Niekonwencjonalne pomysły na Polskę

Podobno zaginęła "Strategia dla Polski" autorstwa eks-ministra Grzegorza Kołodki. Jego następcy oczyścili szafy i wyrzucili archiwa. Nie uchowała się też wersja elektroniczna, bo wyczyszczono dyski. Wszystko wskazuje na to, że jedyny egzemplarz zachował się u Michaela Jacksona, któremu b. minister finansów przekazał ten dokument w świetle jupiterów. Sam Michael Jackson ma teraz kłopoty, ostatnio stracił kilka milionów poręczenia sądowego, które przepadły, gdy spóźnił się na rozprawę. Jest więc szansa tanio odkupić "Strategię". Im później, tym będzie drożej.

Podobno zaginęła "Strategia dla Polski" autorstwa eks-ministra Grzegorza Kołodki. Jego następcy oczyścili szafy i wyrzucili archiwa. Nie uchowała się też wersja elektroniczna, bo wyczyszczono dyski. Wszystko wskazuje na to, że jedyny egzemplarz zachował się u Michaela Jacksona, któremu b. minister finansów przekazał ten dokument w świetle jupiterów. Sam Michael Jackson ma teraz kłopoty, ostatnio stracił kilka milionów poręczenia sądowego, które przepadły, gdy spóźnił się na rozprawę. Jest więc szansa tanio odkupić "Strategię". Im później, tym będzie drożej.

Ale trzeba też myśleć o nowej strategii. Na przykład możemy przeskoczyć etap naturalnej inteligencji i przejść od razu do sztucznej. Precedens już był: Mongolia w latach 20. ub.w. przeskoczyła - wprost z feudalizmu przeszła do socjalizmu. Boję się tylko, że może dojść do konfliktu między sztuczną inteligencją a naturalną głupotą. Tej drugiej jest tyle, że nie ma potrzeby produkować sztucznej.

Mamy spore szanse, Polacy byli zawsze bardzo dobrzy w symulowaniu, a dziś bez tego ani rusz. Mamy też w naszej tradycji pewne zasoby, które można przekuć w kapitał. Jesteśmy na przykład dobrzy w produkcji dobrej kaszanki. Dlaczego tego nie wypromować jako osiągnięcie naszej biotechnologii: produkt biopochodny. Jeszcze starszą biotechnologią, która kwitła na naszej ziemi, jest sztuka fermentacji wykorzystywana do pędzenia samogonu (można ją wykorzystać do promocji kraju, biorąc za wzór doświadczenia francuskie, ale z polską specyfiką: "Bimber nouveau"). Albo grochówka. Ona może się nie sprzedawać dobrze, ale przecież dałoby się ją wesprzeć nowoczesnym offsetem - wojskowymi kuchniami polowymi. Przede wszystkim jednak musimy pozbyć się obezwładniającego syndromu, który kiedyś nazwałem polskie WWW: wieprzowina.węgiel.wódka.

Ten syndrom inspiruje niektórych Polaków nawet do kradzieży. W jednym mieście - nie powiem w którym, bo spuszczę zasłonę miłosierdzia - ukradziono 800 pokryw metalowych do włazów ulicznych i krat studzienkowych. Zdarza się, że kolejarze rozkręcają tory i sprzedają na złom, co można uznać za swojego rodzaju kanibalizm techniczny. Częściowo winni są Chińczycy, łasi na każdą ilość metalu, by nakarmić swego molocha - rozgrzaną gospodarkę.

To zły znak. Pokazuje on, że nadal mentalność industrialna wygrywa z postindustrialną. Jest to walka betonu (asfaltu, stali) z mózgiem. Jest to zasiedziała w nas struktura mentalna, którą można przezwyciężyć narodowym programem informatyzacji: "komputer i Internet od przedszkola do ramola".

Nie wszystko można zwalić na komunę. Prawda, w ludziach mogła pozostać obawa z czasów, gdy operowanie komputerem byłoby wywrotowe. Pamiętam z lat 80. tę konsternację kolegów i koleżanek z Instytutu, gdy na monitorze pojawił się ostrzegawczy napis: "Uwaga: dyskietka niezgodna z systemem". Antysystemowe były też napisy zachęcające do emigracji wewnętrznej: "Proszę wyjść z systemu".

Przypomina mi to ostatni (podobno) dowcip polityczny z PRL-u, ściślej mówiąc dopiero po latach opowiadany jako dowcip, bo naprawdę historia była autentyczna. Kiedy wszystko już przeciekało, to nie mogło nie przeciekać z sufitu sali plenarnej KC. Kiedy wezwano ekipę hydraulików, którzy wszystko obadali i opukali, szef wydał diagnozę: tu nie wystarczy wymienić pojedyncze rury; trzeba wymienić cały system. Miał na myśli system rur, ale przekaz odebrano inaczej. Potem wszystko już poszło jak z płatka. Historia znowu spłatała figla. Hydraulik przyczynił się do demontażu systemu.

Nieraz już tak było, ale w pamięci pozostają ci wielcy, którzy w porę przeskoczyli przez płot. Dzisiaj przydałoby się też coś przeskoczyć, ale to już musiałby być nie elektryk, a elektronik, i nie płot, a firewall. Tyle tylko, że można to było zrobić na państwowym, z prywatnego każdy może wyrzucić intruza (nb. dlatego nie byłbym za prywatyzacją lasów, mogłoby nie być warunków dla partyzantki, gdyby przyszło co do czego).

W sumie komuna była jednak mało refleksyjna, gdy chodzi o nowe technologie. Trzymała się tępo i kurczowo raz wypróbowanych schematów i rozwiązań. Nie miała sposobu na kolejki. A przecież wcale nie trzeba było więcej mięsa, wystarczyłaby instalacja prostego systemu.

Takie myśli mnie nachodzą, gdy czekam w banku, na poczcie albo innym urzędzie na swój numerek. Wszelkie nadinterpretacje nie są tu wskazane (choć podobno jest w kraju taki przybytek uciech erotycznych, gdzie obsługuje się klientów taśmowo: maszyna wydaje numer, który potem wyświetla się na display'u - jest ład i porządek, żadnych stresów, ale swoje trzeba odstać).

Ale wróćmy na pocztę i do banku. Nieraz trzeba czekać godzinę i nie ma się uczucia, że się jest w kolejce. Bo siedzenie w kolejce to jednak co innego niż stanie. Ma to pewne wady, ludzie są zatomizowani, nie czują wspólnoty kolejkowej. A ta była w PRL swoistą siecią, w której przepływały użyteczne informacje, wsparcie, dowcipy, solidarność, wiedza o tym, gdzie jeszcze rzucili towar. Panienka z okienka, która zmienia numerki, ma władzę nie mniejszą niż ongiś ekspedientka w sklepie mięsnym: może tak szybko wcisnąć nowy numerek na wyświetlaczu, że nie zdąży się podejść i już jest następny.

PRL dziś staje się już seansem wirtualnym. Gdyby wcześniej opanowała technologie numerków na wyświetlaczu, to mielibyśmy dotkomunizm.

Komuna nie miała szansy na to, by wprowadzić e-government. III Rzeczpospolita ma, ale słabo jej idzie. A to jest bardzo obiecujące. Na przykład polityk na stronie rządowej nie musi się narażać na napaści fizyczne; obywatel może rozładować agresję, rzucając w znienawidzonego polityka e-tortem czy e-jajami. Trzeba tylko zrobić galerię postaci do obrzucania, kandydatów zaś nie brakuje. Poza tym urząd elektroniczny ma jeszcze tę przewagę, że nie można w nim niczego ukraść (np. spinaczy), a co najwyżej tylko go zawirusować. Z perspektywy obywatela to niesie korzyści: można e-władzy patrzeć nie tyle na ręce, co na myszkę.

Trudno się nie pokusić o refleksję, jak wiele chip zmienił w naszym życiu. Jeszcze kilkanaście lat temu nie mieliśmy w domach paszportów. Dziś niemal każde zwierzę domowe będzie mieć swój chipowy paszport. Niedługo będzie chip RFID w każdym jajku informujący o tym, kiedy zostało zniesione, jaka kura je zniosła, jaki miała jadłospis, w czyim gnoju grzebała. Myślę, że już jest coś na ten temat na jednej z 80 tys. stron prawa unijnego. Boję się, że będą prezerwatywy z chipami, na których będą zapisane rozmiarowzrosty.

Chodzi o to, żeby to wszystko nam ułatwiało życie. Mam pomysł na zwiększenie naszego bezpieczeństwa od zaraz, który polecam e-administracji: zrobić bazę danych o groźnych właścicielach psów i ogłosić w Internecie.

Internauci, posiadacze kart bankowych czy telefonów komórkowych są sami sobie winni, lekceważąc środki ostrożności. Nasza mentalność jest jeszcze na etapie komputera łupanego. Rzecz w tym, że ludzie w różnych kulturach mają różne poczucie ryzyka i zagrożenia, ponieważ faktycznie jego skala jest różna w różnych społeczeństwach. W jednym możemy nie zamykać domu na noc, w innym trzeba go zaryglować. Proponuję zatem wszcząć akcję uwrażliwiającą zabezpieczenie danych z wykorzystaniem następującego ostrzeżenia: "Obywatel(ko)u: z PIN-em obchodź się jak z majtkami i slipami: nikomu nie udostępniaj, nie zostawiaj na widoku i często zmieniaj". Poprawi to Twoje bezpieczeństwo i podniesie higienę społeczną. Nie licz na cyfrową rękę rynku, która wszystko ureguluje, licz na swoją.

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200