(prze)Wodnik komputerowy

Tydzień temu skończyłem pięćdziesiąt dwa lata. Przyznaję się do tego ponurego faktu, gdyż uważam ukrywanie swego wieku za jeszcze większą głupotę niż malowanie włosów (siwa jest więcej niż połowa) albo robienie sobie operacji plastycznej (ćwiczenia gimnastyczne pomagają zachować jędrność tego co trzeba).

Tydzień temu skończyłem pięćdziesiąt dwa lata. Przyznaję się do tego ponurego faktu, gdyż uważam ukrywanie swego wieku za jeszcze większą głupotę niż malowanie włosów (siwa jest więcej niż połowa) albo robienie sobie operacji plastycznej (ćwiczenia gimnastyczne pomagają zachować jędrność tego co trzeba).

Nie da się jednak ukryć ani zakryć, że Państwa felietonista jest stary. A starość to mniejsza sprawność, zarówno umysłowa, jak i fizyczna. U mnie jest jednak jeden wyjątek: smutną rocznicę uczciłem przepłynięciem jednego kilometra i jest to mój rekord życiowy.

Tak się bowiem złożyło, że w młodości na basen szkolny nie udało mi się załapać (mało ich było), a w czasie wakacji spędzanych zawsze w górach mogłem w zimnej wodzie wytrzymać może pięć minut. Dopiero moja świeżo poślubiona małżonka, gdyśmy wynajęli małe mieszkanko w okolicach AWF na warszawskich Bielanach, zmusiła mnie do uczestniczenia w kursie nauki pływania. Byłem zdaje się jedynym kursantem, który czegokolwiek nauczył się, wykonałem nawet przewrót w tył z trampoliny. Ale tak jakoś złożyło się, że przez następne ćwierć wieku pływałem mniej więcej raz na rok, bardziej dla zamoczenia się niż dla przyjemności. Dopiero po pięćdziesiątce, w ramach kryzysu środka życia, zacząłem regularnie pływać kilka razy na tydzień. Stare kości potrzebują ciepłej wody, więc ablucji dokonuję w małym baseniku treningowym o długości 25 yardów. Jak łatwo policzyć, aby przepłynąć kilometr, muszę zrobić 44 baseny.

Oznacza to 43 nawroty, a co za tym idzie konieczność liczenia. Zajęcie w sam raz dla komputera. Uwielbiam gadżety, więc pomyślałem sobie, że na pewno można kupić jakiś osobisty komputerek, oczywiście wodoszczelny, który nie tylko będzie zliczał nawroty (na przykład przez kontaktowanie się ze stacją, którą pływak zostawia na brzegu), ale także pozwoli słuchać muzyki pod wodą. Nie wiem, czy zwrócili Państwo uwagę, że na wszystkich basenach puszczają jakieś upiorne dysko, zapominając jednak, że przewodnictwo dźwięków przez wodę jest mocno utrudnione. Cóż to byłaby za radość mieć takiego iPoda mini (http://www.apple.com/ipodmini/ ) przyczepionego do okularów! Nawet zgodziłbym się, aby nie zliczał basenów, sama możliwość słuchania muzyki byłaby dopingująca.

Tymczasem na tym najlepszym ze światów można kupić wszelkiego rodzaju dodatki do iPoda (patrz na przykładhttp://www.lilipods.com/lilipods.html ), są słuchawki odporne na wodę (http://www.welovemacs.com/mdrg57g.html ) i takaż obudowa (http://www.ipodlounge.com/reviews_more.php?id=4488_0_6_0_C ), ale nie ma naprawdę wodoszczelnego urządzenia. Po co słuchać muzyki pod prysznicem? Widzę tu olbrzymią lukę na rynku, biorąc pod uwagę tysiące podobnych do mnie maniaków, którzy chcąc zachować sprawność, gotowi byliby wydać sporo kasy, aby móc słuchać na basenie własnej muzyki. A gdyby udało się wbudować do takiego podwodnego odtwarzacza złącze Bluetooth (http://www.apple.com.pl/kuba/archiwum/300.html ), to prędzej czy później dobre baseny miałyby oczywiście wbudowane na stałe stacje nadawcze na każdym brzegu i nie musiałbym nic liczyć.

Niestety, nie mam duszy prawdziwego przedsiębiorcy; sądzę jednak, że jakiś wynalazca młodszy ciałem, a może tylko duchem, opatentuje i zacznie produkować opisane urządzenia. Chętnie zrobię im reklamę na łamach CW!

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200