Pogrzeb polskiej elektroniki

Specjaliści od diagnozy

Specjaliści od diagnozy

Gdyby obcemu przybyszowi po przeczytaniu kolumn ogłoszeniowych polskiej prasy i po krótkim spacerze w centrum większego miasta ktoś powiedział, że znajduje się w kraju umierającej elektroniki gość uznałby zapewne, że ma do czynienia ze schizofrenikiem. Trudno bowiem przypuszczać, że kraj zapchany sprzętem elektronicznym powszechnego użytku, kraj przetargów na systemy komputerowe i telekomunikacyjne, kraj, do którego drzwiami i oknami pchają się producenci i dealerzy z całego świata, sam nie ma w istocie nic do zaoferowania w tej dziedzinie.

Nie ma, choć - jak to wynika z opracowanego przed rokiem raportu, w którym kryła się jeszcze nadzieja na przetrwanie - krajowy przemysł elektroniczny to 146 przedsiębiorstw, 18 instytutów naukowo-badawczych, biur projektów i innych tworów - najczęściej spółek utworzonych przez przedsiębiorstwa państwowe. Zatrudniają one w sumie ponad 140 tys. pracowników.

Autorem wspomnianego raportu jest najsilniejsza ze wspomnianych spółek, wyrosła z tradycji zjednoczeń oraz zrzeszeń i nadal trudna do rozszyfrowywania co do roli i wpływów - a mianowicie ELPOL. Raport zaś nosi wprawdzie datę: czerwiec 1990 r., lecz opiera na danych z roku 1988. Podobnie jak większości raportów gospodarczych przygotowywanych w tamtym okresie jego silną stroną jest część diagnostyczna. Trudno natomiast to samo powiedzieć o części terapeutycznej

rażącej swym niedostosowaniem do rynkowych aspektów polityki gospodarczej. Nie pora tu i miejsce na cytowanie wspomnianego raportu. Jedno nie ulega wątpliwości: jego autorzy wykazali przerażającą naiwność, wierząc, że pod płaszczykiem pięknych słów o uznaniu roli mechanizmów rynkowych w elektronice i za pomocą budujących przykładów o tajwańskim czy koreańskim „cudzie" uda im się nakłonić wicepremiera Balcerowicza do szczególnych preferencji. Domagali się ich dla 9 dziedzin elektroniki, które zaliczyli bez najmniejszej zresztą próby zbadania rynku do dziedzin o „wysokiej szansie efektywnego rozwoju". Preferencje zaś polegać miały między innymi na finansowaniu przez budżet ważniejszych prac badawczo-rozwojowych i udzielaniu niskoprocentowych kredytów na rozwój potencjału produkcyjnego oraz ulg podatkowych dla przedsiębiorstw inwestujących. Pod tymi ogólnymi sformułowaniami kryły się jednak pewne konkrety. Autorzy uznali np., że grupa wyrobów „najbardziej korzystna i perespektywiczna dla rozwoju kraju" to standardowe i specjalizowane układy scalone. Dla zwiększenia ich produkcji należałoby - ich zdaniem - zakupić linię technologiczną za 80 mln dol. Na marginesie warto dodać, że napisali te słowa specjaliści firmy, która mając do dyspozycji wytwórnię specjalistycznych układów scalonych, cierpi na chroniczny brak zamówień. Zostawmy jednak na boku szczegóły. Uzdrawiacze elektroniki z ELPOLU, w którym jego akcjonariusze (państwowe przedsiębiorstwa przemysłu elektronicznego) upatrywały patrona i doradcę w określaniu skutecznej polityki finansowej i ekonomicznej, jeszcze w czerwcu 1990 roku święcie wierzyli, że w latach 1991-1995 wzrost sprzedaży wyrobów tej gałęzi przemysłu elektronicznego wyniesie 236 proc, eksport zaś zwiększy się o 247 proc. Patrząc w sufit wierzono w króla, który upadał, w JEGO WYSOKOŚĆ MONOPOL, Jej Wysokości DOTACJĘ I ULGĘ oraz w nie istniejący już dwór. Nie odpowiedziano tylko na dwa pytania: co i na jakim rynku będziemy sprzedawać.

Letarg

Wiara potwierdzona raportem ELPOLU uśpiła część przedsiębiorstw. Po przebudzeniu stwierdziły z przerażeniem, że król jest nagi, dwór nie istnieje, a świat dookoła pełen dziwnych elektronicznych wyrobów, o jakich nad Wisłą zaledwie słyszano lub które powinny być znacznie droższe od rodzimych, a nie są. Państwowym firmom elektronicznym przyszło z zazdrością patrzeć, jak wyzbyci kompleksów (i zadęcia) prywaciarze robią kokosy na błyskawicznych kontraktach z Tajwanem, Koreą, Japonią i Niemcami, funkcjonując jako m.in znakomity pośrednik lokujący dalekowschodnią elektronikę w Związku Radzieckim. Firmy państwowe natomiast stawały się coraz bardziej zadłużone i pozbawione odbiorców, a pierwszym wierzycielem skłonnym do wytaczania procesów sądowych i egzekwowania należności był nie kto inny, jak znakomity specjalista od gospodarczych prognoz i porad - ELPOL.

Gdy próbować jednak sporządzić diagnozę rzeczywiście rzetelną, okazuje się to wcale nieproste. Spośród bowiem owych 150 elektronicznych „państwowców" zaledwie 74 nadsyła co miesiąc do GUS podstawowe dane umożliwiające jakąkolwiek, choćby pobieżną analizę. Kilka rzeczy daje się jednak na ich podstawie wywnioskować. Pierwsza i najważniejsza, a zarazem dla wielu być może szokująca, to fakt, że elektronika bynajmniej nie należy do awangardy efektywnych. Wzrost wartości miesięcznej sprzedaży jest nie tylko nieadekwatnie niski do tempa inflacji, ale pozostaje wyraźnie w tyle za innymi gałęziami przemysłu w tym również znacznie mniej nasyconymi techniką.

Znacznie bardziej niepokojącei niezbyt dobrze wróżące na przyszłośćjest jednak inne - choć stanowiące również pochodną utraty monopolistycznej pozycji na rynku - zjawisko. Już w roku 1990 praca jednego zatrudnionego we wspomnianych 74 przedsiębiorstwach elektronicznych owocowała wpływami ze sprzedaży o 40 proc. mniejszymi niż w innych gałęziach przemysłu. W pierwszych miesiącach tego roku inżynierowie i robotnicy upaństwowionej elektroniki uprawiali już niemal wyłącznie sztukę dla sztuki. Produkowano tylko tyle, ile dawało się jeszcze sprzedać, a była to na dobrą sprawę 1/4 możliwości. Magazyny zaczynały pękać w szwach. Znajdujące się w nich towary miały we wspomnianych 74 przedsiębiorstwach watość ponad 3 bln zł. Przy obserwowanym tempie sprzedaży można by więc zamknąć fabryki na dwa* miesiące bez obawy, że czegokolwiek zabraknie. Takie pojęcie jak rentowność stało się dla tego działu państwowego przemysłu abstrakcją. Powędrowało do innego świata: montowni Hyundaya zainstalowanych w dawnych magazynach artykułów spożywczych, do małych firm, które za całe wyposażenie miały w dwóch pokojach PC i telefaks i które zaczynając od funkcji dealerów zatrudnianych przez wielkich pośredników same urosły szybko do roli dystrybutorów. Rentowni byli też komputerowi handlarze z Grzybowskiej, którym stosowanie prawa autorskiego kojarzy się z automutylacją, czyli sa-moudręczeniem. W państwowej branży elektronicznej „statystyczne" przedsiębiorstwo, które jeszcze w zeszłym roku przynosiło zysk w wysokości 20 mld zł w styczniu i lutym br. poniosło stratę rzędu 0,5 mld zł. Gdyby więc dziś jako jedyne kryterium przyjąć sytuację finansową tych firm, okazałoby się, że dla 18 nie ma innej alternatywy jak ogłoszenie totalnego bankructwa i zwolnienie 28 tys. pracowników. Dla kolejnych 15 przedsiębiorstw ogłoszenie upadłości jest tylko kwestią czasu.

' „Ksiądz Pana wini, pan księdza..."

Pod koniec kwartału zaczęło się więc szukanie kozła ofiarnego, którego krwią należałoby pokropić grobowiec polskiej elektroniki. Zaktywizował się resort przemysłu upatrując nadzieję w likwidacji niewypłacalnych. Dyrektorom kazano w przyśpieszonym tempie przygotować wnioski likwidacyjne. Skoro nie można sprzedać produktu, należy sprzedawać narzędzia i budynki, może inni wyprodukują coś bardziej chodliwego - brzmiała oficjalna wykładnia. Dyskretnie szeptano natomiast o 2 bln zł budżetowego deficytu i o tym, że skoro nie można go zniwelować podatkami od państwowych przedsiębiorstw, należy co rychlej znaleźć na nie kupca, skłonnego załatać budżetową dziurę. Teza wydawała się słuszną, gdyby nie fakt, że likwidowanie elektroniki, metodą sprzedawania poszczególnych przedsiębiorstw i zaczynania tego od, producentów wyrobów finalnych przypomina nie tyle ucinanie uschłych gałęzi, co karczowanie korzeni. Ewentualni kontrahenci, zwłaszcza zagraniczni chętnie zabraliby niewielką zresztą część najnowocześniejszego potencjału za małe pieniądze. Rzecz w tym, że reszta byłaby w zasadzie niesprze-dawalna. Zwolennicy rachunku ekonomicznego pokazywali jednak nieustannie, iż teza o gospodarczym i technologicznym przyspieszaczu zwanym elektroniką ma zastosowanie wszędzie na świecie poza małym obszarem między Bugiem, Odrą, Bałtykiem i Tatrami. Ratowanie rodzimego wprawdzie, ale przestarzałego i nieefektywnego działu gospodarki jest więc nonsensem.

Z drugiej strony zaktywizowali się dyrektorzy przedsiębiorstw. Aktywizacja jest jakby dwukierunkowa. Jedni machnęli ręką na nalepkę „Made in Poland" i na swych krajowych, uzależnionych ekonomicznie kooperantów i szukają zagranicznego partnera. Drudzy jeszcze walczą. Na razie z rządem. W piśmie zaadresowanym do ministra przemysłu przedstawiciele (dyrektorzy, rady pracownicze, związki zawodowe) kilkunastu przedsiębiorstw elektronicznych upatrują winę w doktrynie polityki gospodarczej. „Całkowicie zawierzono przeświadczeniu, iż niewidzialna ręka rynku" - czytamy w dokumencie - i kreujące ją mechanizmy finansowe są w stanie uruchomić proces niezbędnych przemian efektywnościowych i związanych z nimi zmian struktu-ralno-własnościowych. Efektem jest brak czytelnej polityki rozwoju przemysłowego i powiązanych z nią programów przekształceń własnościowych, dopływu technologii i kapitału zagranicznego oraz dostosowanych do tych programów zasad finansowych, kredytowych i podatkowych. Autorom listu należy się - podobnie jak specjalistom ELPOLU - piątka z diagnostyki.

Jaką proponują terapię? Generalnie można powiedzieć, że tradycyjną. Na początek: moratorium na spłatę zadłużenia wobec budżetu, konwersję zadłużenia bankowego, uruchomienie. dodatkowych linii taniego kredytu, ilościowych ograniczeń w imporcie, ceł zaporowych i... co najciekawsze, standardów jakościowych co najmniej na poziomie polskich norm. Potem elektronice potrzebne jest, ich zdaniem: zmniejszenie liczby tytułów podatkowych i wysokości podatków od przedsiębiorstw polskich przy równoczesnym dodatkowym opodatkowaniu importu.

Czy przy tak rozbieżnych opcjach jest szansa na wymyślenie koncepcji rzeczywiście skutecznej? Należy w to raczej wątpić. W pogrzebie elektroniki nie byłoby nic strasznego, gdyby ktokolwiek wskazał inną dziedzinę gospodarki, na którą powinniśmy postawić nie chcąc zamienić polskiego krajobrazu w przypominający niektóre dzieła Salvatore Dali.

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200