Książki, których nie przeczytałem

Napisałem kiedyś na tych łamach, że staram się utrzymać zdrową proporcję między tym, co piszę, a tym, co czytam. Kiedy człowiek zacznie więcej pisać niż czyta, powinno to być dla niego sygnałem ostrzegawczym, że coś jest nie tak z jego czasem i obowiązkami.

Napisałem kiedyś na tych łamach, że staram się utrzymać zdrową proporcję między tym, co piszę, a tym, co czytam. Kiedy człowiek zacznie więcej pisać niż czyta, powinno to być dla niego sygnałem ostrzegawczym, że coś jest nie tak z jego czasem i obowiązkami.

Adresuję te słowa przede wszystkim do tych z nas, którzy przez większość czasu piszą rozmaite raporty i opracowania, a także do tych, którzy tworzą diagramy analityczne, projekty architektur i wreszcie kod. Czytajcie więcej niż piszecie, bo inaczej marnie z wami!

Ostatnio, niestety, mam z tym coraz większą trudność. Chodzi o to, że im więcej książek i czasopism wydawanych jest na polskim rynku, tym mniej nadaje się do czytania. Około 80% literatury to książki z gatunku Program X wersja 3.1.2 w pięciu łatwych krokach; 15% to pozycje wtórne lub słabo napisane, przy których normalny człowiek po prostu zasypia z nudów; ok. 5% to książki wartościowe, tj. takie, z których ok. 20% stanowi treść, jaką warto sobie przyswoić i zapamiętać. Ogłaszam niniejszym strajk: nie będę kupował książek na podstawie ich tytułu, licząc, że 1% (tj. 20% z 5%) ich zawartości okaże się wartościowy i interesujący.

Szerokim echem odbił się w świecie informatyki sukces portalu muzycznego iTunes. Rozśmieszają mnie komentarze, iż to dlatego że iTunes oraz iPod wreszcie potrafią skutecznie chronić prawa autorskie do muzyki. Złamanie dowolnych zabezpieczeń informatycznych jest tylko kwestią czasu i energii. iTunes jest rewolucyjny zupełnie z innego powodu: pozwala kupować muzykę tanio i na sztuki (utwory). Trafia tym samym w oczekiwania klienta, których przez wiele lat nie zauważały (czy raczej nie chciały zauważać) koncerny fonograficzne i organizacje zbiorowego zarządzania prawami autorskimi.

Ciekaw jestem, czy z sukcesu iTunes wyciągają wniosek wydawcy gazet i literatury fachowej. Sprzedaż tych dwóch produktów bazuje na założeniu, że chcemy kupować informację hurtem i na dodatek przemieszaną z "wypełniaczem" (reklamami, artykułami na inny temat, rozdziałami książki niekoniecznie interesującymi nas) i płacić za całość. To takie samo założenie, które masowo odrzucają miłośnicy muzyki, wybierając piosenkę z iTunes zamiast albumu w sklepie.

Co więcej, w cenie książki znikomą część stanowi honorarium dla jej autora. Wiem to, bo sam napisałem i wydałem książkę, która sprzedawała się średnio - ani dobrze, ani źle. Ponad 90% jej ceny stanowiły wszystkie marże (wydawcy, hurtownika, sklepu) oraz koszty druku. To dokładnie tak samo jak z płytą muzyczną. I mam nadzieję, że czeka je dokładnie taki sam koniec. Dziś dowodzą tego studenci, masowo kserujący po 30 istotnych stron z podręcznika. Dlaczego nie mogą ich po prostu kupić? Ano dlatego że wydawca żąda od nich transakcji wiązanej (trzydzieści rozdziałów hurtem zamiast dwóch interesujących), na dodatek za cenę, której studencka kieszeń nie udźwignie. Ale jutro ktoś (np. Jeff Bezos) zaoferuje im tę książkę w kawałkach, w postaci elektronicznej za cenę niższą niż uczelniany punkt ksero.

Jako informatycy żyjemy z kreatywności i syntezy. Nie da się wykonywać tego zawodu bez czytania książek i artykułów, a jednocześnie nie można sobie pozwolić na ich czytanie, bo zbyt wiele czasu zajmuje dotarcie do użytecznej informacji wśród ton papieru zadrukowanego rzeczami, oględnie mówiąc, nieciekawymi. Mam więc nadzieję, że w końcu uda mi się przywrócić zdrową proporcję między tym, co czytam, a tym, co piszę. I Państwu tego życzę, bo bez czytania szybko znajdziemy się na bocznym torze.

W Computerworld 16/2004 przez pomyłkę ponownie opublikowaliśmy felieton Jakuba Chabika z CW 13/2004. Autora i czytelników przepraszamy.

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200