Procedura: Radosna nowina

Pada śnieg. Dzwonią dzwonki u sań. Tylko lampki uparły się i nie chcą migotać. A tak naprawdę, to nawet świecić im się nie chce. Jak co roku trzeba odnaleźć tę jedną, która nie kontaktuje.

Można jej szukać od początku łańcucha ku końcowi. Można w kierunku przeciwnym. Można dzielić sznur na połówki, wspomagając się próbnikiem albo i nawet woltomierzem. I tak to wszystko na nic, bo powodem przerwy i tak będzie ostatnia sprawdzana...

Pada coś jakby śnieg, dzwonki u sań dzwonią i lampki migocą już tak, jak zdaje się nam, że powinny. W jakimś centrum handlowym, bodaj w Birmingham, przystrojoną świątecznie choinkę widziałem kiedyś już w październiku i to wcale nie pod jego koniec. My gonimy Świat i Europę i - w zakresie pojawiania się choinek - poczyniliśmy już znaczne postępy. Od końca pierwszej połowy listopada, co już bez szczególnego osiągamy wysiłku, do brytyjskiego rekordu nie jest już przecież tak daleko.

Pada więc śnieg. Dzwonki sań wygrywają kolędę, a migocące lampki promienieją. Tak naprawdę, to ten jedyny dla sprzedawców wszystkiego możliwego sezon, zaczyna się zaraz po amerykańskim Święcie Dziękczynienia, kiedy to liczne tamtejsze domy towarowe szczególnymi obniżkami cen wybranych towarów wzywają klientów do udziału w corocznym obrządku. Do obrazów związanych z tym szturmów na sklepy już przywykliśmy i zapewne nic, poza stratowaniem większej grupy niedoszłych klientów, nie byłoby w stanie zwrócić naszej uwagi. Ale w tym roku zdarzyło się jednak coś szczególnego: szczęśliwej (przedwcześnie) klientce, jeszcze zanim zdążyła zapłacić, skradziono, czy raczej - uprowadzono - wózek sklepowy wraz ze zdobytym tanim towarem.

A w ogóle to sypie śnieg, dzwonki jak oszalałe, a lampki świecą. Niemcy zaczynają ciut później, bo w niedzielę. Zaczynają nie od handlu jednak, ale - jak to oni - od festynów i - całkiem serio - koncertów. W jednym takim wystąpił nawet ich były kanclerz. Nie, nie śpiewał, ani nie grał i nawet nie wiadomo, czy w ogóle potrafi. Porozmawiał tylko z prowadzącym. Ciepło i w ogóle gemuetlich.

Śnieg ciągle swoje, dzwonki jeszcze mogą, no i te... no, lampki. U nas ludzie też zaczynają biegać i rozglądać się. I sprzedawcy też zacierają ręce. Podwójnie cieszą się banki - jak nie kredyt na gwiazdkę przecież, to wpada prowizja od prezentowej transakcji. Kup coś, kup coś - podpowiada telewizor. Tak, tak, coś, coś - wtóruje mu radio. Cokolwiek, cokolwiek - wołają kolorowe strony gazet. U nas, u nas - krzyczą ulice i mury. Tylko tu i teraz - nawołuje zziębnięty Mikołaj, wygląd i zapach brody, który zdradza, że jeszcze przed chwilą pospiesznie pochłaniał jakiś rzadki bigos, a potem raz, dwa, trzy, raczył się tytoniem.

Śnieg, dzwonki, lampki... Jeszcze trochę, a już będzie ciepło, szczęście i wzruszenie. Jeszcze tylko tego karpia jakoś, no wiecie... Ale potem już będzie dobrze. Kartki? Jakie kartki? Żadnych takich. Wyśle się mejle albo esemesy. No i nagotujcie tej kaszy z resztkami mięsa i wędlin, dla psa sąsiadów z naprzeciwka. Tych, co to im wyłączyli prąd, gaz i nawet ciepłą wodę. Tylko dużo, bo inaczej nic psina nie dostanie.

Jak to było? Lampki, śnieg i dzwonki, czy jakoś tak... Był ktoś u tych naprzeciw? I co - siedzą, trzymają się za ręce i śpiewają kolędy? Nie mają prądu, to sami muszą sobie śpiewać. No, ściszcie to radio, bo babcia prymasa z telewizora nie słyszy. A zresztą...

***

I co? Już po wszystkim? Tak krótko? I to miały być święta?

Bo jak to tak - śniegu przecież właściwie nie było, dzwonki ukradł ktoś na złom, a te lampki to migały jakoś tak bez sensu, jak głupie. Ale za to na rok spokój...

I o to chodzi.

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200