Życie 24E5AD00235

Rzadko robię zakupy w hipermarketach, ale czasami sytuacja (czy raczej późna godzina) mnie do tego zmusza. Ostatnio przy kasie zaoferowano mi ''nową, wspaniałą ofertę promocyjną''.

Rzadko robię zakupy w hipermarketach, ale czasami sytuacja (czy raczej późna godzina) mnie do tego zmusza. Ostatnio przy kasie zaoferowano mi ''nową, wspaniałą ofertę promocyjną''.

Była to karta lojalnościowa, oczywiście całkowicie bezpłatna. Robiąc zakupy w tym hipermarkecie, zbierałbym punkty, które potem mógłbym na coś wymienić. Przy okazji miała miejsce dość ciekawa scenka. Otóż, zadałem tylko jedno pytanie: czy dając mi taką kartę, sklep chce, abym zostawił mu moje dane osobowe. Kiedy usłyszałem, że owszem, chce, odmówiłem wzięcia karty, wzbudzając tym zdziwienie nie tylko kasjerki, ale i osób stojących najbliżej w kolejce. Zapytałem więc, czy klienci często odmawiają. "Nigdy! Przecież to jest za darmo!" - odpowiedziała kasjerka z rozbrajającym uśmiechem.

Przyczyny, dla których nie biorę karty, są zapewne jasne dla każdego informatyka. Nie chcę, aby istniało proste dowiązanie między listą codziennych zakupów a moimi danymi osobowymi. Proszę zauważyć, że o ile przyczyny te są jasne dla Czytelników Computerworld, o tyle zapewne są nieznane bądź nieistotne dla przeciętnego klienta hipermarketu.

Mam kilka takich kart lojalnościowych, ale głównie pochodzą one ze stacji benzynowych. Z nimi nie mam większych oporów: zaglądam tam wyłącznie po to, by zatankować samochód albo go umyć. Ani rodzaj tankowanej benzyny, ani ilość zużywana przeze mnie nie niosą szczególnej informacji o moich obyczajach ani stylu życia.

Zupełnie inaczej byłoby w hipermarkecie. Program lojalnościowy jest skonstruowany w taki sposób, że aby mieć rzeczywiste korzyści z posiadania karty, należałoby dużo i często kupować. Posiadanie karty wymusza więc dokonywanie niemal wszystkich zakupów z pozostawieniem informacji, co i gdzie się kupiło. W ten sposób w hurtowniach danych powstaje bardzo dokładny profil stylu życia (który wprost wynika z listy zakupów) konkretnej osoby. Proszę mnie nie przekonywać, że informacje są analizowane tylko na poziomie statystycznym. I proszę nie mówić, że są dobrze zabezpieczone. Cena, jaką płaci hipermarket za zbieranie takich danych, jest bardzo niewygórowana: jakiś breloczek, pamiątkowa czapeczka albo bon towarowy o niewielkiej wartości.

Kiedy w amerykańskim filmie ktoś zostaje zabity, policja niedługo potem ma pełną informację o człowieku: kiedy i gdzie płacił kartą kredytową, do kogo dzwonił w ciągu ostatniego tygodnia oraz jakie choroby przebył. Oczywiście, potrafię odróżnić film od rzeczywistości; znam się też na informatyce dostatecznie dobrze, żeby sądzić, że znalezienie takich dowiązań w rozproszonych systemach informatycznych jest takie proste i automatyczne. Ale jest możliwe - i w najbliższych latach pojawią się systemy analityczne, które takie informacje będą udostępniać online. Technologia nie jest dziś ograniczeniem. Czy wystarczą prawo i etyka, aby nasze przyzwyczajenia i tryb życia nie stały się wierszem numer 24E5AD00235 w hurtowni danych?

Pierwsza część edukacji informatycznej społeczeństwa polegała na tym, by każdy - w szczególności młodzież - miał szansę zapoznać się z technologiami komputerowymi. Druga, by wszyscy mieli możliwość korzystania z dobrodziejstw Internetu. Te dwa etapy mamy już w zasadzie za sobą. Jednak przed nami trzecia, nie mniej ważna część tego zadania: musimy teraz pokazać ludziom, jakie szanse i zagrożenia niesie dla nich coraz głębsza i szersza informatyzacja codziennego życia.

Moja przygoda w hipermarkecie dowodzi, że z tą świadomością jest bardzo kiepsko.

Czy my, informatycy, jesteśmy dobrze przygotowani do tej nowej roli?

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200