Polska metka na jabłku z Sad-u

Ścieżki, którymi toczą się losy polonizacji oprogramowania, przypominają meandry rynkowej reformy polskiej gospodarki.

Ścieżki, którymi toczą się losy polonizacji oprogramowania, przypominają meandry rynkowej reformy polskiej gospodarki.

Nie ma chyba nikogo, kto by otwarcie negował jej potrzebę. Każda jednak konkretna próba wprowadzenia polonizacji w życie jest z reguły deprecjonowana i odnosi ciche lecz rzeczywiste sukcesy. Od dawna już wyprodukowany w kraju program aplikacyjny, który komunikuje się z użytkownikiem w rodzimym języku, nie budzi już żadnego zdziwienia. Wśród zagranicznych potentatów natimiast szeroko zakrojoną akcję polonizowania oprogramowania podjął Lotus. Inni m.in. Microsoft od ponad pół roku kręci się wokół polonizacji Windows jak pies wokół jeża. Już choćby ten przykład ilustruje, jak bardzo kolczasty jest to problem.

Dopiero teraz, we wrześniu '92 r., pojawił się na rynku komputer, (wkrótce będzie ich cała seria), ze spolszczonym systemem operacyjnym, zdolnym do komunikowania się z użytkownikiem po polsku, od pierwszej do ostatniej chwili. Ryzykowną rolę pioniera zdecydował się odegrać Apple za pośrednictwem swej głównej placówki misyjnej w Polsce, jaką jest SAD.

Zasadą porządkującą polskie Macintoshe jest biurko, stąd też podstawowe pojęcia mają zdecydowanie biurowe konotacje. Ekran monitora jest odpowiednikiem blatu biurka, na którym leżą narzędzia oraz "rzeczy" posegregowane w "teczkach"; obok biurka stoi "kosz" na śmieci, czyli na niepotrzebne pliki. Biuralistyczne principium może nie jest nadmiernie sympatyczne, ale rzeczywiście trudno znaleźć odniesienie bardziej uniwersalne. W biurko wyposażony jest nie tylko urzędnik, ale i uczeń, dziennikarz, inżynier, itp. Biurowa poetyka Macintosha nie jest zresztą pomysłem SAD-u, lecz samego Apple'a.

Spolszczenie Systemu 7 to chyba najbardziej trafiona propozycja tego rodzaju, z jaką zdarzyło mi się zetknąć. Można, oczywiście, sformułować całą listę zastrzeżeń. Na przykład, bardzo łatwo przyczepić się, i wyśmiać takie nowotwory jak "rzeczy menu jabłko" czy "rzeczy startowe". Słowo "rzecz" funkcjonuje w języku polskim na dość dziwnych zasadach, bo w niektórych kontekstach brzmi niezręcznie, a zastąpić to pojęcie nie bardzo jest czym. Mający już pewną historię dylemat, czy naciśnięcie przycisku myszy to: "tupnięcie", "mlaśnięcie" czy "kliknięcie", Apple rozstrzyga na rzecz "puknięcia", choć może dla utrzymania się w biurowych konotacjach lepiej byłoby zastosować "klepnięcie"? Wątpliwości może obudzić też propozycja przetłumaczenia "zoom" jako... "zoom". Jest niedoróbka wśród "dymków" (samoczynnie pojawiające się objaśnienia stosownie do położenia kursora). W "Prostym Edytorze" (co to znaczy, że edytor jest "prosty"?) brakuje dymka przy opcji "pokaż wycinek". Trzeba jednak wyraźnie powiedzieć, że praca włożona w tzw. dymki pomocy zasługuje na wielkie uznanie. Dymki zredagowano po prostu znakomicie i stanowić mogą wzór lapidarności i przejrzystości. Korzystanie z nich zwalnia w zasadzie z czytania instrukcji. I o to chodzi!

Bardzo silną stroną polskiego Macintosha jest świetnie przetłumaczona dokumentacja, w pełni podtrzymująca zalety oryginalnej dokumentacji Apple'a, jakimi są przejrzystość i przystępność. Należy także wyrazić uznanie za opracowanie klawiatury z polskimi oznaczeniami. Jest to, co prawda, klawiatura maszynistki w standardzie QWERTZ, ale przecież nie Apple temu zawinił.

W sumie, Jabłko po polsku prezentuje się nad podziw smacznie. W zasadzie nie ma w tym nic dziwnego, bo to przecież tradycyjnie polski owoc.

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200