w myśl definicji jest niewystarczającym, aby uznać np. Windows za open source. Dla Marka Wierzbickiego natomiast otwarty kod jest synonimem bezpłatnego oprogramowania. Nic bardziej mylnego! Czy autor kodu (osoba fizyczna czy firma) udostępnia ten kod za darmo, za piwo czy milion dolarów - to już jego problem. Jeśli udostępnia kod i nie chce za swój produkt pieniędzy, to znów mocno uogólniając (patrz definicja open source) można powiedzieć, że przynależy zarówno do ruchu open source, jak i wolnego oprogramowania. Jeśli jednak jak np. Novell, Red Hat czy IBM chce za oprogramowanie z otwartym kodem (spełniając warunki wyrażone w definicji OS) parę dolarów, bo dokłada do niego usługi gwarancyjne, programistyczne i techniczne, to wówczas mamy do czynienia z open source.

Mityczne firmy, system i problem

W dalszej części artykułu autor przechodzi - jak mu się wydaje - do konkretnych zarzutów. Otóż przedstawia mityczną (może jakiś cenzor usunął nazwę programu czy systemu) instalację w mitycznej firmie (być może ten sam cenzor usunął nazwę firmy), o której wiemy tylko tyle, że jest w niej 150 komputerów. Brzmi to mniej więcej tak, jakby w magazynie o samochodach, ktoś pisał, że samochody są do kitu, bo w aucie jego kolegi zepsuło się coś, ale nie powie jakie to auto, co się dokładnie zepsuło i jak się nazywa kolega. Czytamy później mrożącą krew w żyłach każdego menedżera IT opowieść o tym, że przydybany autor kodu "ma szlaban na komputer", bo miał złe oceny w szkole. W przypadku automobilu, Marek Wierzbicki zapewne napisałby, że inżynier mechanik nie mógł naprawić auta, bo rodzice nie wypuszczają go z domu. Wynika z tego prosta teza, że Linux czy szerzej open source - bo właściwie nie do końca wiadomo, o co autorowi tak naprawdę chodzi - jest oprogramowaniem, które tworzą i co gorsza supportują licealiści. Tymczasem wystarczył jeden telefon albo rzut okiem na stronę WWW wspomnianych już tutaj: IBM, Oracle czy Novell, aby z przerażeniem dla tez Marka Wierzbickiego stwierdzić, że support jest i owszem, a zasady jego świadczenia są takie same lub bardzo podobne jak w ulubionym przez autora oprogramowaniu z Redmond. Mało tego, sprzedawane oprogramowanie na zasadach open source - proszę zwrócić uwagę, że używam słowa "sprzedawane" - jak i to z kodem zamkniętym, nie tylko nie jest robione siłami licealistów, ale nawet - o zgrozo - często nie jest przeznaczone dla licealistów.

Tanie nie zawsze znaczy złe

Dla wspomnianych darmowych systemów bazodanowych, np. MySQL, Novell oferuje abonament, w ramach którego klient dostaje niedrogie oprogramowanie baz danych i usługę pomocy technicznej. Siebel Systems razem z Novellem opracowują platformę do zarządzania relacjami z klientami (CRM). Ten sam Novell razem z HP zaproponował system klastrowy dla Linuxa. To kilka przykładów, które są o tyle typowe, że podobnie jak w przypadku oprogramowania zamkniętego, idzie za nim normalna usługa pomocy technicznej. Tylko IBM i HP przeznaczyły na rozwój open source - i to nie tylko komercyjnych produktów - ponad 2 mld USD. Czy zrobili to po to, aby licealiści tworzyli "systemy klastrowe" i później je supportowali? Wątpię. Czują pieniądze i dlatego inwestują.

Nawet dla mało zaawansowanego, acz inteligentnego informatyka karykaturalnie wręcz brzmią argumenty autora o tym, że bazę PostgreSQL postawiono na dwuprocesorowym komputerze, który w firmie autora służyłby do postawienia mało znaczącej bazy danych. Nie chcę być złośliwy, ale muszę, więc zapewniam autora, że jak tak dalej pójdzie, to niedługo w wyniku rozwijanej przez ponad 20 lat i jak uważa autor, "spójnej i przewidywalnej" filozofii Windows, dwuprocesorowy komputer będzie potrzebny do uruchomienia systemu desktopowego, a nie serwera.

Popularność a bezpieczeństwo

Ale dajmy spokój tym w gruncie rzeczy drobiazgom i zajmijmy się sprawami poważnymi, do których zmierza Marek Wierzbicki. Otóż analizując wiele mitycznych firm i ich równie mityczne przypadki, przechodzi do spraw najważniejszych, czyli bezpieczeństwa. Marek Wierzbicki turla się ze śmiechu, gdy słyszy o statystykach ataków na komputery z Windows i Linux. Jedno w wywodach autora jest prawdziwe: zdecydowana większość bardzo poważnych, generujących olbrzymie straty w gospodarce światowej ataków jest przeprowadzana właśnie na pełen dziur i niedoróbek (do czego przyznaje się, opisując na wstępie swoje środowisko IT) system Windows oraz efekty 20 lat "przemyślanej" i w tym rzeczywiście wypadku jak najbardziej przewidywanej filozofii Microsoftu. Niezrażony tym Marek Wierzbicki zadaje celny jak amerykański Tomahawk cios, tłumacząc, że większa liczba ataków na Windows to kwestia statystyki. Mówiąc wprost: na świecie więcej jest instalacji Windows, więc dlatego więcej jest ataków. Przyznam się szczerze, że przeczytawszy to najpierw zbladłem, by następnie turlać się ze śmiechu. Przerażona małżonka myślała, że dostałem jakiejś histerii, a ja po prostu nie mogłem zrozumieć, jak komuś nie wstyd wygłaszać tez, co do których wystarczy minimum logiki, aby je obalić. Tym bardziej, że już dawno je obalono i nawet armie propagandzistów Microsoftu nie używają już tego argumentu. Rozumując w ten sposób, polecam Markowi Wierzbickiemu zakup Royce-Rollsa, bo to samochód rzadki i dlatego prawdopodobieństwo, że dojdzie do wypadku z jego udziałem, jest zdecydowanie mniejsze od powiedzmy popularnego autka za kilkanaście tysięcy złotych.

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200