Quo Vadis, Internet?

Muszę przyznać, że ostatnio coraz częściej mam dość Internetu. I to nie z powodu zamieszczanych tam treści, ani oszołomienia coraz większą masą dostępnych usług. To, co przeszkadza mi najbardziej, to wszędobylskie wirusy oraz inne wirusopodobne śmieci (a w sumie przede wszystkim te drugie, bo jak stwierdził ostatnio jeden z producentów rozwiązań antywirusowych, firma Trend Micro, od trzech lat na świecie nie powstał żaden wirus, a królują przede wszystkim robaki internetowe).

Muszę przyznać, że ostatnio coraz częściej mam dość Internetu. I to nie z powodu zamieszczanych tam treści, ani oszołomienia coraz większą masą dostępnych usług. To, co przeszkadza mi najbardziej, to wszędobylskie wirusy oraz inne wirusopodobne śmieci (a w sumie przede wszystkim te drugie, bo jak stwierdził ostatnio jeden z producentów rozwiązań antywirusowych, firma Trend Micro, od trzech lat na świecie nie powstał żaden wirus, a królują przede wszystkim robaki internetowe).

Wszystko zaczęło się od tego, że dałem się skusić na zainstalowanie nowej wersji pewnego pakietu antywirusowo-antyspamowo-firewallowego. Program okazał się tak nadgorliwy, że zablokował wszystko co się dało. Nawiązanie połączenia z Internetem graniczyło z cudem, odebranie poczty było niewykonalne, a podłączone do sieci różne urządzenia (serwer NAS, drukarka) po prostu funkcjonalnie przestały istnieć. Przywracanie systemu do stanu sprawności funkcjonalnej zajęło mi dwa dni, po czym podjąłem decyzję o powrocie do starej wersji tego oprogramowania. Największa niespodzianka nastąpiła dopiero tutaj - odinstalowanie pakietu okazało się nie w pełni możliwe. Podczas odinstalowywania został on uszkodzony (być może zablokował sam siebie), w związku z czym niemożliwe okazało się zainstalowanie poprzedniej wersji, a komputer przestał być chroniony. Kilkanaście minut wystarczyło, aby mój komputer stał się polem walki sfrustrowanego użytkownika z internetowym robactwem.

Poszukując bardziej tolerancyjnego dla poszczególnych portów sieciowych, a jednocześnie przyjaznego w konfiguracji oprogramowania, pobrałem z Internetu kilka różnych programów ochronnych. Jakież było moje zdziwienie, gdy każdy z nich wykrywał inne zagrożenia dla systemu. Jedne programy wskazywały na zupełnie niegroźne pozostałości po wirusie Blaster (notabene usuniętym ponad rok temu), inne zaś skupiły się na plikach .exe z niewinnymi żartami. Żaden program nie wziął szczegółowo pod lupę zainstalowanego oprogramowania - dzisiejszej zmory administratorów - określanego coraz częściej mianem spyware.

Okazało się, że producenci programów ochronnych jak najbardziej są zainteresowani zwalczaniem programów szpiegujących, ale napotkali na problemy natury prawnej. Często bowiem użytkownicy komputerów, oczywiście nieświadomie, sami godzą się na zainstalowanie oprogramowania szpiegującego. W związku z tym pierwsze programy, które właśnie trafiają do sprzedaży, przez producentów coraz częściej określane są jako narzędzia do zwalczania nie spyware'u, ale "potencjalnie niepożądanych programów" - tu decyzja należy do użytkownika, a producent uniknie spraw sądowych.

Co ciekawe, coraz częściej wszelkiego typu "niepożądane programy" pełnią dla swoich twórców pewne funkcje biznesowe. Wyświetlają reklamy, zbierają informacje o użytkowniku komputera... Być może jest to pewna forma symbiozy, z którą będziemy musieli się pogodzić.

Zastanawia mnie przede wszystkim, jak skończy się ta wojna.

Gdy korzystanie z Internetu zaczynało mieć praktyczny sens, wiele Bardzo Mądrych Osób dawało wskazówki, jak pozostać anonimowym w Sieci. I oto: nie wypełniaj żadnych formularzy (a broń Boże nie podawaj swojego nazwiska, adresu, nie mówiąc już nawet o numerze karty kredytowej), natychmiast wyłącz akceptowanie cookies, swój adres e-mail udostępniaj tylko najbardziej zaufanym osobom itd.

Jednym słowem, zamknij się w celi i czekaj na śmierć. Przyznaję, że wszystkie te zakazy całkowicie złamałem - regularnie robię zakupy w sklepach internetowych, uczestniczę w aukcjach online (zarówno w Polsce, jak i za granicą), korzystam aktywnie z internetowych usług finansowych (ach, to lenistwo...). Dzięki Bogu, póki co żadne nieprzyjemności ogłaszane przez ówczesnych "mistrzów anonimowości" mnie nie spotkały. I żeby nie wymienione na początku niepożądane programy, byłoby całkiem miło. Cóż, zawsze musi być ta łyżka dziegciu w beczce miodu...

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200