Komu przeszkadza ustawa o informatyzacji?

Dopiero pod koniec stycznia 2005 r. nastąpi w Sejmie powtórzenie drugiego czytania ustawy o informatyzacji. Proces legislacyjny zatrzymały protesty Trybunału Konstytucyjnego i Sądu Najwyższego.

Dopiero pod koniec stycznia 2005 r. nastąpi w Sejmie powtórzenie drugiego czytania ustawy o informatyzacji. Proces legislacyjny zatrzymały protesty Trybunału Konstytucyjnego i Sądu Najwyższego.

Drugie czytanie w Sejmie Ustawy o informatyzacji działalności podmiotów realizujących zadania publiczne planowano na 14 grudnia 2004 r. Wszystko przemawiało za tym, że ustawa zostanie przyjęta niemal jednogłośnie. Przeciw głosować mieli bowiem pojedynczy posłowie, zaś od głosu wstrzymać mogliby się - być może - członkowie klubu Prawo i Sprawiedliwość. Tak należałoby sądzić, ekstrapolując na salę poselską zachowania poszczególnych klubów podczas przyjmowania ustawy w Komisji Nadzwyczajnej ds. ustawy o informatyzacji.

Tymczasem w przeddzień rozpoczęcia obrad do marszałka Sejmu wpłynęły pisma z Trybunału Konstytucyjnego oraz Sądu Najwyższego, że instytucje te zostały pominięte przez rząd w procesie legislacyjnym. Nie zapytano ich bowiem o opinię w sprawie ustawy, pod którą mają podlegać. By zapobiec powstaniu formalnych uchybień, marszałek Sejmu zdjął z porządku dziennego obrad drugie czytanie ustawy. Określił zarazem, że obie instytucje mają czas do 15 stycznia 2005 r. na wyrażenie swojej opinii na jej temat. Antoni Kobielusz (SDPL), przewodniczący Komisji Nadzwyczajnej, ma nadzieję, że Sejm zajmie się ustawą na posiedzeniu zaczynającym się 19 stycznia. Tym samym jest nadzieja, że po czytaniu ustawy w Senacie i trzecim czytaniu w Sejmie, prezydent Aleksander Kwaśniewski podpisze ustawę na początku marca br.

Strach przed prawem

Można domniemywać, że protesty Trybunału Konstytucyjnego oraz Sądu Najwyższego nie pojawiły się przypadkowo. Poszlaki wskazują, że to Ministerstwo Sprawiedliwości sprokurowało wystąpienie obu konstytucyjnych organów. Dlaczego? Gdy ustawa o informatyzacji zostanie przyjęta, każdy resort i podmiot publiczny będzie musiał zasięgać wiążącej opinii ministra ds. informatyzacji w sprawach dotyczących tej sfery. Nie będzie można ogłosić większego przetargu ani wieloletniego programu budowy jakiegokolwiek systemu teleinformatycznego bez opinii z Ministerstwa Nauki i Informatyzacji. Niespodziewanie zwiększa się znaczenie tego resortu, o którym już na początku prac nad ustawą mówiło się, że stanie się superministerstwem.

Prace w Komisji Nadzwyczajnej zracjonalizowały kompetencje ministra ds. informatyzacji. Uspokoiły też samorządowców, zaniepokojonych spodziewaną centralizacją władzy. Zmiany w ustawie poszły w stronę standardów i ich przestrzegania, szczególnie gdy rząd na nowo przedłożył ustawę do prac w Komisji Nadzwyczajnej po dymisji wiceministra Wojciecha Szewki, podsekretarza stanu w MNiI. Niemniej pozycja ministra ds. informatyzacji wyróżnia się na tle innych resortów i zmienia dotychczasowy układ w administracji państwowej, tzw. syndrom Polski Resortowej.

Ze zmiany tego układu jako pierwsze zdały sobie sprawę Zakład Ubezpieczeń Społecznych, Narodowy Bank Polski oraz Ministerstwo Sprawiedliwości. ZUS ostro potraktował rząd, grożąc, że - jeśli zmieni zapisy w ustawie o podpisie elektronicznym, faworyzujące szczecińskie Unizeto, które za 30 mln zł zbudowało centrum certyfikacji i wystawia podpisy na potrzeby Zakładu - to wywróci ustawę do góry nogami. Nic dziwnego, że MNiI - z jednej strony chcące być lojalne wobec stanowiska rządu, idącego na rękę ZUS, z drugiej jednak strony, świadome nierynkowego zapisu, że ZUS wybierze dostawcę e-podpisu bez przetargu - przyjęło z ulgą propozycję Platformy Obywatelskiej, która chce zgłosić właściwą poprawkę podczas drugiego czytania ustawy w Sejmie oraz zapewnienie SLD, że ją poprze. Znowuż przedstawiciele NBP wnosili pod koniec prac nad ustawą w komisji mało przekonywujące poprawki, mając za sojusznika Ministerstwo Sprawiedliwości w gruncie rzeczy nieprzychylne praktycznie wszystkim zapisom ustawy, chyba że sądy, prokuratury i więzienia zostałyby wyłączone spod jej działania.

Dość boleśnie o nowych kompetencjach ministra ds. informatyzacji przekonał się Leszek Ciećwierz, wiceminister spraw wewnętrznych i administracji. Chciał on - w trybie z wolnej ręki - powierzyć opiekę nad systemem wydawania dowodów osobistych bezpośrednio węgierskiej firmie Multipolaris, która współtworzyła go w 2000 r. MNiI wydało jednak negatywną opinię do tej propozycji, argumentując, że prawa do modyfikacji systemu należą do Polskiej Wytwórni Papierów Wartościowych. Jeśli już, to należy rozważyć ogłoszenie przetargu nieograniczonego, w którym mogłyby wziąć udział wszystkie zainteresowane firmy. Najprawdopodobniej skończy się na tym, że MSWiA ogłosi przetarg w trybie specjalnym, który zwalnia go z wymogów nadzoru ze strony MNiI i Urzędu Zamówień Publicznych. Jednak nawet wtedy będą mogły w nim uczestniczyć różne przedsiębiorstwa, a nie wyłącznie Multipolaris, jak chciało MSWiA.

Co dalej z "informatyzacją"

Wszystkie perypetie z ustawą bledną jednak w świetle decyzji, które będzie musiał podjąć nowy rząd po czerwcowych wyborach parlamentarnych. Gdzie ulokować taki dział administracji rządowej, jak informatyzacja? W grę wchodzą cztery rozwiązania.

  1. Można pozostawić wszystko tak, jak jest obecnie. To rozwiązanie wymarzone przez pozostałe resorty, bo z czasem nauczą się obchodzić uprawnienia Ministerstwa Nauki i Informatyzacji. Podobne usytuowanie ma dział informatyzacji w Danii.
  2. Można też dołączyć do MNiI dział łączność wchodzący obecnie w skład Ministerstwa Infrastruktury. Tym samym resort nauki i informatyzacji przekształciłby się w Ministerstwo Innowacji i Technologii Informacyjnych (model koreański).
  3. Inny pomysł to wydzielenie działu informatyzacja z MNiI, zaś łączność z MI, a po ich połączeniu utworzyć Ministerstwo Łączności i Informatyki (model słowacki i czeski). W tym wariancie Ministerstwo Nauki i Informatyzacji znika, bo część "naukowa" zostałaby wchłonięta przez Ministerstwo Gospodarki. Minister gospodarki odpowiadałby więc za politykę naukową i innowacyjną, jak w Niemczech.
  4. Jest wreszcie - postulowany przez PiS - model agencji rządowej, która zajęłaby się informatyzacją. Miałaby ona głos decyzyjny, a więc żadne ministerstwo nie mogłoby rozpocząć projektu informatycznego bez jej akceptacji. Wzorem jest francuska Agencja Rozwoju Elektronicznej Administracji. Nowy urząd byłby podporządkowany premierowi, jej zaś szef miałby rangę sekretarza stanu w Kancelarii Premiera. Takie rozwiązanie przyjęli już Brytyjczycy i Węgrzy.
Który model zwycięży? Wszystko zależy od tego, czy politycy zrozumieją zależność między nowoczesną administracją a stosowaniem w niej narzędzi informatycznych. Aby tak się stało, muszą mieć wizję modernizacji państwa i jej administracji.

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200