Pan Smith jedzie do Warszawy

W czasie ostatniego pobytu w Warszawie nie tylko patrzyłem pod nogi, aby uniknąć zawstydzających sytuacji, które opisałem nieco zbyt emocjonalnie w poprzednim felietonie. Starałem się także prowadzić normalne życie, a ponieważ picie kawy jest dla mnie codziennym rytuałem, więc wpadałem od czasu do czasu do pierwszej lepszej kafejki na filiżaneczkę czarnego płynu.

W czasie ostatniego pobytu w Warszawie nie tylko patrzyłem pod nogi, aby uniknąć zawstydzających sytuacji, które opisałem nieco zbyt emocjonalnie w poprzednim felietonie. Starałem się także prowadzić normalne życie, a ponieważ picie kawy jest dla mnie codziennym rytuałem, więc wpadałem od czasu do czasu do pierwszej lepszej kafejki na filiżaneczkę czarnego płynu.

Przechodząc Nowym Światem, wstąpiłem też do kawiarni A. Blikle. Nie, szarlotek nie zamawiałem, a kto czytał felieton (http://www.apple.com.pl/kuba/archiwum/208.html ), to wie dlaczego. Nim jednak w ogóle przyszło do zamawiania czegokolwiek, uwagę moją zwróciły pojedyncze kartki leżące na wszystkich stolikach, jakoś zupełnie niepasujące do nobliwego wnętrza.

Okazało się, że nie było to menu, tylko apel właściciela, prof. Andrzeja Bliklego o ni mniej, ni więcej tylko ratowanie polskiej gospodarki. Jako że ekskluzywna kawiarnia nie jest najlepszym miejscem do naprawiania upadającej ojczyzny, wypiłem kawę i poszedłem dalej w swoją drogę, zapominając o rewolucji podatkowej zachwalanej na stolikach i firmowanej przez Centrum im. Adama Smitha (http://www.odpowiedzialnosc.org/ ). Widać jestem złym obywatelem, w każdym razie obcy jest mi entuzjazm profesorów, którzy mają proste recepty na wszystko i wszystkich. Pamiętam bowiem dobrze starą niemiecką maksymę: "Zweihundert Professoren und Vaterland ist verloren", co po naszemu przekłada się na kolejny rząd, tym razem z profesorem Belką w roli głównej.

A jednak od apelu profesorskiego nie dało mi się uciec. Kiedy z dużym kłopotem podłączyłem się do mojej skrzynki pocztowej za oceanem (człowiek zapomniał już jak powolny potrafi być modem telefoniczny), czekał tam na mnie osobisty list Andrzeja Sadowskiego, jednego z założycieli i obecnego wiceprezydenta Centrum Smitha, zawierający tekst kawiarnianego apelu z dodatkową prośbą o wysłanie go dalej "o ile inicjatywa jest godna zaufania i poparcia". Dla mnie rewelacja - pierwsza na świecie rewolucja robiona metodą listów łańcuszkowych! Widać komputery do czegoś jednak mogą się przydać. Wprawdzie miejsc pracy nie pomnażają ani przewidywania przyszłości byznesu nie ułatwiają, o czym przekonał się osobiście główny apelant, ale do robienia szumu jak najbardziej się nadają.

Przyznam się Państwu do niecnego zaniechania. Nic nikomu nie wysłałem, bo napotkałem podstawowy problem: jak stwierdzić, czy inicjatywa jest godna zaufania i poparcia? Fakt, że poza prof. Blikle popierają ją także inni moi felietonowi faworyci w rodzaju Romana Kluski (http://www.adam-smith.pl/idx_pol.jsp ) nie jest jeszcze żadnym wskazaniem. A może właśnie jest - aby trzymać się od tej inicjatywy jak najdalej. Kiedyś, w czasach gdy w Hollywood robiono filmy moralnego niepokoju, wyprodukowano tam ckliwy melodramacik z James Stewartem w roli tytułowego pana Smitha, który pojechał do Waszyntonu, aby w parlamencie naprawiać kraj i walczyć z korupcją (http://www.reelclassics.com/Movies/MrSmith/mrsmith.htm ).

W filmie wszystko jest możliwe. W życiu tylko czasami. Dlatego nie będę spamował moich znajomych. Sami mogą pójść na kawę i w ten sposób podtrzymać polską przedsiębiorczość. A pan Smith niech pozostanie w Waszyngtonie. Kawa tam jest równie dobra, miejscami nawet z siecią bezprzewodową (http://www.starbucks.com/retail/wireless.asp ).

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200