W okowach e-sloganów

W wielu krajach Unii Europejskiej dostępność usług publicznych online sięga 80%. Cóż z tego, skoro brakuje chętnych do korzystania z nich.

W wielu krajach Unii Europejskiej dostępność usług publicznych online sięga 80%. Cóż z tego, skoro brakuje chętnych do korzystania z nich.

W 2005 r. z Internetu szerokopasmowego będzie korzystać 3 mln osób, dwa lata później 9 mln, zaś za pięć lat aż 20 mln z 40 mln wszystkich internautów. Gdzie? W Indiach, które chcą nie tylko słynąć w świecie jako największe biuro, ale także kraj, który skutecznie ogranicza cyfrowy podział. Hindusi wolą działać niż tworzyć wielostronicowe dokumenty, z których nic nie wynika, jak z e-Europe. Tempo nadaje sama indyjska gospodarka.

20-proc. PKB z IT

Indyjskie firmy specjalizują się zmianą zarządzania procesami biznesowymi, obsługują call center największych światowych firm, uczestniczą w projektowaniu wyrafinowanego oprogramowania. Nic dziwnego, że indyjskie spółki Infact i Infosys znalazły się w dziesiątce najbardziej szanowanych firm IT na świecie. Wiedzę tamtejszych naukowców wykorzystują - przy pracach badawczo-rozwojowych nad mikroprocesorami i multimedialnymi aplikacjami - HP, IBM, Microsoft, czy Cisco.

Według organizacji NASSCOM, indyjski rynek IT wzrósł z 1,73 mld USD w 1995 r. do 19,9 mld USD w 2004 r., co przełożyło się na milion nowych miejsc pracy. Za główny czynnik rozwoju uznaje się powszechną znajomość angielskiego, dobre wykształcenie i wysoki poziom szkolnictwa. W 2008 r. indyjski rynek teleinformatyczny osiągnie wartość 77 mld USD, co da 20-proc. udział w PKB i 30-proc. w handlu zagranicznym. Na dodatek IT da pracę kolejnym 2 mln ludzi i wpłynie na powstanie kolejnych 2 mln miejsc pracy!

Taki rozwój gospodarki wymusza inwestycje w technologie informacyjne i komunikacyjne. Dostępność telefonów, komputerów i znajomość ich obsługi staje się warunkiem sine qua non rozwoju Indii. Jak to jest możliwe w kraju, w którym połowa gospodarstw domowych nie ma dostępu do prądu, zaś miliony ludzi nie potrafi czytać i pisać? Hindusi mówią, trzeba chcieć i zamieniają riksze w mobilne elektrownie i jednocześnie publiczne punkty dostępu do usług telekomunikacyjnych. Nie mówią, że trzeba zwalczać cyfrowy podział. Po prostu to robią!

Rozgadana Europa

Daleko Europie do takiej postawy. Jedyne co potrafi, to wygłaszać slogany o konieczności informatyzacji, e-usługach, portalach obywatelskich i tworzyć - niewiele mówiące - pojęcia, jak np. o "jednolitej europejskiej platformie informacyjnej", którą odnajdujemy w zarysie strategii e-Europe 2010. Gdy Krzysztof Głomb, prezes Stowarzyszenia "Miasta w Internecie" na konferencji europejskich organizacji samorządowych EISCO głosił tezę, że rządy i samorządy tworzyły w znacznej mierze narzędzia eGovernment dla samych siebie, spotkał się z milczeniem zachodnich samorządowców zapatrzonych w nowe technologie.

Jego zdaniem definiowanie usług publicznych powinno odbywać się zgodnie z potrzebami użytkowników, nie zaś podążać za rosnącymi możliwościami techniki. W takiej sytuacji gubi się uwarunkowania społeczne i potrzeby indywidualnych odbiorców, a także organizację systemu usług, które mają daleko większe znaczenie niż ICT. Politycy nie rozumieją, że rozwój eGovernment ma tylko wówczas sens, gdy służy realizacji potrzeb społecznych i ekonomicznych.

Krzysztof Głomb namawia - "Zapomnijmy o informatyzacji, myślmy o modernizacji państwa i jego struktur". Niech urzędnicy wyjdą zza biurek i pójdą do obywateli i załatwiają u nich ich sprawy! Niech nastąpi prywatyzacja usług publicznych skoro mamy już prywatną policję. eGovernment winien być częścią optymalnych kanałów dostarczania usług dla mieszkańców i przedsiębiorców oraz wsparcia dla administracji. Ale jego rozwój w warunkach tradycyjnej administracji w wielu unijnych krajach oznacza brnięcie w ślepą uliczkę! Raport Willema Koka, holenderskiego ministra finansów, wskazuje na brak politycznego wsparcia dla reform i modernizacji.

W tym celu konieczne jest zdecydowane usprawnienie transferu technologii z projektów rozwoju społeczeństwa informacyjnego do praktyki projektów wdrożeniowych. Zdaniem Krzysztofa Głomba, nowe kraje członkowskie nie są zdolne do sfinansowania niezbędnych reform ustrojowych i modernizacji administracji bez wsparcia funduszy strukturalnych. Obecny model wdrażania polityki strukturalnej nie stwarza jednak możliwości dla rozwoju eGovernment w oczekiwanej skali.

Skąd pieniądze na rozwój?

"Dziesiątka" nowych państw zbyt mało przeznacza środków z funduszy strukturalnych na projekty eGovernment. W Polsce będzie to tylko 250 mln euro w latach 2004-2007. Decydenci są zbyt zachowawczy, nie mają niezbędnej wiedzy o eGovernment i jego roli jako narzędzia "zarządzania zmianą". Potrzeba czytelnego działania w skali całej UE. Warto by również zwiększyć poziom innowacyjności realizowanych projektów. Teraz cechuje je bowiem słaby transfer nowoczesnych rozwiązań z projektów IT. Nakłada się na to też niska kultura planowania strategicznego oraz realizacji strategii innowacyjności i rozwoju społeczeństwa informacyjnego na wszystkich poziomach administracji. Jakby było tego mało, brakuje wiedzy i specjalistów w zakresie programowania i projektowania projektów eGovernment, co skutkuje silnym, nie zawsze pozytywnym, wpływem firm sektora ICT na kształt tych projektów.

Tymczasem nie jesteśmy pewni, czy ludzie chcą załatwiać sprawy urzędowe poprzez Internet. Dlaczego? Bo nie prowadzi się zbyt wielu badań w tym zakresie, przyjmując a priori, że obywatele tego pragną. Prosiłoby się, aby e-Europejczycy porzucili swoje e-slogany i przyjrzeli się Indiom. Więcej czynów, mniej słów!

Klub Przyjaciół Korytowa

Od dwóch miesięcy opisujemy problemy ks. Sławomira Kokorzyckiego, proboszcza z Korytowa, który próbuje na wszystkie możliwe sposoby doprowadzić szerokopasmowy Internet do swojej wsi. Na razie bezskutecznie. Argumenty biznesowe wciąż biorą górę nad korzyściami społecznymi. I właśnie nad tym warto się zatrzymać. Jak to możliwe, że w Indiach opłaca się stawiać publiczne punkty dostępu w każdej większej osadzie? W Korytowie jest prąd, są ludzie umiejący czytać i pisać, na dodatek tacy, którzy wiedzą jak wykorzystać Internet szerokopasmowy dla rozwoju okolicy. Mimo to operatorzy telekomunikacyjni, zazwyczaj pełni sloganów o konieczności budowy społeczeństwa informacyjnego i walce z cyfrowym podziałem, umywają ręce. Nie tłumaczą ich ani problemy techniczne (Polska to nie Indie i prądu nie brakuje), ani finansowe (są w końcu na to fundusze unijne). Na szczęście Tomasz Białobłocki, doradca prezesa Telekomunikacji Polskiej ds. Unii Europejskiej, obiecał, że operator ten doprowadzi Neostradę do Korytowa. Kiedy? Będziemy się o to pytać nieustannie. Może pojawią się inni, którzy chcą sprawdzić, czy inwestycja w dostęp szerokopasmowy korzystnie wpływa na życie lokalnej społeczności? Chętnie o tym napiszemy.

Sławomir Kosieliński, Andrzej Gontarz

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200