Prezydent Internet

Miliardowa już rzesza użytkowników Internetu stanowi zarówno symbol postępu technicznego, jak i znak zapytania o dalszy rozwój sieci - czy osiągnęła już ona swą masę krytyczną, po przekroczeniu której dotychczasowy paradygmat samoregulacji może nie wystarczać?

Miliardowa już rzesza użytkowników Internetu stanowi zarówno symbol postępu technicznego, jak i znak zapytania o dalszy rozwój sieci - czy osiągnęła już ona swą masę krytyczną, po przekroczeniu której dotychczasowy paradygmat samoregulacji może nie wystarczać?

Początki naszej cywilizacji powstawały w niewielkich grupach, które w miarę wzrostu żyjących ludzi przekształcały się w struktury plemienne. Aż wreszcie ktoś dokonał wynalazku znanego do dzisiaj - wymyślił państwo. W cywilizacji internetowej można by doszukać się podobnych analogii rozwojowych - od niewielkich zespołów zapaleńców, którzy niczym pionierzy telefonii z XIX w. cieszyli się, że mogą przesłać wiadomość do sąsiedniego pokoju, aż do wielomilionowego cyberspołeczeństwa użytkowników multimedialnej Wszechsieci.

Dziś jest ich ok. 800 mln. Dynamika przyrostu w bliskiej przyszłości może być jeszcze większa niż obecnie, bo w sukurs komputerom idą także inne technologie, takie jak telewizja czy zwłaszcza telefonia. Niezależnie od tego, jak będą krzyżować się PC z telewizorami - czy będziemy mieli do czynienia z "teleputerami" czy raczej "kompuwizorami" - i niezależnie od tego, jakie hybrydy powstaną w efekcie konwergencji komputerów i telefonów komórkowych, jedno jest pewne - w ciągu pięciu lat połowa ludzkości będzie "usieciowiona".

Człowiek orkiestra

Przełom już się dokonał. Nie tak dawno można było epatować publikę hasłami koniecznie z magicznymi literkami ".com" czy też z literką "e" na początku. Dziś rozróżnianie między biznesem a e-biznesem nie ma sensu, bo właściwie nie ma już gopodarki poza

e-gospodarką. Współczesne firmy korzystają z komputerów, które łączą się w sieci lokalnie i globalnie. Przedsiębiorstwa, które tak nie czynią, zanikają na naszych oczach. Chyba, że są to małe spółki typu "człowiek - orkiestra", który prezentuje swój dorobek na rynkach bardzo niszowych i lokalnych - zarówno w czasie czy przestrzeni, jak i obszarach typu "zbieractwo i towary mieszane".

Jednak wszechobecność Internetu to także wszechobecność jego niedociągnięć czy nawet zagrożeń. Cyberprzestępczość, bezkarność neofaszystów czy pedofilów, komputerowe wirusy i wreszcie "e-chłam", czyli e-mailowy spam, stanowiący już nieomal 2/3 całej korespondencji elektronicznej (jeśli jego większość do nas nie dociera, to głównie dzięki specjalnym programom filtrującym, instalowanym na serwerach internetowych usługodawców). Z pewnością ma rację profesor Kazimierz Krzysztofek, który niedawno na łamach Computerworld zauważył, że "od odpowiedzi na pytanie, czy da się uwolnić e-świat od spamu, może zależeć więcej niż nam się wydaje" (Nowa sieć i nowy świat, CW nr 36/2004).

Musimy zatem o tym myśleć, pamiętając wszakże, że problemy w wirtualnym świecie Internetu są przede wszystkim odbiciem problemów istniejących w rzeczywistym społeczeństwie. Internet nie jest ani dobry, ani zły. Czy można np. twierdzić, że Internet kłamie? Narzędzia nie podlegają ocenie moralnej - takie kryteria mogą odnosić się tylko do ludzi. Można jednak czynić technologię bardziej bezpieczną i przyjazną człowiekowi.

Iluzja darmowości

Internet to elektroniczne czary i magia XXI stulecia. Jednak trik powtarzany zbyt często przestaje bawić, bowiem widz zaczyna się orientować, że aby wyjąć królika z kapelusza, to najpierw magik musi go sobie włożyć do rękawa. Nie ma czegoś takiego jak "wstęp wolny". Przy wyjściu ktoś będzie musiał za ten bilet zapłacić. Trudno znaleźć rzeczywiście czystą i darmową toaletę - tam zaś, gdzie musimy uiścić choćby minimalną opłatę, poziom higieny w cudowny sposób rośnie. Co to ma wspólnego ze spamem?

To właśnie znakomity przykład pozornej darmowości Internetu w obszarze poczty elektronicznej. Kliknięciem myszki możemy puścić w cyberprzestrzeń sto e-maili. Albo sto tysięcy. Całkiem za darmo. Oczywiście tylko pozornie za darmo.

W rzeczywistości ceną tej iluzji jest bardzo konkretnie mierzalny czas pracy ludzi i maszyn, który tracimy na uwalnianie się od zalewu elektronicznych śmieci. Może więc warto skorzystać z doświadczeń klasycznej poczty papierowej i wprowadzić znaczki symbolicznej opłaty elektronicznej za pocztę w Internecie?

W dobie mikroelektronicznych płatności nie powinno stanowić technicznego problemu ustalenie ceny e-znaczka na poziomie np. jednej dziesiątej grosza. Dla internauty, który pisze codziennie dość pokaźną liczbę stu listów, oznaczałoby to zaledwie dodatkowy koszt 10 gr. Dla spamowicza, który generuje milion niechcianych przesyłek, byłaby to już okrągła suma tysiąca złotych. Taka kwota znacznie skuteczniej przemówiłaby do jego kieszeni niż wszelkie idealistyczne apele adresowane do rozsądku i poczucia odpowiedzialności. W ten sposób skończylibyśmy z opłacalnością biznesu opartego na ułamkowych kwotach losowo wybieranych adresatów, którzy gotowi są zareagować na spam i zamówić paczkę multiwitamin czy innych "diabolików do przedłużania" za 100 zł.

Adres rozproszony

Powiedzmy, że gotowi jesteśmy na taki model symbolicznie płatnej poczty elektronicznej. Na jaki adres mamy skierować taki wniosek? Gdzie mieszka Szanowny Pan Prezes Internetu? Nigdzie i... zarazem wszędzie - czyli tam, gdzie dociera sieć, którą współtworzą jej instytucjonalni i prywatni użytkownicy, zarówno komercyjni, jak i publiczni na całym świecie. Adres "Prezesa Internetu" jest adresem rozproszonym. To oczywiście teoria. W praktyce bowiem wśród niemal miliarda internautów są równi i równiejsi. Nie musi być zresztą w tym nic zdrożnego. Tak było od początku - rzekoma anarchiczność Internetu to tylko kolejny mit tworzony przez tych, którzy słabo znając się na technice z zapałem poświęcają się jej krytykowaniu. Internet nie mógłby istnieć bez rozbudowanych hierarchii i precyzyjnych ustaleń co do reguł jego funkcjonowania.

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200