Czar radzieckiego rynku

Pod koniec ubiegłego roku w zachodniej prasie ukazały się liczne publikacje traktujące o polskich firmach pośredniczących w zasilaniu radzieckiego rynku sprzętem komputerowym. Fama głosiła, że Polacy - wzorem dawnych Fenicjan - zarabiają kokosy na transakcjach, które w normalnym zachodnim świecie byłyby nie do pomyślenia.

Pod koniec ubiegłego roku w zachodniej prasie ukazały się liczne publikacje traktujące o polskich firmach pośredniczących w zasilaniu radzieckiego rynku sprzętem komputerowym. Fama głosiła, że Polacy - wzorem dawnych Fenicjan - zarabiają kokosy na transakcjach, które w normalnym zachodnim świecie byłyby nie do pomyślenia. Szef firmy, która na kontaktach z radzieckim rynkiem zrobiła - jak się wydaje - największe pieniądze, twierdzi, że nie przeprowadził ani jednej operacji, w której płacono by inną waluta niż twarda.

Ulica Krakowiaków, gdzie firma Seiko ulokowała swój skład celny i biura, jest tym miejscem w Warszawie, skąd bierze swój początek wszelki raczkujący handel. Tu bowiem najlepiej załadować do bagażnika odebrane z licznych magazynów ryż, mydło i powidło, aby parę kilometrów dalej oferować je z marżą, która po kilku miesiącach pozwala przesiąść się z Wartburga na Żuka, a po roku już samemu bawić w hurtownika. Dariusz Koradecki nie zżyma się jednak na swoje sąsiedztwo, choć ani do jego firmy, ani do towaru nie bardzo przystaje nerwowa atmosfera bazaru.

Towar, którym handluje, zanim spocznie w składzie celnym na Krakowiaków, ma już za sobą parę ładnych tysięcy kilometrów. Czeka go czasem jeszcze drugie tyle. Odbywa drogę, do której jak ulał pasuje powiedzenie: "gdzie

Rzym, gdzie Krym, gdzie Karczmy Babińskie". Kto bowiem rozsądny wozi tysiące kilogramów sprzętu komputerowego z Seulu do Kara-gandy przez Warszawę i jeszcze potrafi na tym zarobić?

- Nie ukrywam - mówi szef Seiko - że powodzenie osiągnęliśmy wyłącznie dlatego, iż potrafiliśmy skojarzyć normalność z nienormalnością. Nienormalne było to, że odbiorcy radzieccy pozwolenie na zakup sprzętu a także niezbędne na ten cel dewizy Otrzymywali w poniedziałek, nie mając przy tym żadnej gwarancji, czy w piątek nie zabraknie przyznanych im dewiz w banku. Nienormalne - choć zrozumiałe - było również to, że zachodni dealerzy, nie mówiąc już o producentach, nie rozpoczynali negocjacji przed otwarciem akredytywy w ich banku. Liczył się więc czas i możliwość skompletowania w kilka godzin standardowego zestawu. Polska stawała się idealnym miejscem choćby z racji rozbudowanych kontaktów handlowych z ZSRR z jednej strony i powstającego prywatnego businessu - z drugiej. Czyżby więc nie było w tym żadnej czarnej magii, żadnych układów lub bogatego wujaszka, który zapewniłby koreańskiego Hyun-daia i paru pomniejszych producentów, że nie ryzykują zbyt wiele lokując sprzęt w składzie celnym na Krakowiaków? Okolice do dziś przypominają tu paryskie hale sprzed 100 lat. Gdzie zaczynała się więc i na czym opierała owa normalność?

O początkach Dariusz Koradecki mówi niechętnie. Jest już wprawdzie dość daleko, ale być może nie na tyle, aby wypisywać recepty dla innych. Ucieka się więc do truizmu, mówiąc, że zaufanie buduje się stopniowo i że wprawdzie ani magazyny składu celnego, ani ziemia, na której stoją, nie są własnością dwuosobowej spółki Seiko i nie mogą służyć jako gwarancja kredytowych zakupów,ale równocześnie w środku tych magazynów nie ma niczego, co nie zostałoby już skrupulatnie zapłacone.

Do normalności więc jeszcze daleko. Marzyłoby się bowiem, aby zarówno za wschodnią granicą, jak i po naszej stronie Bugu nadawano rzeczom właściwą kolejność. Seiko zrobiło dobry interes - twierdzi jego szef - ponieważ w Związku Radzieckim zakupy sprzętu nie służyły głównie budowie systemu informatycznego. Komputery były rodzajem waluty, środkiem tezauryzacji.

A jak jest u nas, czy tu nie występuje margines nienormalności, na którym daje się dobrze zarobić? Zdaniem pana Dariusza polski rynek kształtuje się już jednak pod wyraźnym wpływem potrzeb związanych z aplikacją. Radziecka hossa również niebawem się skończy. Czy więc zawarte przez Selko w grudniu ubiegłego roku joint-ventures z firmą Hyundai, w wyniku którego mają być montowane w Polsce PC-ty, 24-igłowe drukarki o wysokich parametrach i cenie takiej, jaką mają obecnie 9-igłowe, a także monitory wysokiej rozdzielczości, jest dowodem, że zaufanie zostało zbudowane? Czy cash flow pana Koradeckiego będzie mogło choć trochę zasilić się wysokim payables period...? Zobaczymy. Trudność rozmowy ze wszystkimi biznesmenami polega na tym, że hołdują oni starej rzymskiej zasadzie: Nemo tenetur se ip-sum accusare (nikt nie może być zmuszony do oskarżania samego siebie).

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200