SAD pełen Jabłek

Zamiast motta: Konfiguracja nowa, choć poniekąd znana (Z jej skutków ludzkość dotąd się rozlicza) Najpierw mieliśmy jabłko i szatana Teraz "Jabłko" znów mamy i ... Tatarkiewicza. R.

Zamiast motta: Konfiguracja nowa, choć poniekąd znana (Z jej skutków ludzkość dotąd się rozlicza) Najpierw mieliśmy jabłko i szatana Teraz "Jabłko" znów mamy i ... Tatarkiewicza. R.

Z Jakubem Tatarkiewiczem - wiceprezesem firmy SAD rozmawiają Krystyna Karwicka i Andrzej Dyżewski

- Mamy wizytówkę wyraźnie nawiązującą stylistyką do znaku firmowego Apple, na której figuruje pan jako wiceprezes firmy Jabłko. Tymczasem okazuje się, że firma zmieniła nazwę na SAD Ltd. Czyżby nastąpiła również zmiana patrona firmy?

- Nadal jest jak było od początku, czyli nasza firma, która istnieje od lipca 1991, jest jedynym autoryzowanym przez Apple dystrybutorem jego wyrobów w Polsce. Nie jesteśmy jednak filią narodową Apple lecz tzw. Independent Marketing Company (IMC), firmą działającą na własny rachunek i na własne ryzyko. Wszystkie tłumaczenia tej nazwy na inne języki są zastrzeżone dla firm filialnych Apple i oczywiście dla amerykańskiej centrali. Natomiast takim firmom jak nasza Apple sprzedaje komputery, a w zamian za autoryzację narzuca pewne warunki sprzedaży. Czasami Apple kupuje IMC. Tak np. stało się w Finlandii. Nas też pewnie prędzej czy później czeka taki los. Prędzej - jeśli będziemy dobrzy. Może też się to nigdy nie zdarzyć, jak np. w Szwajcarii, gdzie IMC jest tak mocny, że nawet robi pewne rzeczy wbrew Apple. Nowe Macintoshe miały być w ub.r. prezentowane na całym świecie 21 października, a tymczasem Szwajcarzy zrobili w Lozannie wystawę o tydzień wcześniej.

- Wśród ludzi związanych z informatyką uchodzi Pan za człowieka, który wie chyba najwięcej na temat produktów firmy Apple...

- To nie jest w pełni prawdziwe. Nie znam się na programowaniu Macintosha. Natomiast zajmuję się z pasją, od wielu lat, propagowaniem Macintoshy na łamach polskich pism komputerowych. Wraz z innymi entuzjastami tych komputerów utworzyłem też nieformalny klub użytkowników Apple. Dzięki temu poznałem m.in. swego przyjaciela Bogdana Jędrzejczyka, obecnie prezesa firmy SAD. On pierwszy został w Polsce właścicielem Macintosha. Nasze hobby stało się czymś więcej, gdy okazało się, że istnieje zapotrzebowanie na proste zestawy Desktop Publishing (DTP), a później na bardzej wyrafinowane programy. Nim powstała nasza firma, służyliśmy pomocą różnym użytkownikom komputerów Apple. Jednym z pierwszych naszych klientów była redakcja "Res Publiki", która w 1987 r. zdecydowała się na wyjście z podziemia i wydawanie legalnego pisma. Otrzymali pomoc od jednego z uniwersytetów w USA: dwa Macintoshe i starą drukarkę laserową. Najlepszy polski programista na Macintoshe - doc. Wiesław Koźmicz z Politechniki Warszawskiej, polecił redakcji ówczesnego studenta - Andrzeja Teleżyńskiego, który napisał program dla polskiej sylabizacji wyrazów i uruchomił cały cykl produkcyjny pisma. W 1989 członkowie naszego nieformalnego klubu, po spotkaniu na konferencji DTP zorganizowanej przez redakcję "Komputera", zdecydowali się napisać raport do Apple, w którym przedstawiono potrzeby i możliwości polskiego rynku. Stwierdziliśmy, że firma powinna jak najszybciej trafić do Polski.

- I taki był początek firmy SAD?

- Nie. Dość długo czekaliśmy na odpowiedź; Apple chyba nie wierzył w ten rynek. Poza tym obowiązywały nas jeszcze wówczs restrykcje COCOM. Pomógł dopiero przypadek: dotarliśmy do Richarda R. Lady, wówczas pracownika Apple USA, obecnie pełniącego funkcję specjalisty d.s. rozwoju handlu (Business Development Manager) w filii Apple na centralną Europę. Działał on na tyle skutecznie, że już jesienią 1990 Apple zdecydował się wejść do Polski za naszym pośrednictwem.

- Czy nie sądzi Pan, że trochę za późno?

- Dopiero w czerwcu 1990 r. zniesiono embargo na eksport do Polski procesora Motorola 68000. Był on kiedyś, w latach 70, użyty w amerykańskich rakietach i nikt jakoś nie skreślił go z tej listy nawet wówczas, gdy można było go kupić na każdej ulicy Ameryki, bodajże za 5 dolarów. Apple, nie łamiąc przepisów COCOM, nie mógł oficjalnie pojawić się na naszym rynku. Była jednak inna możliwość: produkcja Apple II w Polsce. Firma zaproponowała wrocławskiemu ELWRO coś w rodzaju spółki, dziś powiedzielibyśmy joint venture, a wtedy byłaby to umowa państwowa. Ale ELWRO się obraziło i odmówiło montowania "jakichś tam plastykowych elementów". Mielibyśmy już przed 10 laty komputer, który do dziś używany jest w amerykańskich szkołąch. Być może, gdyby Apple pojawił się wówczas w Polsce, udałoby się wcześniej ograniczyć restrykcje COCOM.

- IBM też niedawno pojawił się w Polsce, ale już od wielu lat są liczne klony IBM PC. Dlaczego nie ma klonów Apple?

- Zbudowanie Macintosha jedynie na podstawie specyfikacji nie jest rzeczą łatwą. Próbowały to zrobić dwie firmy i zbankrutowały. Równie trudne jest podrobienie prostego w użyciu, ale bardzo trudnego w konstrukcji systemu operacyjnego Maców. Zaś emulatory na Atari są robione na tej zasadzie, że kupuje się kości od dealerów Apple.

- Mimo restrykcji COCOM, komputery Apple trafiały do Polski już w połowie lat 80. Jak Pan zdobył swojego pierwszego Macintosha?

- Kupiłem go za 3.5 tys. USD (Polonez kosztował wówczas 3.2 tys. USD) - czyli za wszystkie moje zarobione w USA pieniądze. Problemem było obejście embarga i sprowadzenie komputera do Polski. Udało mi się to zrobić za pośrednictwem polonijnej firmy przewozowej, która zapakowała go do jednej ze swoich licznie wysyłanych do Polski skrzyń. Odebrałem go w Gdyni w 1985.

- Co sprawiło, że mimo tylu trudności i wysokiej ceny pragnął Pan go mieć?

- W 1984 w jednym z numerów BYTE-a przeczytałem, że system operacyjny w tym komputerze działa na zasadzie graficznej. Oznacza to, że czcionki mogą być wymieniane bez żadnych problemów, można je samemu modyfikować. Zdałem sobie wówczas sprawę, że jest to komputer dla Polski, że nie będzie problemów z naszymi znakami diakrytycznymi. Obecnie na świecie jest około 100 wersji narodowych systemu operacyjnego Macintosha. W samej Europie jest ich 25. Na tym komputerze można pisać po polsku, wklejać rysunki, obrabiać dane. Jako fizyk wykonywałem wówczas w swoich pracach mnóstwo rysunków. Macintosh to było to!

- Powiedział Pan, że Apple II do dziś używany jest w amerykańskich szkołach. Nowsze modele - Macintosh Classic i LC pojawiły się w ub.r. w polskich szkołach. Ministerstwo Edukacji Narodowej zakupiło bowiem 50 pracowni dla szkół. Jaka istnieje szansa, że pojawią się programy edukacyjne na te komputery?

- Dla każdego Macintosha dodawana jest za darmo graficzna baza danych z własnym, obiektowym językiem programowania. Jest to tzw. platforma, do której dodawane są tzw. stosy, dzięki którym można tworzyć programy służące do nauki geografii, historii itp. Ministerstwo tego nie zrobi, programy powinny powstawać w szkołach, tak jak to się dzieje w Ameryce. Twórcy tych programów chętnie udostępniają je na zasadzie Public Domain. Tych programów jest, bez przesady, kilkanaście tysięcy. Staramy się ściągać je do Polski. Trzeba pamiętać, że 70% rynku szkolnego jest w USA opanowane przez Apple. W ramach walki z piractwem, a także by pomóc MEN w wyposażeniu szkół w programy, dzięki pomocy pana Lady udało się zawrzeć bardzo korzystną umowę z firmą Symantec, która wyprodukowała zintegrowany pakiet pod nazwą Great Works. Zawiera on edytor tekstowy, bazę danych, dwa programy rysunkowe - obiektowy i pikselowy, arkusz kalkulacyjny i program terminalowy. Mamy nadzieję, że dzięki niskiej cenie, MEN wyposaży wszystkie pracownie w ten pakiet.

- Co Pan uważa za niską cenę?

-Pakiet kosztuje poniżej 1 mln zł, a naszym zdaniem pokrywa 90% potrzeb użytkownika. Można też kupić od tej samej firmy po niskiej cenie Pascala. Jest tylko pytanie, czy Pascala należałoby spolszczyć. Jeżeli nawet MEN nie będzie stać na centralne zakupy - może znajdą się inne sposoby na to, by te programy trafiły do szkół.

- Czy zakup 50 pracowni dla szkół to największy sukces handlowy Apple w Polsce?

- Nie. W 1990, kiedy jeszcze Apple nie istniało oficjalnie na naszym rynku, wspólnie z p. Teleżyńskim uruchomiliśmy cały skład komputerowy tygodnika "Spotkania". Uruchomiliśmy również skład dziennika "Rzeczpospolita", gdzie zainstalowano ponad 100 serwerów i dwie duże naświetlarki. Macintoshe znajdują się w wielu innych gazetach i tygodnikach, zwłaszcza tych, w których ważna jest grafika. Instalowane są we wchodzących do Polski bankach zachodnich, które nie mają zbyt dużo czasu na przyuczanie pracowników do pracy na komputerach. Z badań przeprowadzonych w USA wynika, że średni czas szkolenia pracownika na Macintoshach wynosi 3 godz., na MS-Windows - ok. 12 godz. Przeciętny użytkownik Macintosha korzysta średnio z 10 programów, użytkownik IBM PC - z 3 programów.

- Co sprawia, że Macintosh jest tak przyjazny dla użytkownika?

- Apple od początku wymusił pewien standard pisania programów. Jest on skodyfikowany w liczącej 7 tomów książce "Inside Macintosh", gdzie dokładnie opisano jak mają być robione okna, menu, kursory itp. Ta standaryzacja legła u podstaw swoistego snobizmu: bardziej zaawansowani użytkownicy Macintoshy nie otwierają podręcznika obsługi.

- Gdzie jeszcze można u nas spotkać Macintoshe?

- W III programie Polskiego Radia istnieje od lat muzyczne studio eksperymentalne prowadzone przez doc. Krzysztofa Szlifirskiego z warszawskiej PWSM, gdzie m.in. szkoleni są na Macintoshach ludzie, którzy będą w przyszłości sterować studiami muzycznymi, obrabiać dźwięk itp. Na koncertach rockowych Macintoshe są standardowym wyposażeniem, działają jako urządzenie sterujące źródłami dźwięku. Dla mnie niezapomnianym momentem był dzień wybuchu wojny w Zatoce Perskiej: zadzwonił znajomy z "Gazety Wyborczej" i powiedział: szykuj modemy. Po raz pierwszy na wieść o wojnie Polacy nie przekuwali kos na sztorc ani nie szykowali gwerów. Wszystkie poważne agencje prasowe, takie jak Reuter, Associated Press czy Agence France Presse, nadają swoje informacje graficzne w postaci plików Macintosha. Wystarczyło tylko zmienić teksty podpisów i drukować mapy pokazujące teatr wojny w Zatoce. Robiła to "Gazeta Wyborcza" i "Rzeczpospolita", gdzie po raz pierwszy Macintosh był użyty do celów graficznych.

- Czy istnieje możliwość połączenia Macintosha i IBM PC w jedną sieć?

- Każdy Mac ma wbudowany do płyty głównej port RS422, który w naszym slangu zwany jest siecią Apple Talk. Dzięki oprogramowaniu systemowemu dla wspólnej sieci AppleShare, Macintoshe mogą się komunikować pomiędzy sobą. Produkowana też jest karta PC Talk, która umożliwia połączenie z każdym komputerem PC działąjącym w sieci Novell (3.11). Trwają prace nad dalszymi produktami umożliwiającymi współpracę dużych komputerów IBM z biurkowymi komputerami Apple. DEC też uznał, że warto zająć się tą sprawą. Porozumieliśmy się z DEC Poland w sprawie wykorzystywania Macintoshy jako terminali do stacji roboczych DEC.

- Jakie programy na Macintosha można dziś kupić w Polsce?

- Wszystkie poważne firmy produkujące oprogramowanie oferują poprzez swoich dystrybutorów programy dla Maców. Klasycznym przykładem jest Aldus PageMaker, który rozpoczął rewolucję w DTP. Wimal - polski dystrybutor Aldusa, oferuje wiele innych programów, m.in. bardzo dobry program do DTP i grafiki - Freehand. Mamy też programistów w naszej firmie. Obecnie pracujemy nad polskim słownikiem układanym według reguł językoznawców, których dotąd nikt nie chciał słuchać. Duża grupa programistów z Politechniki Warszawskiej stworzyła bardzo wyrafinowany program UNCLE, służący do nauki projektowania układów scalonych. Program ten sprzedaje się dobrze w USA. Jest też spora grupa programistów tworzących bazy danych. Klasyczną bazą nie znaną na IBM/PC jest 4th Dimension.

- Ile jest w sumie komputerów Apple w Polsce?

- Powyżej tysiąca, nie licząc szkół. Apple ma na świecie średnio ok. 10% rynku, chociaż różnie to bywa w poszczególnych krajach. Sądzę, że u nas powinno przybywać rocznie 5 tys. sztuk Apple. Jeżeli nie już, to za kilka lat.

- Czy nie jest to nadmierny optymizm? Jak na razie nasz skromny rynek komputerowy opanowany jest przez PC. Biją one Macintoshe ceną, dużym wyborem oprogramowania.

- To prawda. Ale nie są to PC z IBM, lecz klony. Oryginalne IBM są droższe od Apple. Klony natomiast są bardzo zawodne. Dyski twarde w są w nich np. wielokrotnie gorsze niż w oryginalnych IBM-ach. Dysk psujący się u prywatnego właściciela to żaden problem, ale bank, czy duża firma nie mogą sobie pozwolić na utratę bazy danych. Możemy więc mówić jedynie o konkurencji z oryginalnymi wyrobami IBM. A tu Apple jest konkurencyjny. Warto przypomnieć, że być może w niedalekiej przyszłości powstanie nowy produkt, który byłby zgodny ze wszystkimi standardami Apple i IBM. Hardware, technologia produkcji kości pochodziłaby z IBM, producentem byłaby Motorola, zaś system operacyjny ma dostarczyć Apple. I wówczas wszystkie rozważania "co jest lepsze" odłożymy do lamusa. A na razie wierzę w Apple.

- Dziękujemy za rozmowę i życzymy 10% polskiego rynku.

- Dla nas byłoby to bardzo dużo.

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200