Meandry integracji

Problem z integracją polega na tym, że zakres pojęciowy terminu ''integracja'', w wyniku rosnących wymagań i oczekiwań, ciągle się zmienia i jest coraz szerszy. Czyli, jak w znanym dylemacie dialektycznym, istota integracji oddala się w miarę postępów w jej osiąganiu.

Problem z integracją polega na tym, że zakres pojęciowy terminu 'integracja', w wyniku rosnących wymagań i oczekiwań, ciągle się zmienia i jest coraz szerszy. Czyli, jak w znanym dylemacie dialektycznym, istota integracji oddala się w miarę postępów w jej osiąganiu.

Gdy spojrzeć na encyklopedyczną definicję integracji, słowo to oznacza scalanie, proces tworzenia całości z części, włączanie jakiegoś elementu w całość (Kopaliński). Odnosząc ten zakres pojęciowy do informatyki, można słusznie oczekiwać, że usługi polegające na integracji, pomijając chwilowo w rozważaniach jej przedmiot, są więc czymś więcej niż samo instalowanie sprzętu czy wdrażanie pojedynczych systemów informatycznych. Co więcej, już samo zajmowanie się bardziej wymagającą integracją jest czynnikiem wyróżniającym, dowodem wyższych kwalifikacji i umiejętności.

Idąc dalej za tym tokiem rozumowania, można stwierdzić, że skoro ktoś podejmuje się integracji czegoś, to wcześniej ktoś musiał to coś zastosować w sposób zdezintegrowany. Stać tak zaś się mogło albo w wyniku braku poczucia potrzeby integracji, albo świadomego działania na zasadzie "najpierw osobno, a dopiero później - razem". Niezależnie od scenariusza, oba takie przypadki bywają kosztowne w tym sensie, że integracja odłożona kosztuje więcej, niż gdyby wykonać ją od razu.

Problem jednak w tym, że obie strony uczestniczące w takiej relacji i potencjalnie zainteresowane integracją, czyli dostawca usług i jego klient, mogą, pod różnymi względami, nie być gotowi do tak złożonego przedsięwzięcia, jakim jest wdrażanie różnych systemów i jednoczesne ich integrowanie czy też sięganie od razu po możliwie wysoki poziom integracji w warunkach, gdy trudno doszukać się jakichkolwiek jej śladów w punkcie wyjścia. Jeszcze inny, często spotykany scenariusz, to brak kompletu działających systemów, niezbędnych do przeprowadzenia zamiaru określonej integracji.

Gdy spojrzeć na to wszystko jeszcze z innej strony, to słowo "integracja" towarzyszy informatyce niemal od jej początków. Gdy spojrzeć na propozycje i oferty usług informatycznych z ostatnich lat (a miałem taką okazję niedawno, porządkując papiery sięgające początku lat 90.), to najczęściej, w różnych formach, pojawia się tam właśnie termin "integracja". Skoro zaś do dziś niewiele w tej materii się zmieniło, gdyż liczba ofert integracji nie maleje, mogłoby to oznaczać, iż użytkownicy nieustannie wdrażają oderwane od siebie systemy, które później trzeba ze sobą integrować.

Znikający punkt

Rzeczywistość jest jednak nieco bardziej złożona. Dziś osiągany - a przecież dalece niezadowalający - poziom integracji, gdyby przyłożyć doń miarę sprzed kilkunastu czy nawet kilku tylko lat, sprawiałby wrażenie czegoś bliskiego ówczesnego ideału. Problem jednak w tym, że zakres pojęciowy terminu "integracja", w wyniku rosnących wymagań i oczekiwań, ciągle się zmienia i jest coraz szerszy. Czyli, jak w znanym dylemacie dialektycznym, istota integracji oddala się w miarę postępów w jej osiąganiu.

Kiedyś za kryterium integracji wystarczała wymiana zbiorów danych między różnymi aplikacjami. Potem nadszedł czas ich bieżącego współdziałania, najpierw poprzez bezpośrednie, wzajemne odwołania, a później przez formy bardziej wyrafinowane, takie jak kolejki, monitory transakcji i oprogramowanie zaliczane do kategorii middleware. To ostatnie zresztą można uznać za pierwsze oprogramowanie, powstałe właśnie w celu integrowania zasobów informacyjnych, które kolejny już raz w historii informatyki wymykały się spod kontroli, rozpełzając się po niezliczonych komputerach.

Paradoksalnie - w początkach rewolucji mikrokomputerowej zatracono wiele już wcześniej zdobytych osiągnięć integracyjnych, które później przywracano czy wręcz tworzono jeszcze raz od nowa.

Jak już to tu stwierdziliśmy, integracja dokonana wraz z wdrażaniem jest tańsza, a poza tym od początku daje efekty. Łatwo jednak powiedzieć, trudniej wykonać.

Dowodem na to jest los rozwiązań określanych terminem B2B (Business-to-Business), które jeszcze niedawno były stawiane za główny i ostateczny niemal cel zabiegów integracyjnych. Osiągnięcie poziomu tych rozwiązań okazało się jednak dystansem ponad możliwości, w wyniku m.in. istotnych braków integracyjnych na poziomie niższym. Z tej przyczyny nie udaje się uzyskać tak potrzebnego, pełnego i jednolitego obrazu klientów, związków z firmami-współuczestnikami całych procesów biznesowych czy firmowych bądź korporacyjnych portali z prawdziwego zdarzenia.

I tu wracamy do kwestii zakresu pojęcia "integracja", które ciągle jest rozumiane albo na poziomie czysto technicznym, albo jest odnoszone do wymiany i współdzielenia zasobów informacyjnych między aplikacjami. Oczywiste jest, że poziomy te są konieczne i niezbędne, ale jednocześnie i niewystarczające, gdyż integracja, o jakiej myśli się obecnie, to integracja procesów biznesowych (w przedsiębiorstwach) i administracyjnych (w organach państwowych). Dopiero mając tu solidne i okrzepłe podstawy, będzie można myśleć o wyjściu poza te organizacje, czyli o przejściu do integracji w rodzaju B2B, rozumianej szerzej niż to ma miejsce w obecnych, izolowanych od siebie przypadkach. Integracji obejmującej całe ciągi powiązanych działań czy to o charakterze administracyjnym, czy też składających się na tzw. łańcuchy dostaw.

Można tu nawet zaryzykować twierdzenie, iż obecny stan rozwiązań B2B znajduje się na poziomie, którego odpowiednikiem były kiedyś pierwsze zastosowania informatyki. Podobnie jak wiele systemów B2B, każde z nich działało w izolacji od pozostałych.

Co jest najważniejsze?

Mija dokładnie rok od ogłoszenia wszem wobec, że informatyka nie ma znaczenia. I nie można było znaleźć dla niej, czyli informatyki, większego pochlebstwa: oto nie tylko publicznie, ale jeszcze na wielce szacownych łamach, wystawiono jej świadectwo dojrzałości. Tym jednym aktem zaświadczono, że informatyka może stawać jak równy z równym w jednym szeregu z transportem, energetyką czy telekomunikacją. Odtąd ze strony informatyki wystarcza deklaracja gotowości do spełniania kierowanych pod jej adresem wymogów. Odpowiedzialność natomiast za skutki i efekty jej stosowania przechodzi z tą chwilą na tych, którzy po informatykę, jako panaceum na swe problemy, sięgają.

Jak to zgrabnie określa Cutter Consortium, osiągnięcie równowagi w relacji biznes-informatyka (zauważmy kolejność: najpierw biznes, potem informatyka) polega przede wszystkim na wzajemnym zharmonizowaniu wymogów biznesowych wynikających z biznesowej strategii i takowej infrastruktury, co łącznie przekłada się także na biznesowe procesy. Dopiero potem idą infrastruktura informatyczna i związane z nią dane, systemy i procesy.

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200