@lgorytmiczne społeczeństwo - cz. IV

Czy społeczeństwo informacyjne, sieciowe (czy jak je tam jeszcze nazwać) mieści się w logice rozwoju kultury i cywilizacji Zachodu, czy też jest wobec nich w opozycji?

Czy społeczeństwo informacyjne, sieciowe (czy jak je tam jeszcze nazwać) mieści się w logice rozwoju kultury i cywilizacji Zachodu, czy też jest wobec nich w opozycji?

To najistotniejsze pytanie, które zaprząta głowę badaczom pragnącym zbudować wokół relacji, jakie zachodzą pomiędzy technologiami informacyjnymi a społeczeństwem, jakąś teoretyczną narrację. Jest to pytanie o ciągłość i zmianę.

Całe zastępy badaczy ponowoczesności przekonują od lat, że projekt modernistyczny czerpiący z Oświecenia się skończył, wyczerpał swe możliwości i musiał nastąpić przełom postmodernistyczny, który odrzucił w większości kontynuację na rzecz zmiany paradygmatu cywilizacji i kultury. Jeszcze nie wiadomo, w jakim kierunku ta zmiana idzie, rządzą nią prawa chaosu; postmodernizm zresztą programowo odrzuca jakiekolwiek narracje prognostyczne - widać jednak przesłanki wskazujące, że rodzą się nowe jakości, w których pewne zjawiska mogą cieszyć, a inne smucić. Nie można przy tym powiedzieć, że jest to jakieś nowe społeczeństwo, bo nie ma jednej narracji. Społeczeństwo jest multinarracyjne.

Tymczasem im dalej brniemy w epokę owej ponowoczesności, tym więcej widzimy dowodów na to, że nie ma zerwania z nowoczesną przeszłością. Blisko trzy wieki, jakie upłynęły od początków rewolucji umysłowej i przemysłowej, nie są "długim trwaniem" (by posłużyć się terminem Fernanda Braudela); powiedzmy, że raczej średnim, ale na tyle długim, że nie da się jego skutków cywilizacyjno-kulturowych tak łatwo zneutralizować.

Im dalej będziemy brnąć w społeczeństwo informacyjne, tym bardziej będziemy się przekonywać, że nie burzy ono logiki tej cywilizacji, że jest zgodne z duchem rozwoju kultury zachodniej. Nie będzie więc tak, jak wieszczą wizjonerzy, że zmierzamy do całkiem innego świata, który jednym jawi się jako zły świat - Matrix, a innym jako Arkadia, bonne societe.

Antecedencje tej cywilizacji sięgają starożytności. Nie byłoby dziś kodu cyfrowego, gdyby wcześniej nie doszło do dyskretyzacji języka jako naturalnego algorytmu.

Naturalny kod cyfrowy

Język jako naturalny system przetwarzania informacji i swoisty system operacyjny mózgu człowieka "zarządza" naszym światem wewnętrznym, a w konsekwencji poprzez zaprogramowanie działania ludzi pośrednio zmienia także ich otoczenie zewnętrzne. Mówi się o różnych rewolucjach umysłowych w historii naszego gatunku, ale największą była bodaj ta, że człowiek stworzył pismo oparte na kodzie symbolicznym złożonym z asemantycznych cząstek graficznych i fonetycznych (liter i głosek). Każdą z nich można zdekontekstualizować, wyjmując ją z całości semantycznej, jaką jest wyraz, logos (takiej operacji nie da się przeprowadzić z reprezentacjami obrazkowymi, które są same w sobie znaczeniem i kontekstem).

Taki alfabet legł, zdaniem de Kerckhova, "u podstaw najważniejszych modeli, według których zakodowana jest myśl ludzkości: struktura atomu, genetyczny łańcuch aminokwasów, układ bitowy w komputerach. Wszystkie te kody mają moc działania i tworzenia i wszystkie wyrastają z podstawowego modelu: alfabetu. (...) Tajemnicą wynalazków i innowacji jest pobieranie informacji z jednego kontekstu i umieszczanie jej w innym". (Derrick de Kerckhove, Powłoka kultury, Zysk i S-ka, Poznań, 1997).

To właśnie umożliwiły język alfabetyczny i mózg jako naturalny procesor takiego języka. Umysł zaprogramowany do czytania i model alfabetyczny skierowały człowieka na drogę wgłębiania się w materię przez analizę coraz mniejszych cząstek. Bez takiego alfabetu Demokryt z Abdery prawdopodobnie nie wydedukowałby istnienia atomu, nie mając ku temu podstaw empirycznych (cząstki uznawanej przez blisko dwa tysiące lat za najmniejszą). Konkluzja wydaje się prosta: dopóki będzie taki alfabet, dopóty człowiek będzie zdolny do innowacji i transgresji intelektualnej.

Chyba do końca nie zdajemy sobie sprawy, jakim przełomem cywilizacyjnym stała się możliwość zapisania w trzydziestu kilku znakach (dwadzieścia kilka liter i 10 cyfr) olbrzymiej wiedzy i doświadczenia ludzkości. U starożytnych Greków było tych znaków nawet mniej, kod cyfrowy był bowiem literowy: od 1 do 9 to były pierwsze 9 liter alfabetu (? oznaczała także 1), powyżej 9 kombinacje liter (nie znano zera, które wynaleźli Hindusi ok. V w. n.e., upowszechnili zaś Arabowie).

Bez tego wszystkiego nie byłoby racjonalizmu, rewolucji umysłowej i przemysłowej, która wiodła do numeryzacji człowieka (PIN). Tego wymagał triumfujący rynek, któremu potrzebne są zestandaryzowana informacja i algorytmizacja; wartość niepoliczalna bowiem nie może zaistnieć na rynku. Jak nigdy aktualne są dziś trzy słowa, które niewidzialna ręka wypisała na ścianie podczas uczty Baltazara: mane, tekel, fares (po aramejsku - zważono, policzono, rozproszono).

Tę potrzebę "scjentyfikacji" rozumieli dobrze filozofowie i socjologowie epoki Oświecenia, którzy wszechmoc religii wcześniejszych epok pragnęli zastąpić imperializmem nauki i rozciągnąć jej prawa na wszystkie sfery życia, co im się zresztą w znacznym stopniu udało. Do tego potrzebny był zdyscyplinowany, naukowy język, bez którego nie można naukowo badać świata. Chodziło o to, aby wszędzie zapanowała jednoznaczność (semioza), a w wieloznaczności (polisemii) niech się pławią poeci. Wszystko bowiem zależy od mędrca szkiełka i oka, a nie czucia poety. Kultura masowa, jaką wytworzyło społeczeństwo przemysłowe, doskonale ilustruje to ujednoznacznianie.

Powiada się dziś, że nastąpił już przełom, bo nie ma już społeczeństwa masowego ani masowej kultury, jest indywidualizm, społeczeństwo postmasowe i technologie infokomunikacyjne jako technologie wolności, które oferują multi-freedom i multichoice. Tymczasem dostrzegam wielką sprzeczność u progu XXI wieku: z jednej strony rosnące zróżnicowanie świata (dzięki mnogości języków jako kodów kulturowych i różnorodności doświadczeń narodów czy jednostek - chodzi o bogactwo lokalnej wiedzy, dzięki której ludy adaptowały się do zmieniających się warunków i zwiększały swe szanse przeżycia - to nieśmiertelna bujność życia torującą drogę płodnej myśli, by przywołać Stanisława Ossowskiego); z drugiej zaś napiera logika cywilizacji numerycznej, która nie chce różnorodności (a jeśli nawet, to tylko jako ozdobnik), chce wszystko policzyć, zewidencjonować, zglobalizować i zalgorytmizować, każdą prawdę i wartość zamienić na informacje wedle binarnego kodu, bo to, co nie zostało policzone i zewidencjonowane, nie istnieje, przynajmniej nie istnieje na rynku. Ta logika chce również zautomatyzować każde działanie rutynowe i algorytmiczne w imię racjonalności i skuteczności, a tam gdzie brakuje już zasobów natury - zastąpić artefaktami, sztucznością.

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200