PL Plus - Minus

Rozważając plany modernizacji i rozwoju Polski, warto dokonać tego z szerszej, globalnej perspektywy.

Rozważając plany modernizacji i rozwoju Polski, warto dokonać tego z szerszej, globalnej perspektywy.

Wzatęchłym polskim powietrzu, w którym unoszą się spory o przeszłość, znaleźli się ludzie, którzy uchylili okno, by spojrzeć poza horyzont naszego piekiełka. Myślę o książce pod redakcją Jacka Dukaja "PL + 50. Historie przyszłości", której poświęcono sporo miejsca w ostatnim numerze Computerworld. Wyobrażanie sobie przyszłości na pół wieku naprzód jest oczywiście raczej rozrywką intelektualną niż poważną prognozą. Ważniejsze jednak wydaje mi się nie tyle domyślanie się przyszłości na tak długą metę (mówiąc za Tadeuszem Kotarbińskim), ile jej obmyślanie; czyli raczej foresight niż forecast. Żeby mieć wpływ na to, co wyrośnie, trzeba już dziś posiać ziarno. Niech wreszcie coś zakiełkuje w polskiej glebie.

Polacy od dawna bombardowani są sprzecznymi sygnałami na temat przyszłości swego kraju. Z jednej strony roztacza się świetlane perspektywy państwa, któremu się powiodło, które odniosło sukces i wszelka krytyka tych osiągnięć staje się czarnowidztwem motywowanym rachubami na zyski wyborcze. Z drugiej, snuje się wizje kraju rządzonego przez słabą klasę polityczną psującą państwo i system rynkowy - to państwo straconych szans, przeżarte korupcją i oddane w pacht zagranicznego kapitału. Taki jest timbre wypowiedzi wielu polityków i publicystów, którym marzy się rewolucja moralna, czyli w istocie delegitymizacja III RP i ufundowanie nowej, "czystej" moralnie IV RP. Karl Popper słusznie przestrzegał, że kto obiecuje niebo, najczęściej sprowadza piekło.

Nie ma sensu dociekanie, kto ma rację, ani też konstatowanie jak zwykle w takich przypadkach, że prawda leży pośrodku i jak oliwa wychodzi na wierzch. W polityce prawda na ogół leży... na łopatkach; może nieraz jak oliwa na wierzch wypływa, ale zaraz potem daje nura w odmęty.

Coś własnego

Takie dysputy do niczego nie prowadzą, bo nie ma w nich szczypty chęci dialogu. Problem Polski trzeba postawić inaczej. Jesteśmy skazani na jakiś sukces rozwojowy i to nie jest żadne zaklęcie. Znaleźliśmy się bowiem w europejskiej przestrzeni cywilizacyjnej, w której nie można być zastoiną obok wartkiego nurtu przemian. Nie da się dziś być "chorym człowiekiem Europy". Jesteśmy wraz z kilkoma innymi krajami regionu za czołowym peletonem i nie ma wyjścia - trzeba go gonić.

Realny polski dylemat - i nie ma w tym nic odkrywczego - jest taki: albo uruchomimy pokłady innowacyjności i twórczości, wykreujemy atrakcyjne marki, albo będziemy jedynie mniej lub bardziej sprawnymi realizatorami pomysłów wykoncypowanych przez kogoś innego. Ta pierwsza opcja jest piekielnie trudna; wiadomo bowiem, z jakich pozycji startowaliśmy. Ta druga, skromniejsza, wydaje się realniejsza. I to nie dlatego, że brak Polakom potrzeby osiągnięć i twórczych pomysłów. Chodzi raczej o możliwości ich spełniania, które w centrach cywilizacji są o niebo lepsze niż w Polsce, co oznacza wysysanie najlepszego kapitału ludzkiego.

Oczywiście to jeszcze nic złego, jeśli będziemy tylko dobrymi wykonawcami. Tacy też mogą być doceniani, osiągając relatywnie wysoki standard cywilizacyjny - rzecz w tym jednak, żeby nie być na taką rolę skazanym, bo to oznaczałoby odtwórczą modernizację. Nie każdemu społeczeństwu udaje się osiągać zdolność oryginalnego rozwiązywania problemów, ale każde musi posiadać umiejętność kooperowania i konkurowania ze światem, jeśli nie chce wypaść z gry. Najważniejsze by nie dać się jednostronnie zaprogramować, a takie ryzyko nam grozi. Adaptacja nie musi być tylko reaktywna, będąc nastawioną jedynie na przetrwanie; powinna być przede wszystkim antycypacyjna, zmierzająca do ekspansji. Trzeba się jednak zarazem wyzbyć mentalności czysto adaptacyjnej: zmiana cywilizacyjna w Polsce nie powinna dokonywać się tylko pod dyktando funduszy strukturalnych Unii, która ma swe preferencje i wspiera akurat takie, a nie inne projekty. Oznaczałoby to ucieczkę od własnych oryginalnych i twórczych pomysłów oraz podporządkowanie własnej wizji wymogom dostosowania się do gotowych standardów. Sporo takiego myślenia widać w Narodowym Planie Rozwoju, czerpiącym obficie ze Strategii Lizbońskiej. Ta tymczasem okazała się wizją zbyt optymistyczną.

Najwolniejszy narzuca tempo

Trudność uchwycenia punktu, w którym jesteśmy, wynika nie tylko z tego, że współczesnym zawsze trudno odczytać ducha czasu, w jakim żyją, i sens zmian, jaki przechodzą. Ta trudność źródło ma dzisiaj zapewne w tym, że wpadliśmy w turbulencję, zagęszczony splot procesów. Działa na nas mnóstwo sił o różnych wektorach i nikt nie jest w stanie powiedzieć, dokąd nas powiedzie ich wypadkowa.

Nadal przechodzimy proces transformacji, który jest jednocześnie procesem adaptacji do rynku i otwartego systemu społecznego. Wiąże się z tym konieczność odbudowy nieistniejących w poprzednim ustroju instytucji i budowy nowych, związanych z obecnym stadium rozwoju cywilizacyjnego. Jest to olbrzymie wyzwanie dla wszystkich sektorów życia społecznego.

Społeczeństwa o ugruntowanej gospodarce rynkowej i demokracji politycznej dokonują od kilku dekad przejścia od systemu opartego na wielkich scentralizowanych kompleksach przemysłowych ku typowi wytwórczości związanej z wiedzą i przetwarzaniem informacji - technologiami intelektualnymi. Kluczowe dla kapitalizmu industrialnego słowo entrepreneurship jest zastępowane przez intelpreneurship, a enterprise przeistacza się w intelprise. Coraz więcej ludzkiej energii, twórczości i innowacyjności przenosi się do "świata równoległego" - przestrzeni wirtualnej. Do tego sprowadza się istota przechodzenia od społeczeństwa przemysłowego do poprzemysłowego, zwanego dziś najczęściej informacyjnym czy sieciowym.

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200