Nigdy nie być dorosłym

Andreas Bechtolsheim w rodzimej Bawarii był od dzieciństwa uważany przez rówieśników za dziwaka i samotnika. Zamiast kopania piłki wolał grzebać się w elementach elektronicznych, budować wzmacniacze i radioodbiorniki.

Andreas Bechtolsheim w rodzimej Bawarii był od dzieciństwa uważany przez rówieśników za dziwaka i samotnika. Zamiast kopania piłki wolał grzebać się w elementach elektronicznych, budować wzmacniacze i radioodbiorniki.

Sami się uczta

Dorosły Bechtolsheim, absolwent Uniwersytetu Stanforda, miał wszelkie powody by uważać rok 1981 za wyjątkowo pomyślny. Udało mu się bowiem osiągnąć dwie rzeczy: kierując się własną, oryginalną koncepcją zbudował komputer nowego typu, a następnie sprzedał kilka licencji na produkcję pojedynczych egzemplarzy, po 10 tys. USD każda. Pomysł tej kontrukcji przyszedł mu do głowy podczas wykonywania pracy doktorskiej na Uniwersytecie Stanford. Bechtolsheim zdał sobie sprawę, że istnieje pilna potrzeba zbudowania stacji roboczej dla indywidualnego użytkownika, silnej dzięki "przezroczystemu" powiązaniu z dużym komputerem, a jednocześnie na tyle taniej, by przeciętny inżynier i naukowiec mógł sobie na nią pozwolić. Pracując przez krótki czas w laboratorium badawczym Xeroxa w Palo Alto, Bechtolsheim opracował projekt w szczegółach - miała to być maszyna realizująca wizję systemu otwartego, pracująca pod Unixem i zbudowana z tanich, wytwarzanych seryjnie, elementów elektronicznych.

Bechtolsheim przedstawił swój projekt władzom Uniwersytetu. Te jednak, po konsultacji z DEC i Prime, uznały projekt za bezwartościowy. Koncepcja otwartości wydawała się wówczas zbyt szalona i niezgodna z wzorcem stacji roboczej, za jaki uważano, wprowadzone właśnie do produkcji, stacje Apollo. Bechtolsheim był jednak uparty - zbudował komputer na swój koszt, ryzykując własne 25 tys. USD.

Słońce wschodzi nad Stanfordem

Wieść o komputerze Bechtolsheima dotarła pocztą pantoflową do Vinoda Khosli, z pochodzenia Hindusa, również absolwenta Stanforda. W przeciwieństwie do Bechtolsheima, Khosla miał żyłkę przedsiębiorcy, jednak jego największym marzeniem było założenie firmy elektronicznej w Silicon Valley, a także - przejście na emeryturę przed trzydziestym rokiem życia. Khosla opuścił właśnie firmę Daisy, specjalizującą się w pionierskich pracach nad CAE (Computer Aided Engineering - komputerowe wspomaganie prac inżynierskich), uważał bowiem, że specjalizowany hardware nie ma wielkiej przyszłości, która należy do komputerów ogólnego zastosowania.

Spotkawszy się z Bechtolsheimem, Khosla szybko ocenił swego przyszłego partnera: idealista, minimalnie zainteresowany pieniędzmi, zapatrzony w świat komputerów, istniejący tylko w jego wyobraźni. Na propozycję Bechtolsheima zakupienia licencji na komputer Khosla odpowiedział, że nie zależy mu na złotym jajku, tylko na kurze, która złote jaja znosi. Sam z kolei złożył propozycję założenie spółki produkującej komputery, ale Bechtolsheim odparł, że najpierw chce obronić doktorat. Wkrótce jednak Khosli udało się namówić Bechtolsheima do rezygnacji z działań bezproduktywnych i wspólnie założyli firmę o nazwie SUN (Stanford Uniwersity Network) Microsystems. Pierwszym prezesem został Khosla, zaś Bechtolsheim objął funkcję wiceprezesa do spraw technologii.

Pozostanie tajemnicą Khosli sposób, w jaki udało mu się zdobyć pierwsze kredyty. "Gdy ma się prezencję nastoletniego szczeniaka, ciemną karnację i obcy akcent, a jedynym atutem jest chęć szczera, to nie jest łatwo rozmawiać z bankierami o interesach" - kwituje Khosla ten epizod.

Pączkowanie

Wkrótce do tandemu założycieli dołączył (po negocjacjach prowadzonych nad hamburgerem w barze MacDonalda) Scott McNealy, stypendysta Stanforda, syn jednego z dyrektorów General Motors. McNealy objął stanowisko szefa nie istniejącej jeszcze produkcji. Mimo równie młodego wieku, Scott miał już za sobą pewne doświadczenie w przemyśle. Przez kilka miesięcy pracował jako dyrektor do spraw produkcji w jednym z zakładów Rockwella; opuścił stanowisko na skutek kłopotów zdrowotnych, których się nabawił pracując 7 dni w tygodniu po piętnaście godzin dziennie. Po wyjściu ze szpitala prawie mu się udało przewrócić do góry nogami pewną firmę. Jego rewolucja polegała na tym, że pracownicy mają samodzielnie rozwiązywać problemy, a nie słuchać rozkazów szefów. Do SUN-a przyszedł tylko dlatego, że tu właśnie dostrzegł możliwość zrealizowania swego ideału organizacyjnego, który spotkał się z obstrukcją w poprzednim miejscu pracy.

Następnym sukcesem Khoslo w polowaniu na talenty był Bill Joy, absolwent uniwersytetu w Michigan. W Berkeley dał się on poznać jako utalentowany entuzjasta Unixu, a jego prace przyczyniły się do rozwoju tego systemu. Nie jest łatwo zrozumieć, dlaczego Joy opuścił Berkeley dla niepewnej kariery w trzyosobowej firmie. Na uniwersytecie cieszył się opinią Unixowego guru, zaś producenci komputerów prześcigali się w przekazywaniu mu za darmo swego sprzętu, byle tylko Joy chciał na nim pracować. Przenosząc się do SUN-a, Bill Joy zostawił własne laboratorium z dwunastoma najlepszymi wówczas komputerami, będącymi w jego wyłącznej dyspozycji. Wyjaśnienie może być tylko jedno - poglądy Joya na Unix i systemy otwarte odznaczały się wielkim podobieństwem do wizji Bechtolsheima, zaś połączenie softwarowego geniuszu Joya i hardwarowej inwencji Bechtolsheima musiały zaowocować siłą wzajemnego przyciągania. "Gdy po raz pierwszy spotkałem Billa, poczułem, że dzieje się coś bardzo dla mnie ważnego" - wspomina Bechtolsheim.

Mimo świetnego personelu, przyszłość młodej firmy, założonej przez 26-latków, nie rysowała się zbyt jasno. "Byliśmy zaprzeczeniem wszystkiego, co się wówczas działo w przemyśle komputerowym - opowiada Khosla. - Ludzie mówili, że jesteśmy bandą świrów". Produkcja rozpoczęła się jednak jeszcze w 1982 roku, a do pracy w wynajętym baraku o wymiarach dużego garażu stanęli wszyscy, od prezesów i właścicieli po robotników, w sumie niecałe 20 osób. W ten sposób wyprodukowano pierwsze kilkaset jednostek. "Nigdy przedtem nie spotkało mnie coś takiego - wspomina bywalec dyrektorskich gabinetów McNeally. - Robiłem to własnymi rękami, śrubokręt lśnił w moim ręku! To było wspaniałe!" W tym właśnie okresie wykrystalizowała się filozofia produkcyjna SUN-a: opierać się na masowo produkowanych, tanich elementach dostępnych w każdym magazynie oraz prosta, nie wymagająca wielkich kwalifikacji przy składaniu konstrukcja, a dzięki temu niska cena i skrócona droga od wytwórcy na rynek.

Komandosi

Po sześciu miesiącach od założenia, przedsiębiorstwo zaczęło przynosić zysk. Modele SUN-1 i SUN-2 okazały się rynkowymi przebojami, głównie na rynku uniwersyteckim, a sprzedaż jeszcze w 1982 roku przyniosła 8 mln USD wpływu. Sukces, a także obecność w firmie Bechtolsheima i Joya, którzy bardzo szybko zdobyli swymi opracowaniami ogromny autorytet, zaczął przyciągać do firmy renomowanych menedżerów z konkurencji. M.in. Carol Bartz z DEC-a oraz Larry Hambly z Symbolics i Data General zajęli się sprzedażą. Pion techniczny wsparł Eric Schmidt z Xerox i Bell Labs.

Zdobycie szturmem rynku stacji roboczych dla uniwersytetów nie zaspokajało jednak ambicji firmy, i to z dwóch powodów. Z jednej strony idealiści Bechtolsheim i Joy marzyli o przekonaniu świata do swych idei systemu otwartego, z drugiej Khoslo i salesmani dążyli do wzrostu obrotów i zysków, co już nie było niczym osobliwym. Wtedy wydarzyło się coś, co na zawsze pozostanie w legendzie SUN-a. Wielka już w tamtym okresie firma softwarowa ComputerVision, producent oprogramowania typu CAD, postanowiła wejść w rynek stacji roboczych i zawrzeć w tym celu kontrakt z producentem odpowiedniego hardwaru. Pomimo starań SUN-a, wybór CV padł na Apollo. Otrzymawszy tę wiadomość, ludzie SUN-a przez noc przygotowali nową, konkurencyjną propozycję i rankiem, po nieprzespanej nocy stawili się w hallu siedziby ComputerVision żądając widzenia z dyrekcją. Po długich pertraktacjach goście z SUN-a zostali wyproszeni z informacją, że sprawa kontraktu jest przesądzona. Wówczas reprezntacja SUN-a ogłosiła okupację budynku, żądając widzenia z dyrektorem CV do spraw sprzedaży. W końcu doszło do tego spotkania i bojówce spod znaku SUN udało się namówić ComputerVision do zmiany decyzji i przyjęcia ich oferty!

Na prostej

Kontrakt z ComputerVision wprowadził SUN-a w sam środek szybko rosnącego rynku stacji roboczych. Produkcja i wpływy zaczęły rosnąć w zawrotnym tempie. Po paru miesiącach trzeba było - i były na to pieniądze - przenieść fabrykę do kompleksu budynków w Mountain View na zatoką San Francisco.

W 1984 roku nastąpiła zmiana na stanowisku prezesa firmy. Funkcję tę objął Scott McNealy. Vinod Khosla, wierny swemu młodzieńczemu ideałowi, udał się w trzydziestym roku życia na zasłużoną emeryturę. McNealy przejął firmę w kwitnącym stanie. Pozycja SUN-a na rynku rosła w stałym tempie, konta udziałowców rozszerzały się o kolejne znaczące cyfry, a mit sukcesu przyciągał kolejne generacje znakomitych specjalistów, takich jak Curt Wozniak z General Motors i Hewlett-Packarda, czy Wayne Rosing z Apple. Zapach dolara w niczym jednak nie zmieniał stylu bycia i przyzwyczajeń liderów - Bechtolsheim, ubrany w szerokie, bawarskie portki do kolan, nadal uprawiał swe słynne, milkliwe wędrówki po firmowym kampusie, a Joy nie zdradzał zamiaru pozbycia się ani starego, przeraźliwie rozciągniętego swetra, ani długich rozwichrzonych włosów. W niczym również nie zmieniła się egalitarna atmosfera wspólnych wypraw na piwo w każdy piątek wieczorem, zaś prima aprilis co roku obfitował w popisy pomysłowości takie, jak ten z samochodem Joya - nowiutki ferrari został rozłożony na części i na powrót zmontowany na wysepce dekoracyjnego stawu w centralnym punkcie hallu biurowca. Być może to właśnie było przyczyną, dla której SUN-a, mimo rosnącej pozycji, ciągle uważano w środowisku za enfant terrible.

Początkowo konkurencja była skłonna do dziwactw SUN-a zaliczyć praktykę udzielania na prawo i lewo licencji na hardware, za bezcen lub wręcz za darmo. Rychło jednak wyszło na jaw, co miał na myśli McNealy - lawinowo rozlewająca się platforma hardwarowa SUN-a budowała rynek dla jego oprogramowania. Tylko dzięki takiej polityce stosunkowo niewielka firma zdołała uzyskać tak dużą sprzedaż opracowanego przez Joya NFS (Network File System - system sieciowej obsługi plików), że stał się on jednym z obowiązujących standardów, tuż pod nosem znacznie większych gigantów. To, że podobnym standardem nie stał się NeWS (Network-extensible Window System - sieciowy system okienek), można chyba przynajmniej częściowo tłumaczyć wzmożoną uwagą rozeźlonej konkurencji, która udzieliła zdecydowanego poparcia, opracowanemu w Massachusetts Institute of Technology, systemowi X Windows. Po tej nauczce, fanatycznie wierny Unixowi SUN wszedł w porozumienie z oryginalnym twórcą Unixu, Bell Laboratories, należącym do potężnego koncernu AT&T, opracowując obowiązujący dziś UNIX System V Release 4. W odpowiedzi IBM, DEC, HP i kilka innych firm powołały do życia Open Systems Foundation, którego głównym celem było, jak się zdaje, nie dopuszczenie do narzucenia sobie standardu SUN-AT&T. Tak to przynajmniej interpretują SUN i AT&T - biorąc pod uwagę, że zaledwie kilka lat wcześniej prezes DEC-a Ken Olsen oświadczył, że promocja Unixu kojarzy mu się ze sprzedażą "mysiego oleju", i nie jest to opinia pozbawiona podstaw.

Komputer mój widzę niewielki

Tymczasem Bechtolsheim był ciągle niezadowolny. Nastawienie się na budowę coraz większych maszyn, kierunek forsowany przez konstruktorów firmy, zdecydowanie mu się nie podobał jako zbyt zagnieżdżony w przeszłości. "Gdy za bardzo chronisz dorobek przeszłości, przyszłość sprawi ci niespodziankę" - powtarzał z uporem. Najbardziej ze wszystkiego nie podobał mu się stanowiący podstawę konstrukcji SUN-a mikroprocesor Motorola 68000. Co prawda, firma już miała zorganizowany własny wydział technologii krzemu i gotową pierwszą wersję bardzo silnego mikroprocesora typu RISC, ale Bechtolsheim miał co innego na myśli - prosty, tani procesor RISC, na którym można by było zbudować niewielką, ale wydajną stację roboczą, która zmieściłaby się na biurku. Niektórzy współpracownicy pukali się w głowę na tę propozycję. Ustąpiono Andreasowi tylko ze względu na jego autorytet i zasługi - i...wkrótce pod jego kierunkiem skonstruowano mikroprocesor typu RISC o nazwie SPARC oraz stację SPARCstation-1 z jednostką centralną mieszczącą się w niewielkim "pudełku na pizzę" ("pizza box"). W błyskawicznym tempie stała się ona przebojem, wzmacniając pozycję firmy na szybko rosnącym rynku stacji roboczych.

Sukces ma wielu ojców - nic więc dziwnego, że niejeden przyznaje się dziś do pionierskich zasług dla systemów otwartych, które stały się już czymś w rodzaju nowej religii w informatyce. Faktem jest, że w okresie największego wzrostu fali zainteresowania tą ideą, czyli w latach 1985- 89, czasopismo Fortune regularnie uznawało SUN-a za najszybciej rozwijającą się firmę Stanów Zjednoczonych.

Rozwinąwszy technologię SPARC, McNealy nadal prowadził politykę masowego udzielania tanich licencji. Na przestrogę, że klonowanie może zaszkodzić interesom firmy, odpowiadał, że jest różnica między klonowaniem dzikim (mając na myśli przykład IBM PC) i kontrolowanym, które jest częścią ogólnej strategii. "Zresztą - dodawał - IBM mimo klonowania zarobił na pecetach 7 mld dolarów. Chciałbym mieć takie kłopoty!".

Niech zakwitnie tysiąc kwiatów

W lata dziewięćdziesiąte SUN wszedł na pozycji zdecydowanego lidera na rynku serwerów sieciowych i stacji roboczych. Według analiz IDC, zrealizował on 39% wszystkich dostaw na tym rynku, podczas gdy udział Hewlett-Packarda wyniósł 20%, DEC-a 17%, zaś tylko 4% należało do IBM. Jeszcze okazalej prezentuje się dominacja technologiczna: 65% sprzętu RISC bazuje dziś na mikroprocesorze SPARC. Może więc mają nieco racji szefowie SUN-a twierdząc, że zaskakujące porozumienia odwiecznych konkurentów, jak ACE oraz Apple z IBM, mają na celu głównie dobranie się SUN-owi do skóry. W obu przypadkach chodziłoby o zagarnięcie lukratywnego rynku stacji roboczych poprzez rozszerzenie platformy PC, do czego niezbędne jest jednak narzucenie standardu systemowego. Niektórzy analitycy wskazują, że oba wspomniane konsorcja stoją przed niesłychanie trudnym zadaniem ujednolicenia silnie różniących się między sobą produktów i systemów.

Oczywiście, znaczną przesadą byłaby interpretacja, że nowe, niespodziewane konstelacje początku lat dziewięćdziesiątych są rezultatem meczu: SUN kontra reszta świata; to tylko część całej rozgrywki. Jak powiedział reporterowi Wall Street Journal anonimowy, wysoko postawiony w przemyśle komputerowym rozmówca: "...przemysł komputerowy uderzył głową o [niewidzialny dotąd] szklany sufit. W tej sytuacji zażarta walka o przeżycie zaprowadzi do nikąd. Trzeba wytyczyć nowy kierunek ruchu." Strach ogarnął całą branżę; niewykluczone, że obserwowana właśnie tendencja do zbijania się w gromady jest psychologicznie uwarunkowanym odruchem lękowym.

SUN należy do tych nielicznych, którzy odnotowując niezakłócony wzrost właściwie nie powinni się przejmować załamaniem rynku, uważając, że ten problem ich nie dotyczy. Mimo to McNealy uznał sytuację za poważną: "Dziś prowadzenie dużej firmy przypomina pilotowanie naddźwiękowego samolotu na poziomie wierzchołków drzew - nie można sobie pozwolić na popełnienie błędu". McNealy nie miał ochoty czekać na swój własny błąd. W rozwiązaniu, które zastosował, po raz kolejny można by widzieć szczeniacką przekorę i chęć zagrania na nosie wszystkim przemądrzałym prezesom, profesorom i wyjadaczom prasowym. W czasach, gdy wszyscy naokoło łączą się w konsorcja mające dać ochronę ich członkom, SUN latem 1991 roku... podzielił się na szereg współpracujących ze sobą, całkowicie samodzielnych firm! Scott McNealy uważa bowiem, że gdy zmienia się klimat, małe, obrotne ssaki mają większe szanse przeżycia niż wielkie dinozaury, nawet gdy się zbiją w stada... Sam to wymyślił, czy ktoś mu podpowiedział?

Dziś pod firmą SUN działa osiem przedsiębiorstw:

- Sun Microsystems Computer Corp. - największa jednostka, zajmuje się rozwojem i produkcją stacji roboczych i serwerów, a także integracją produktów wszystkich członków rodziny SUN

- SunSoft Inc. - rozwój i sprzedaż oprogramowania, z naciskiem na Solaris (unixowy system operacyjny)

- Sun Technology Enterprises Inc. - konsorcjum trzech niezależnych jednostek: SunPro, SunConnect i SunPics, zajmujących się oprogramowaniem aplikacyjnym (w tym kompilatory), sieciami oraz sprzętem i softwarem dla cyfrowej obróbki obrazu

- SunExpress Inc. - zajmuje się sprzedażą "drobnicy": urządzenia peryferyjne, wyposażenie dodatkowe, pakiety oprogramowania, realizacja zamówień specjalnych, itp.

- Sun Microsystems Laboratories Inc. - rodzaj wspólnie utrzymywanego instytutu naukowego, zajmującego się badaniami i rozwojem.

"Obserwowanie poczynań SUN-a to niezły ubaw!" - stwierdził pewien analityk rynku komputerowego. Zaś goście McNealy'ego, wchodząc do gabinetu szefa jednej z największych dziś korporacji przemysłu komputerowego, na ogół najpierw widzą spoczywające na blacie biurka ogromne rebooki Pana Prezesa, a nad nimi plakat z napisem: "Never grow up!" - "Nigdy nie być dorosłym!".

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200