Raz dwa, czyli kompleks babci klozetowej

Wszyscy w branży komputerowej znają skrót RAS (Remote Access Service), bo opisana nim czynność jest podstawą zdalnej pracy dla wielu z nas. Ale nie tylko, także coraz większa liczba dyrektorów zarządzających firmami, które nie są położone tylko w jednym miejscu, chcąc nie chcąc korzysta z RAS do przeszukiwania danych, gdy podróżują między kolejnymi spotkaniami.

Wszyscy w branży komputerowej znają skrót RAS (Remote Access Service), bo opisana nim czynność jest podstawą zdalnej pracy dla wielu z nas. Ale nie tylko, także coraz większa liczba dyrektorów zarządzających firmami, które nie są położone tylko w jednym miejscu, chcąc nie chcąc korzysta z RAS do przeszukiwania danych, gdy podróżują między kolejnymi spotkaniami.

W globalnej gospodarce, szczególnie międzynarodowej, miejsce pracy przestało być przywiązane do gabinetu, co oznacza, że właśnie RAS z różnymi wariantami (np. VPN, czyli wirtualna prywatna sieć, korzystająca z ogólnie dostępnego Internetu, ale szyfrująca dane) stał się tak popularny. Ba, w niektórych przypadkach można już mówić o RAS2, gdy pracownik serwisu informatycznego firmy zdalnie łączy się z centralą, aby naprawić lub tylko uaktualnić komputer komuś, kto przebywa w podróży. Aż się prosi, aby takie usługi nazwać "Raz Dwa Trzy", jako że odbywają się one szybko i sprawnie, jeśli cała infrastruktura firmy jest dobrze ustawiona.

Tymczasem wśród wspomnianego wyżej personelu serwisu upowszechnił się inny RAS, tzw. Restroom Attendant Syndrome, czyli nasz swojski kompleks babci klozetowej. Młodym muszę przypomnieć: w zamierzchłych czasach, zwanych nie wiadomo dlaczego "komuną", choć nic w nich nie było prawdziwie wspólne, toalety w miejscach publicznych rządzone były przez starsze panie. Zwykle siedziały one w specjalnie wydzielonym kantorku, w którego okienku wystawiony był talerzyk deserowy, na który spragnieni skorzystania z wygódki rzucali monetę. Standardowo była to złotówka, choć zdarzały się tańsze przybytki, a w restauracjach wyższej klasy trafiały się nawet obce monety od cudzoziemców, którzy myśleli, że jest to sposób na kolekcjonowanie numizmatów. W zamian za darowiznę z francuska tzw. pisuardessa wydawała klientom dokładnie odmierzone 50 cm bieżących papieru toaletowego, takiego samego szarego, o jakim marzy moja dusza imigranta. W bardziej luksusowych miejscach można było jeszcze otrzymać kawałek mydła oraz ręcznik, oczywiście do zwrotu, ten ostatni naturalnie przechodni, czyli już używany. Zwykle babcia klozetowa, pracująca jak się powszechnie uważało na najniższym z możliwych stanowisk, była osobą władczą i stanowczą. Tymczasem nawet kanalarze mogli mieć serce, co lokowało ich nieco wyżej w hierarchii społecznej.

Kompleks babci klozetowej to nic innego jak próba pokazania, że nawet na samym dnie ma się jednak władzę. Niewielką i w bardzo ograniczonym zakresie, ale realną i egzekwowalną. Zupełnie jak pracownicy serwisu komputerowego, budzeni po nocy albo wyrywani z urlopu, aby coś zrobić z komputerem szefa, który właśnie przestał działać. Mogę Państwa zapewnić na podstawie własnych doświadczeń, że nic tak człowieka nie cieszy, jak wmówienie jędzowatej szefowej w wigilijny wieczór, że wykasowanych plików nie da się w żaden sposób odzyskać, zarówno zdalnie, jak i po przewiezieniu służbową limuzyną do jej rezydencji. Zresztą myślę, że każdy z Państwa, kto zajmuje się pomocą techniczną, zna RAS z własnego doświadczenia. Na co dzień jesteśmy postrzegani jako leniwi, rozchełstani i brzuchaci faceci, którzy nic, tylko siedzą przed komputerami i oglądają pornoski na sieci, bo mają najszybszy dostęp do Internetu. Fakt, że możemy nie wydać mydła albo kazać użyć brudnego ręcznika, czyni naszą pracę znacznie bardziej znośną.

Proszę jednak pomyśleć, jaki los spotkał towarzyszki-babcie klozetowe. Zastąpione ręcznikami papierowymi i automatycznymi suszarkami na gorące powietrze oraz mydłem w płynie dostępnym za przyciśnięciem guzika odeszły w niebyt historii. Podejrzewam, że wraz z rozwojem technologii oraz usprawnianiem systemów operacyjnych komputery osobiste staną się wreszcie takie jak lodówki i telewizory, to znaczy, że nawet nie będzie się opłacało ich naprawiać, tylko od razu kupowało nowe. Odwrót od "cienkiego klienta", jaki szykuje monokulturze pecetowej firma Microsoft w nowym systemie o roboczej nazwie Longhorn, może oznaczać, że wielu z nas straci okazję do uaktualniania komputera szefa albo "usprawniania" go. Korzystajmy więc póki się da z władzy, jaką mamy. Możemy ją łatwo utracić.

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200