Strony zamiast informacji

Można mieć wątpliwości, czy ustawowy obowiązek publikowania w Internecie Biuletynu Informacji Publicznej zmienił stosunek administracji do wykorzystania technik informacyjnych i nastawienie urzędników do obywateli.

Można mieć wątpliwości, czy ustawowy obowiązek publikowania w Internecie Biuletynu Informacji Publicznej zmienił stosunek administracji do wykorzystania technik informacyjnych i nastawienie urzędników do obywateli.

Tak właśnie miało się stać w myśl założeń inicjatorów i autorów Ustawy o dostępie do informacji publicznej. Zapisane w niej rozwiązania miały w sposób jednoznaczny i bezdyskusyjny zapewnić mieszkańcom dostęp do danych związanych z funkcjonowaniem organów władzy publicznej, a tym samym uświadomić przedstawicielom władzy wagę nowego środka komunikacji z obywatelami, jakim jest Internet. Tak się jednak na razie nie stało. Widać, że po ponad pół roku od wyznaczonego przez ustawę terminu zamieszczenia pierwszych informacji w sieci, BIP jest traktowany przez urzędników jako zło konieczne. Najbardziej zadowoleni są chyba producenci oprogramowania, którzy oferują liczne aplikacje i usługi związane z funkcjonowaniem biuletynów.

Wprowadzenie obowiązku publikowania w sieci Biuletynu Informacji Publicznej było swego rodzaju przekonywaniem już przekonanych. Tam, gdzie wcześniej funkcjonowały serwisy miejskie lub gminne, BIP-y nie przyniosły jakościowych zmian w zakresie udostępniania informacji w Internecie. Tych, którzy nie zdecydowali się wcześniej na stworzenie własnego serwisu internetowego, obowiązek prowadzenia BIP-u wcale nie zachęcił do większego zainteresowania się technikami informacyjnymi (niemała grupa organów administracji publicznej korzysta z usług firm komercyjnych, utrzymujących BIP-y na własnych serwerach i pod własnymi adresami internetowymi). Tymczasem kłopoty z uzyskaniem wielu informacji publicznych jak były, tak są nadal.

Czy ktoś z państwa np. próbował dotrzeć do tak ważnego dla życia społeczności lokalnej dokumentu, jak projekt budżetu na rok bieżący? W wielu miastach i gminach nie można go było znaleźć ani w Internecie (ani w ogólnym serwisie samorządowym, ani w BIP-ie), ani dostać do ręki w siedzibie urzędu miasta czy gminy. Nie mówiąc już o wielu innych informacjach, do których dostępu urzędnicy wciąż strzegą jak oka w głowie.

Informacje tu i tam

Do ciekawych wniosków w kwestii oceny wyników realizacji Ustawy o dostępie do informacji publicznej może prowadzić próba odpowiedzi na proste pytanie: czy za sprawą udostępnienia w Internecie stron BIP obywatel uzyskał możliwość dotarcia do nowych, niedostępnych do tej pory w sieci informacji? Przynajmniej w przypadku dużych miast nic takiego nie miało miejsca.

Urzędy miejskie od dawna są w posiadaniu serwisów internetowych, w których znajdują się w gruncie rzeczy te same informacje, co na stronach BIP-ów. W niektórych przypadkach jest tak, że dokładnie ta sama zawartość pojawia się zarówno wtedy, gdy na ogólnych stronach miejskich klikniemy w hasło "Elektroniczny urząd", jak i wówczas, gdy przejdziemy na strony Biuletynu Informacji Publicznej. Sytuacja ta dotyczy serwisów wielu miast, gmin czy powiatów. Informacje są dublowane, powtarzane, publikowane w tej samej postaci raz w ramach ogólnego serwisu miejskiego, drugi raz w obrębie dostępnego bezpośrednio ze stron miejskich BIP-u. Dotyczy to np. danych teleadresowych, informacji o strukturze organizacyjnej urzędu i kompetencjach jego poszczególnych wydziałów bądź referatów, procedurach załatwiania spraw, ogłoszeń o przetargach i inwestycjach oraz wielu innych. Na dobrą sprawę to, co jest w Biuletynach Informacji Publicznej, mogłoby z powodzeniem znaleźć się w działach: administracja miejska, urząd miasta, samorząd miasta czy tym podobnych.

Ktoś może powiedzieć, że nadmiar informacji nie zaszkodzi. Ale to nieprawda. Z punktu widzenia użytkownika nie jest to rozwiązanie najlepsze. Informacje powinny być podawane w sposób jasny, przejrzysty, niepozostawiający wątpliwości co do ich jakości i znaczenia. Powinno ich być tyle, ile potrzeba, i tylko tyle.

Dublowanie tych samych danych w różnych, na dodatek sąsiadujących ze sobą miejscach, utrudnia ich wykorzystanie. Rodzi to bowiem podejrzenia odnoszące się do ich rzetelności. Nie wiadomo, czy informacje tu i tam są rzeczywiście identyczne, czy tylko mają zbliżone do siebie zakres lub nazewnictwo. Użytkownik zostaje zmuszony do konfrontacji jednego i drugiego źródła. Jeżeli chce być pewien, że uzyskał pełną wiedzę na interesujący go temat, musi sprawdzić, czy w którymś miejscu nie ma więcej informacji, czy gdzieś nie są one pełniejsze lub dokładniejsze. To utrudnia korzystanie z sieciowych zasobów, wprowadza w nich zamęt.

Sprawa wyglądałaby inaczej, gdyby osobne, wydzielone Biuletyny Informacji Publicznej posłużyły jako podstawa stworzenia jednolitego, ogólnokrajowego, zintegrowanego rejestru organów administracji publicznej i instytucji publicznych. Z niczym takim nie mamy jednak do czynienia. Strona główna Biuletynu Informacji Publicznej, prowadzona przez Ministerstwo Spraw Wewnętrznych i Administracji, to nie rejestr, lecz zwykły katalog WWW i to niezachowujący spójnych zasad klasyfikacji. Przykładowo, ta sama jednostka samorządu terytorialnego raz występuje pod nazwą "Urząd Gminy Baranów w województwie wielkopolskim", a innym razem jako "Uzdrowiskowa Gmina Miejska Szczawno-Zdrój".

Wszystkie BIP-y mają w gruncie rzeczy strukturę zwykłych serwisów internetowych. Poza specjalnym logo nic szczególnego nie odróżnia ich od innych witryn miejskich, gminnych i powiatowych. Postać wchodzących w ich skład stron zależy przede wszystkim od umiejętności, wiedzy i doświadczenia ludzi tworzących strony internetowe. Często przenoszą oni swoje internetowe nawyki i obyczaje na oficjalne urzędowe internetowe strony informacyjne. Napisy typu "Witamy w gminie Krościenko" pojawiają się nierzadko na stronach głównych BIP-ów, tuż pod biało-czerwonym logo biuletynu. Często są tam też (niezgodne z zapisami ustawy) dowiązania do stron producenta aplikacji czy nazwisko webmastera. To świadczy, jak trudno samym twórcom BIP-ów odróżnić je od powszechnie już dostępnych witryn internetowych.

Na dobrą sprawę inwencja i pomysłowość autorów BIP-ów mogą być nieograniczone, bo nikt nie poczuwa się do odpowiedzialności za nadzór nad realizacją postanowień ustawy. Ministerstwo Spraw Wewnętrznych i Administracji, którego zadaniem jest prowadzenie strony głównej BIP-u, twierdzi, że na tym jego rola się kończy. "Ustawa z dnia 6 września 2001 r. o dostępie do informacji publicznej (DzU Nr 112, poz. 1198) wyznacza Ministrowi Spraw Wewnętrznych i Administracji jedynie zadanie stworzenia strony głównej Biuletynu Informacji Publicznej oraz wydania rozporządzenia wskazującego standardy techniczne stron podmiotowych. Ustawa nie przypisała jednocześnie MSWiA roli wiodącej w stosowaniu, a co za tym idzie i w interpretowaniu przepisów w niej zawartych. MSWiA nie ma żadnego wpływu na to, czy podmioty zobowiązane ustawą do utworzenia stron podmiotowych BIP wywiążą się z tego obowiązku" - tłumaczy Alicja Hytrek, rzecznik prasowy MSWiA.

Otwarty BIP

Organizacja Internet Society Poland (ISOC) zamierza ogłosić konkurs na stworzenie systemu zarządzania treścią dla Biuletynu Informacji Publicznej, który byłby dostępny na zasadach licencji GPL (open source). Chce zainteresować swoim projektem zarówno Ministerstwo Spraw Wewnętrznych i Administracji, jak i Ministerstwo Nauki i Informatyzacji. Zwycięzca konkursu otrzymałby symboliczną nagrodę, a jego program mógłby być używany bezpłatnie przez wszystkie podmioty z sektora publicznego. Szczegóły na stronie:http://www.isoc.org.pl/wiki/index.php/BIP.

Według uzasadnienia do rozporządzenia Ministra Spraw Wewnętrznych i Administracji z 17 maja 2002 r. w sprawie Biuletynu Informacji Publicznej koszt strony głównej Biuletynu był szacowany na 1 mln zł (w tym koszty jednorazowe wynikające z zakupu i instalacji środowiska sprzętowo-komunikacyjnego - 150 tys. zł, zakup i instalacja środowiska programistycznego - 250 tys. zł, opracowanie projektu - 200 tys. zł, oprogramowanie - 150 tys. zł, wdrożenie pilotażowe - 250 tys. zł, koszty rocznej eksploatacji w pierwszych trzech latach - 760 tys. zł, w tym koszty osobowe obsługi - 200 tys. zł, koszty związane z rozwojem funkcji aplikacyjnych - 200 tys. zł, koszty dzierżawy łączy - 360 tys. zł; koszty roczne w następnych latach - 560 tys. zł).

Koszty wdrożenia i eksploatacji podmiotowych stron biuletynu obciążające podmioty zobowiązane w uzasadnieniu do rozporządzenia szacowano w jednostkowym przypadku na ok. 50 tys. zł (koszty jednorazowe, na które ma się składać dostosowanie posiadanych witryn do wymagań rozporządzenia i dostosowanie oprogramowania "jądra" do specyfiki podmiotu) oraz koszt roczny w wysokości 10 tys. zł.

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200