Widok z lotu ptaka
- Witold Gadomski,
- 13.06.2005
Z dr. hab. Ryszardem Kokoszczyńskim, dyrektorem Biura Badań Makroekonomicznych Narodowego Banku Polskiego, Ryszardem Petru, głównym ekonomistą Banku BPH, i Rafałem Antczakiem, analitykiem CASE - Doradcy sp. z o.o., rozmawia Witold Gadomski.
Z dr. hab. Ryszardem Kokoszczyńskim, dyrektorem Biura Badań Makroekonomicznych Narodowego Banku Polskiego, Ryszardem Petru, głównym ekonomistą Banku BPH, i Rafałem Antczakiem, analitykiem CASE - Doradcy sp. z o.o., rozmawia Witold Gadomski.
Prosiłbym, byśmy wrócili pamięcią do okresu sprzed roku. Instytucje, w których Panowie pracują, przedstawiały wówczas rozmaite prognozy. Każdy z Panów sporządzał też pewnie prognozy prywatne, na własny użytek. Nie wszystkie się sprawdziły. Co dla Panów było w ostatnim okresie największą niespodzianką?
Ryszard Kokoszczyński (R.K.): Nie doceniliśmy jak szybko - właściwie z dnia na dzień - skoczy zagraniczny popyt na polską żywność, ze wszystkimi implikacjami dla cen żywności. Przyznaję, że nie doceniliśmy wpływu różnicy cen między Polską a Europą na popyt na naszą żywność. Baliśmy się, że zaszkodzi jej nie najlepsza reputacja. Tymczasem sama duża różnica cen stała się niezwykle silnym bodźcem dla kupujących. Generalnie rolnictwo świetnie się sprawdza w handlu zagranicznym. Jak popatrzymy na saldo handlu żywnością, to skala zjawiska przekracza wszelkie oczekiwania.
Ryszard Petru (R.P.): Bardzo pozytywnie zaskoczyła nas siła polskiego eksportu - nie mówimy tu tylko o żywności, chociaż żywność miała duże znaczenie propagandowe. Bardzo dobry eksport, mimo słabych wyników niemieckiej gospodarki, pokazuje dużą konkurencyjność polskich przedsiębiorców, co przełożyło się na wspaniałe wyniki finansowe w zeszłym roku - rekordowe od początku transformacji. Dzięki nim przedsiębiorstwa zgromadziły ogromne depozyty na swoich rachunkach.
Nikt się też nie spodziewał takiej pozytywnej reakcji rynków finansowych na wstąpienie Polski do Unii Europejskiej. Tuż przed tym faktem mocno nas obciążała sytuacja polityczna: rząd Millera, plan Hausnera, mieliśmy problem ze wzrostem PKB. I nagle to wszystko zaczęło się poprawiać po 1 maja 2004 r., jakby za dotknięciem magicznej różdżki. Zmienił się rząd i minister finansów, poprawił się istotnie wizerunek Polski na rynkach międzynarodowych, co w rezultacie przyczyniło się do umocnienia złotówki i bardzo istotnego spadku rentowności obligacji.
Rafał Antczak (R.A.): Rzeczywiście, nie przewidziano tak pozytywnych efektów wejścia Polski do Unii Europejskiej. Zachwycająca jest dynamika eksportu, która dowodzi, że UE jest tworem coraz bardziej efektywnym. Można na nią narzekać w zakresie pewnych kwestii ekonomii politycznej. Jednakże funkcjonowanie prawa jednej ceny, które zadziałało momentalnie następnego dnia po akcesji Polski do UE, czego nikt nie przewidział, jak i również zdolność polskich firm do konkurowania na tamtejszych rynkach - pomimo wszystkich narzuconych barier - świadczą o świetnych perspektywach rozwoju. Z drugiej strony należy pamiętać, że w 2004 r. mieliśmy niewiarygodne szczęście. Groziła nam ogromna inflacja spowodowana czynnikami podażowymi. Podwyżka stóp procentowych NBP spowodowała bardzo silny napływ kapitału zagranicznego do Polski, co z kolei doprowadziło do aprecjacji złotego i tak naprawdę spadku długu. Na pierwszy rzut oka wygląda, że jest lepiej niż się spodziewaliśmy rok temu. Obawiam się jednak, że jeśli spojrzymy na fundamenty polskiej gospodarki, to niestety w dużej mierze nie uległy one zmianie w porównaniu z tym, co było rok temu albo nawet dwa lata temu.
Coś dziwnego dzieje się z inwestycjami. Według GUS zaczęły one rosnąć, ale wolniej niż oczekiwano. Jest taka hipoteza, że tak naprawdę rosną one szybciej niż pokazuje statystyka. Nie wiemy co się dzieje z małymi firmami, chociaż z drugiej strony wysokie bezrobocie świadczyłoby, że tam inwestycje raczej nie rosną. Dlaczego tak się dzieje, pomimo tak doskonałych wyników finansowych? Przecież inwestycje można sfinansować z własnych środków. W pewnym sensie firmy są uniezależnione, przynajmniej na jakiś czas, od stóp procentowych, od tego, co się dzieje w finansach publicznych. Czemu nie mamy zatem spektakularnego boomu inwestycyjnego?
Ale ożywienie inwestycyjne powinno być widoczne i w bankach. Czy w banku komercyjnym widać większe zainteresowanie kredytami inwestycyjnymi?
R.P.: Po kredyty zgłaszają się przede wszystkim duże firmy. Ożywienie widać, aczkolwiek duże firmy nie są właściwą próbką, bo zniekształcają postrzeganie gospodarki. Owszem, obserwujemy większe zainteresowanie kredytami inwestycyjnymi, firmy przedstawiają biznesplany działalności gospodarczej, ale to nam nic nie mówi o kondycji małych i średnich przedsiębiorstw (MSP) oraz skali szarej strefy. Generalnie widać ochotę na inwestowanie, ale miejmy świadomość tego, że tak dobre wyniki finansowe przedsiębiorstw, jakie były w zeszłym roku, już się nie powtórzą.
R.K.: Zgadzam się z tą interpretacją. Ja bym jednak nie lekceważył tego, co przedsiębiorstwa zrobiły w zeszłym roku. Zakładam, że w przypadku szczególnie dużych przedsiębiorstw i pewnie części średnich - oddłużyły się, spłaciły drogie kredyty. Podjęły też inne działania, które będą procentować w przyszłości. Sytuacja na rynkach finansowych - większa dostępność kapitału i spadek stóp procentowych - będzie w przyszłości sprzyjała inwestycjom. Na razie moce produkcyjne są wystarczające, by zaspokajać popyt na produkcję. Przedsiębiorstwa bardziej oczekują stabilności, niż dynamiki, więc niekoniecznie muszą podejmować się ekstra inwestycji.
R.K.: Patrzę na to trochę z innej perspektywy. Mogę sobie wyobrazić gospodarkę o wysokim wzroście dzięki inwestycjom poczynionym tylko przez sektor dużych przedsiębiorstw. Ale nie wyobrażam sobie gospodarki, w której miejsca pracy przybywałyby bez ekspansji małych i średnich firm. Dopiero wtedy możemy mówić o gospodarce wolnorynkowej. Okres lat 90., kiedy MSP swobodnie powstawały i wykorzystywały nisze rynkowe, dawno minął. Chociaż znaczna część kredytów unijnych jest nakierowana na sektor MSP, wygląda na to, że ok. 80% firm odpada z konkurencji o te kredyty ze względu na brak przejrzystości w swojej księgowości. Dowodzi to, że te firmy ratują się, operując na styku sektora legalnego i sektora mniej oficjalnego.
Faktycznie silny sygnał inwestycji na miarę dwucyfrowego wzrostu przyjdzie wtedy, kiedy będzie widać, że zaczną spadać środki własne zgromadzone w sektorze bankowym. Na razie w strukturze portfela przeważają lokaty średnioterminowe. W pewnym okresie rosły też środki na rachunkach a vista, ale ich udział sukcesywnie od paru lat się zmniejsza. Jednakże mamy naprawdę za mało informacji o MSP, żeby wyciągać daleko idące wnioski. Myślę, że współfinansowanie unijne pomoże uruchomić szeroką akcję kredytową, czym jest zainteresowanych wiele banków.