Sala kontrolna parku jurajskiego

Michael Backes jest specjalistą od scen graficznych i to on był odpowiedzialny za wykorzystanie komputerów Silicon Graphics Inc. w filmie ''The Jurassic Park''. Komputery SGI odgrywały tam niezwykłą, bo podwójną rolę. Posłużyły do stworzenia wirtualnej rzeczywistości w studio filmowym, a ponadto same występowały na ekranie.

Michael Backes jest specjalistą od scen graficznych i to on był odpowiedzialny za wykorzystanie komputerów Silicon Graphics Inc. w filmie ''The Jurassic Park''. Komputery SGI odgrywały tam niezwykłą, bo podwójną rolę. Posłużyły do stworzenia wirtualnej rzeczywistości w studio filmowym, a ponadto same występowały na ekranie.

Backes przygotowuje obecnie scenariusz do filmu "The Stars My Destination", z akcją rozgrywającą się w 24 w. oraz "Congo" dla Katheleen Kennedy, która była też producentem "The Jurassic Park". Backes z werwą opowiada o swojej pracy.

Co Pana skłoniło do udziału w filmie "The Jurassic Park"?

Ten film miał w sobie siłę przebicia, której nic nie mogło zatrzymać. To był jeden z głównych powodów. Książkę znałem zanim jeszcze była opublikowana. Czytałem ją w maszynopisie i wiedziałem, że powstanie z niej wspaniały film.

Rozmawiałem z Michaelem Crichtonem (autorem książki) zanim się sam zaanagażowałem. Nie myślałem wtedy o robieniu grafiki do filmu. To jest olbrzymia praca i wielka odpowiedzialność. Zwykle też pochłania więszksze koszty niż się z góry zakłada. Ale jakoś daliśmy sobie z tym radę.

Jak stworzył Pan salę kontrolną w parku jurajskim?

Przede wszystkim zatrudniłem świetnych plastyków, Davida Nakabayashi i Stephena Dechent. Oni stworzyli grafikę, którą widzimy na monitorach w sali kontrolnej. Pracowali na planie dwuwymiarowym. Ja przekształciłem ich obrazy w sceny trójwymiarowe. Dechent częściowo też robił trójwymiarowe makiety.

Zaczęliśmy od ustalenia, jak ma wyglądać sala kontrolna i jaki sprzęt jest potrzebny do obsługi takiego parku. Powiedzieliśmy sobie: To muszą być stacje z architekturą do masowego, równoległego przetwarzania danych. Zwróciliśmy się do Thinking Machines i sprowadziliśmy 8 stacji na plan.

Potem szukaliśmy oprogramowania, które mogłoby działać w czasie realnym. Stwierdziliśmy, że może nas zadowolić jedynie Silicon Graphics, bo film wymaga szybkiej grafiki. Chcieliśmy też, żeby interfejs z parkiem miał charakter graficzny. Nie chcieliśmy na ekranie dialogu między systemem a operatorem, odczytów i rozkazów. Na większości filmów komputery właśnie tak są przedstawiane. Pojawia się jakaś linia na ekranie i operator wydaje polecenie. My chcieliśmy na pierwszy plan wprowadzić obraz. Zainstalowaliśmy wobec tego Thinking Machines, SGI i Macintoshe.

Potem poszliśmy do Centrum Demonstracji SGI, żeby wybrać oprogramowanie. Byliśmy bardzo zadowoleni, bo znaleźliśmy realistyczne programy graficzne. Na przykład Sky Fly nadawał się niemal od razu. Trzeba było tylko usunąć papierowe samolociki i można było przyjąć, że program pokazuje topografię naszej wyspy.

Wtedy zaprosiliśmy Tima Heidmanna z SGI, żeby nam uzupełnił to, czego nam brakowało. Potrzebowaliśmy dodatkowej grafiki i oprogramowania. Powiedzieliśmy mu, o co nam chodzi: "Tutaj ktoś siedzi przy klawiaturze. Stało się to a to. Teraz chcemy, żeby na ekranie było to a to". Koś coś pisze na klawiaturze i ekran pokazuje, że płot został rozbity. Dajemy inny rozkaz i pokazuje się nowa scena.

Tim jest nie tylko utalentowany ale też bardzo szybki. Wiele programów modyfikował na naszych oczach. Steven Spielberg często przychodził i mówił: "Nie chcę, żeby ta grafika tak wyglądała, to musi być zrobione inaczej". I wszystko trzeba było zmieniać piorunem. Ale zawsze zdążyliśmy. Mieliśmy zaplanowane 10 dni na kręcenie zdjęć. Udało nam się wszystko zrobić w siedem. To się liczy. Na planmie każde tiknięcie zegara kosztuje setki dolarów. Jeden dzień zdjęć to 50 USD. Zrobiliśmy więc dobre oszczędności.

W tym filmie komputery SGI po raz pierwszy pokazują się na ekranie.

Rzeczywiście, nie filmowano ich wcześniej, bo nie było synchronizacji. My pierwsi zestroili szybkość ekspozycji na fotografowanym monitorze z szybkością migawki w kamerze Panavision. Wiedzieliśmy, czego potrzebujemy. SGI zrobił nam odpowiedni program, a John Monsour, który dla mnie pracuje, zmontował płytę do stacji Indigo.

Na płycie mieliśmy zegar, który można było zsynchronizować z migawką kamery, tak żeby na monitorze nie pojawiały się czarne pasy. Potem kręcenie szło jak burza. I na ekranie podgląd minitorów wypadł świetnie.

Korzystaliśmy także z innego oprogramowania. Earth Watch przygotowuje trójwymiarowe prognozy pogody dla telewizji. Zrobiliśmy geometryczną makietę naszej wyspy i na nią nanieśliśmy dane z huragany Iniki. W trzech wymiarach wygląda to fantastycznie i na filmie robi mocne wrażenie.

Czy to znaczy, że prawdziwy huragan spadł na waszą wyspę podczas kręcenia filmu?

Tak, huragan Iniki uderzył na wyspę Kauai, dzień przed tym, jak mieliśmy kończyć filmowanie i wracać do LA. Spielberg nie mógł przedłużyć pobytu i przez pół dnia nie mogliśmy kręcić. Kłopoty były z pozbieraniem aktorów tego dnia.

W scenariuszu przewidywaliście tylko pokazanie danych charakteryzujących burzę.

Tak. Nie można było przecież planować, że trafi się superhuragan na żądanie. Ale trafił się. Spielberg znany jest z tego, że dostaje to, co chce.

Jak się z nim pracuje?

Steven ma wielki talent i nieprawdopodobnie plastyczną wyobraźnię. Zadziwia mnie coś takiego. Wychodzi na plan i natychmiast wie, jak rozmieścić aktorów, gdzie ma stać kamera. Nie wylicza tego i nie główkuje. Wszystko robi intuicyjnie.

Tak więc praca z nim to wielkie przeżycie. Uderzyło mnie, że jest bardzo dokładny, bardzo prędki i bardzo wymagający. A jednocześnie potrafi być miłym człowiekiem. Pracuje się z nim łatwo i miło.

W ciągu 7 dni miałem tylko jedną awarię techniczną. Trochę mi wtedy dopiekł, ale nie za bardzo. Rozstaliśmy się w pełnej zgodzie. [...]

Kiedy zainteresował się Pan komputerami SGI i ich zastosowaniem do filmu?

Jeśli dobrze pamiętam, po raz pierwszy zobaczyłem komputery SGI w firmie Digital Productions, gdy kręciliśmy "Starfighter" w 1983 lub 1984 r. Wtedy SGI wprowadzał pierwszą wersję grafiki trójwymiarowej. Pamiętam, jak byliśmy podekscytowani, gdy pojawiły się pierwsze modele GT i pierwsze Turbo. Potem cały czas je śledziłem, choć sam nie spędziłem wiele czasu przy klawiaturze.

Miałem przyjaciół, którzy kupowali GT i instalowali je w swoich domach. Ci faceci tak właśnie zaczynali. Kupowali komputer SGI, używali go w domu i konstruowali specjalne efekty.

Gdy Indigo pojawiło się na rynku zdałem sobie sprawę, że SGI robi rzeczy leżące w zasięgu moich możliwości. Bo ja zaczynałem od końca, a nie od rozwiązań pierwszej klasy. Teraz pracuję tylko z urządzeniami najwyższej klasy. Zadaję więc sobie pytanie, w jaki sposób można zdobyć stację Onyx?

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200