Test Deckarda

Telewizję oglądam ostatnio tylko w weekendy, a i to z rzadka. Oprócz podróży kulinarnych Roberta Makłowicza, których jestem wielkim miłośnikiem (trafniej byłoby powiedzieć: smakoszem), w oko wpadł mi popularnonaukowy film o zapamiętywaniu.

Telewizję oglądam ostatnio tylko w weekendy, a i to z rzadka. Oprócz podróży kulinarnych Roberta Makłowicza, których jestem wielkim miłośnikiem (trafniej byłoby powiedzieć: smakoszem), w oko wpadł mi popularnonaukowy film o zapamiętywaniu.

W Wlk. Brytanii odbywają się zawody, w których trzeba zapamiętać całe sekwencje cyfr nietworzące żadnego logicznego ciągu. Jeden ze zwycięzców zdradzał przed kamerami tajemnicę swojego sukcesu: otóż, z każdą cyfrą trzeba powiązać pewną postać lub zdarzenie i starać się "przetłumaczyć" taki ciąg na jakąś historię. Potem podczas odtwarzania historii z pamięci z powrotem zamieniamy zdarzenia i postaci na odpowiadające im liczby. Ludzki mózg przystosowany jest bowiem do zapamiętywania zdarzeń i opowieści, nie zaś liczb. To dzięki tej "pamięci epickiej" takie dzieła, jak Biblia, Iliada czy Ramajana, przetrwały przez wieki przekazywane z ust do ust.

Jest jeszcze coś, co bardzo pomaga w uczeniu: emocje. Czytałem niedawno w miesięczniku Wired (http://www.wired.com/wired/archive/11.12/love.html ) o eksperymencie, w którym proces systematycznych ćwiczeń odchudzających był wspomagany przez instruktorkę, która codziennie wieczorem pokazywała się w oknie na ekranie komputera i przekazywała swojemu podopiecznemu dyrektywy, pytała go o postępy, a znając odczyty sprzętu do ćwiczeń, była w stanie na bieżąco korygować plany kuracji. Potrafiła także nawiązać niezobowiązującą pogawędkę, zapytać, co w pracy, cierpliwie wysłuchać opowieści o problemach itd. Ten jakże amerykański temat (kto przeszedł się choć raz po ulicy w USA, ten wie, jak wielkim problemem jest tam powszechna otyłość) ma jeszcze jeden smaczek: instruktorka była wygenerowana przez komputer. Uczestniczący w tym eksperymencie mieli świadomość, że nie obcują z żywą osobą, a jednak byli zdania, że coś na kształt relacji emocjonalnej, którą nawiązali z animowaną instruktorką, bardzo pozytywnie wpłynęło na skuteczność odchudzania.

Tylko czekać, aż wirtualnie generowane emocje zaczną być wykorzystywane w poprawie skuteczności programów nauczania, zapamiętywania i - nade wszystko - sprzedaży.

I to nie w postaci banalnego hasła "Kup towar X, będziesz lepszy i szczęśliwszy" w formie budowania skomplikowanej relacji emocjonalnej (?) między programem a osobą. Zanim to się stanie, potrzebujemy testu prawidłowego rozpoznawania i przekazywania emocji - analogicznego do testu Turinga dla sztucznej inteligencji.

Testu, który pozwoli odróżnić "rzeczywiste syntetyczne emocje" od "symulowanych syntetycznych emocji" - jakkolwiek dziwnie by to brzmiało.

Kto szuka wzorca takiego testu, niech sięgnie do klasycznego filmu SF, do "Łowcy androidów" Ridleya Scotta. Tam takiemu testowi jest poddawana przez Ricka Deckarda (w tej roli niezapomniany Harrison Ford) sekretarka Tyrella Rachael. Z filmu wiemy, jak taki test powinien wyglądać: musi sprawdzać mimikę, gesty, reakcję źrenic, drżenie głosu, dobór słów, oddech itd. Wszystko to można "odebrać" z monitora komputera. W rozmowie z drugim człowiekiem bodźce te docierają do nas niejako podprogowo - ale gdyby udało się poszczególne elementy składowe zidentyfikować, opisać i zasymulować, mielibyśmy możliwość zaprogramowania "rzeczywistych syntetycznych emocji". Test Deckarda pozwoliłby nam sprawdzić, czy zrobiliśmy to dobrze.

Programy potrafią dziś przeprowadzać wnioskowanie, nie posiadając intelektu.

Może więc niedługo, dzięki wysiłkom psychologów i informatyków oraz testowi Deckarda, będą potrafiły naśladować emocje, nie posiadając uczuć.

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200