Trzeba wierzyć w siebie

Z Rao J. Maddukuri, niezależnym konsultantem biznesowym, rozmawiają Andrzej Gontarz i Sławomir Kosieliński.

Z Rao J. Maddukuri, niezależnym konsultantem biznesowym, rozmawiają Andrzej Gontarz i Sławomir Kosieliński.

W latach 90. zarówno w Polsce, jak i w Indiach zaczęły się reformy społeczno-gospodarcze. Oba kraje miały podobny start do nowej rzeczywistości. Rezultaty są jednak inne...

W Indiach elita zaczęła rozumieć, że nie ma odwrotu od liberalizmu. To nie znaczyło jednak, że zdano się wyłącznie na reguły wolnego rynku. Gra wolnorynkowa pozostała pod kontrolą państwa. Moim zdaniem państwo musi dbać o wszystkich, nie tylko o najbogatszych i klasę średnią. W Indiach aż 66% obywateli mieszka na wsi, tworząc 23% PKB. Reformy gospodarcze przyniosły korzyści przede wszystkim klasie średniej (to kilkaset milionów ludzi), co w konsekwencji przyczyniło się do porażki rządu prawicowego w ostatnich wyborach. Obecny rząd ogłosił, że chce, aby reformy przynosiły korzyści każdej grupie społecznej.

Skąd się wziął pomysł postawienia na nowe technologie?

Trzeba wierzyć w siebie

Rao J. Maddukuri

Trzeba się cofnąć do lat 50. Pierwszy premier Indii Jawaharlal Nehru dobrze wiedział, że dla rozwoju kraju potrzebne są przemysł i nauka. Rozumiał, że to "nowoczesne świątynie" decydować będą o statusie cywilizacyjnym Indii. Od tego wszystko się zaczęło. Powstawały instytuty badawczo-naukowe nastawione na nowe technologie i zarządzanie. Początkowo odbywało się to za pomocą obcych państw, np. Niemiec, którzy pomogli stworzyć na początku lat 60. Indian Institute of Technology. Jego absolwenci są obecnie bardzo cenieni nie tylko w USA, ale na całym świecie. Ostatnio Kongres Amerykański wydał oświadczenie, w którym podziękował Hindusom za ich wkład w rozwój gospodarki amerykańskiej.

Zobacz też:

W okowach e-sloganów

Wiele osób wyjechało też z Indii na dalsze studia do USA. Jako absolwenci prestiżowych, amerykańskich uczelni podejmowali następnie pracę w najlepszych amerykańskich firmach. W latach 60., 70. i 80. mieli lepsze warunki pracy w USA niż w Indiach. Potem niektórzy z nich wrócili do kraju, inni wracają teraz. Ale jadą tam kolejni. Trwa nieustanna wymiana, jedni i drudzy nieustannie wspierają się, wykorzystując nawzajem swój kapitał. W ten sposób rozwija się biznes w dziedzinie IT, a 78% zleceń dla niego pochodzi z USA.

W jaki sposób powstał fenomen Bangalore? Co przyciąga do tego miejsca inwestorów z całego świata?

Bangalore zawsze było silnym zapleczem naukowym Indii. Jest tam wiele uczelni, laboratoriów naukowych. Wykorzystał to znakomicie przemysł lotniczy i kosmiczny zawsze potrzebujący najnowszych technologii. Rozwojowi Bangalore sprzyja też umiarkowany, słoneczny klimat. Miasto jest na wskroś kosmopolityczne, wielonarodowościowe. Bardzo ważna jest powszechna znajomość języka angielskiego. Te czynniki wpływają znacząco na rozwój tego miasta. Do tego dochodzi spójna polityka rządu i samorządu oraz zaangażowanie samych przedsiębiorców. Nie ma szczególnych zachęt w początkowym okresie rozwoju, np. w postaci ulg podatkowych. Jednak cały splot czynników i działań różnych podmiotów wpływa na tworzenie sprzyjających dla inwestorów warunków. Niskie koszty pracy na pewno też były atutem. Najważniejsze jednak, że za taką cenę można było otrzymać produkt wysokiej jakości.

Bangalore mieści się w stanie Karnataka. Czy ten model rozwoju udało się powtórzyć w innych regionach Indii?

Bangalore jest najbardziej znane. Urosło do rangi symbolu. Niemal każdy prezydent czy premier obcego państwa chce pojechać do Bangalore i spotkać się z prezesami największych firm informatycznych, takich jak Infosis, TCS czy WIPRO. Ostatnio premier Chin namawiał, aby największe biuro świata - Indie - chciało ściśle współpracować z największą fabryką świata - Chinami. Rosjanie też chcą wykorzystać doświadczenia i fenomen Bangalore. W 2004 r. prezydent Władimir Putin spotkał się z prezesami spółek IT w Bangalore i zachęcał je do inwestowania w Rosji. Zadeklarował wsparcie funduszu wartego 1 mld USD na stworzenie - wspólnie z firmami indyjskimi - projektu pod tytułem eRosja.

Podobnie jednak wygląda sytuacja w wielu innych stanach, jak np. Andhra Pradesh, gdzie były premier stanu Chandra Babu Naidu przekonał Billa Gatesa do inwestowania w Hajderabadzie. W rezultacie Microsoft wybrał to miasto jako swój trzeci ośrodek badawczo-rozwojowy, poza USA i Izraelem. To zasługa spójnej polityki państwa, wspólnego działania rządu, samorządów lokalnych i firm.

Czym zajmują się największe, indyjskie firmy IT i jaki mają wpływ na PKB?

Część firm oferuje własne produkty, część świadczy usługi dla innych, ale zawsze są to działania na rzecz najlepszych i największych firm na świecie. Pierwsze powstawały niemal od zera dwadzieścia lat temu. Ludzie zaczynali od małych przedsiębiorstw, ale mieli wielkie ambicje oraz wykazali się inteligencją i wyobraźnią. Byli bardzo dobrze przygotowani merytorycznie i zdeterminowani, aby dorównać najlepszym na świecie. Mieli zarówno wiedzę techniczną, jak i tę z dziedziny zarządzania. Mieli też wiarę w możliwość robienia czystych, uczciwych interesów. Byli rzetelni i pracowici. Wierzyli, że można w Indiach prowadzić działalność w branży IT na światowym poziomie.

W jaki sposób Polska mogłaby skorzystać z doświadczeń Indii? Co prawda mieliśmy być kiedyś drugą Japonią, co się nie udało, ale zawsze warto się uczyć od innych...

Polska ma potencjał, który trzeba w umiejętny sposób wykorzystać. Na początek potrzebna jest czytelna wizja rozwoju kraju. To nie jest zadanie dla jednej partii, jednego rządu, jednej firmy czy jednego samorządu terytorialnego. To zadanie dla wszystkich. Przede wszystkim trzeba dążyć do tego, aby wszyscy w Polsce czuli się dobrze i szukać sposobów realizacji tego celu. Z tego będą się brały pomysły na rozwój i wykorzystanie nowych technologii. Ważne jest też, żeby ludziom chciało się działać i żeby chcieli się w tych działaniach nawzajem wspierać. Nikt nie zrobi niczego w pojedynkę, żaden pojedynczy, nawet najlepszy pomysł czy program niczego nie zmieni. Wszystkie inicjatywy muszą składać się w całość, jak klocki Lego. Nawet najmniejsza składanka, nawet najmniejszy klocek może mieć kolosalne znaczenie. Trzeba wierzyć w siebie. Trzeba być rzetelnym. Trzeba brać odpowiedzialność za siebie. Trzeba pokonywać problemy krok po kroku. Z dnia na dzień niczego nie da się osiągnąć.

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200