To nie ma znaczenia, czyli rewolucja brudasów

Wszyscy, którzy pracują w szeroko rozumianej komputeryzacji, mają świadomość, że biorą udział w swoistej rewolucji. Jeśli zapomnimy o marksistowskiej definicji, która nigdy nie została zrealizowana, to okaże się, że cechy przełomowych wydarzeń są ograniczone.

Wszyscy, którzy pracują w szeroko rozumianej komputeryzacji, mają świadomość, że biorą udział w swoistej rewolucji. Jeśli zapomnimy o marksistowskiej definicji, która nigdy nie została zrealizowana, to okaże się, że cechy przełomowych wydarzeń są ograniczone.

Bo czymże tak naprawdę rewolucja różni się od ewolucji? Tylko skalą czasu. A także smrodem, a w każdym razie niedomyciem uczestników. Brud zdaje się cechą przewodnią wszystkich ważniejszych zdarzeń w dziejach ludzkości. Świat po prostu śmierdzi.

Zauważmy przy okazji, że większość tak zwanych ludzi postępowych jest często niedomyta. Nie myślę tu o nestorze polskiej krytyki filmowej, bo Zygmunt Kałużyński bardziej kokietuje brakiem przywiązania do codziennej toalety niż naprawdę unika łazienki. Na szczęście telewizja ciągle nie jest zapachowa, a otoczenie długo nie wytrzymałoby śmierdziela w sali kinowej. Co innego wszelkiej maści artyści i myśliciele, w tym także programiści - ci pracują na ogół w samotności. Łupież Billa Gatesa jest powszechnie znany, choć ostatnio, pewnie pod wpływem żony, najbogatszy człowiek świata jakby się ucywilizował, a może tylko ma lepszy szampon? Wystarczy jednak przypomnieć grupowe zdjęcie wszystkich jedenastu pracowników firmy Microsoft z roku 1978 (http://www.microsoft.com/billgates/bio.asp ): długowłosi i zaniedbani, z dużą liczbą brodaczy i okularników.

Tacy byliśmy trzydzieści lat temu i tacy są dziś młodzi adepci komputerów. Studentów malarstwa lub architektury rozpoznaje się po czarnych uniformach (golf, sztruksy, ewentualnie marynarka, nawet buty czarne), studentów informatyki po rozciągniętych swetrach lub bluzach, nieuczesanych włosach oraz ogólnym obrazie zaniedbania (np. niedogolone kępki zarostu). W tym względzie niewiele różnią się od studentów matematyki, fizyki czy chemii. Dla nich wszystkich poznawanie świata jest wielką przygodą. Szkoda im czasu na czesanie, układanie, prasowanie, mycie i perfumowanie. Wolą zgłębić jeszcze jedną tajemnicę złożonego równania niż marnować czas na sprawy przyziemne.

Tymczasem wystarczy przejść się po dowolnym kampusie uniwersyteckim, aby napotkać zupełnie innych młodych ludzi. Umyci, ogoleni, pod krawatami - nie ma wątpliwości, że przyszli managerowie, bankowcy, prawnicy, nawet lekarze i nauczyciele należą do innej rzeczywistości. Dla nich wygląd jest podstawą kariery. Któż chciałby leczyć się u brudasa, mieć nieuczesanego doradzcę podatkowego albo kupować akcje od faceta z brodą a` la Rumcajs. Być może już w liceum następuje selekcja naturalna: nie dbasz o siebie - na nauki przyrodnicze. Lubisz wodę kolońską, fryzjera oraz marynarki - na prawo, ekonomię, do szkoły byznesu. Umysły ścisłe dobrze wiedzą, kto tak naprawdę popycha świat do przodu, a kto tylko utrudnia marsz. Śmiesznie proste i oczywiste, gdyby nie coraz częstsze ataki czyściochów na brudasów.

Nie wiem jak Państwo, ale ja z dużym niesmakiem odebrałem artykuł pracownika harvardzkiej szkoły byznesu (krawatowiec, z pewnością uczesany), który stwierdził, że nasza branża skończyła się i nie ma już żadnego znaczenia:http://www.nicholasgcarr.com/articles/matter.html , polski odnośnik patrz Newsweek (http://newsweek.redakcja.pl/archiwum/artykul.asp?Artykul=8368 ). "IT Doesn't Matter" tłumaczę na język polski jak w tytule tego felietonu. Angielskie IT=Information Technology u nas tradycyjnie nazywało się TO, czyli Technologią Obliczeniową, jak w nazwach ośrodków ZETO. Wieszczenie końca rewolucji ma pewien sens: coraz więcej pracowników firm komputerowych zaczyna przypominać kolegów z byznesu. Kiedy swego czasu odwiedziłem warszawskie biura Microsoftu

to gdyby nie dyskretnie umieszczone reklamy produktów firmy, nigdy nie domyśliłbym się gdzie jestem. Siedziba firmy Apple w Cuppertino (Kalifornia) mogłaby bez żadnych zmian pomieścić bank, producenta słodzonej wody sodowej lub agencję ubezpieczeniową, taka jest grzeczna, czysta i poukładana. Steve Jobs ma na głowie wspomnienie niegdysiejszej plerezy, a na grzbiecie czarny golf. Czysty.

Jeśli więc gdzieś kiedyś zobaczycie Państwo kilku brodaczy o wyglądzie troglodytów i w brudnych podkoszulkach, to bez wahania zainwestujcie w nich. To dojrzewa nowa rewolucja. Albo zamiera poprzednia.

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200