Nalepka dla pecetka

Byłem niedawno na konferencji dotyczącej między innymi inwentaryzacji oprogramowania, zresztą nie jedyne to forum, które odwiedziłem jesienią. Jak stwierdziliśmy wspólnie z kolegą, jest pewna cecha charakteryzująca te spotkania, a mianowicie wiek uczestników. O ile na konferencjach technicznych gros słuchaczy jest młodszych ode mnie, o tyle na spotkaniach o zabarwieniu marketingowo-komercyjnym ich uczestnicy mają z reguły więcej siwych włosów niż ja.

Byłem niedawno na konferencji dotyczącej między innymi inwentaryzacji oprogramowania, zresztą nie jedyne to forum, które odwiedziłem jesienią. Jak stwierdziliśmy wspólnie z kolegą, jest pewna cecha charakteryzująca te spotkania, a mianowicie wiek uczestników. O ile na konferencjach technicznych gros słuchaczy jest młodszych ode mnie, o tyle na spotkaniach o zabarwieniu marketingowo-komercyjnym ich uczestnicy mają z reguły więcej siwych włosów niż ja.

Jeśli chodzi o inwentaryzację oprogramowania, to w pewnym momencie zrobiło się nieco zabawnie, gdy z sali zaczęły padać pytania o konkretne przypadki dotyczące szczegółów polityki licencjonowania. Jak się okazało, nic w tej mierze nie jest proste i jednoznaczne, chociaż wydaje mi się, że powinno być, bo trudno wobec braku jednolitych wytycznych stosować jakąś sensowną politykę respektującą porządek w tej dziedzinie. Poruszane kwestie dobitnie pokazywały, że ludzie chcą być uczciwi, natomiast brak jednoznacznych reguł komplikuje czystą w tym aspekcie grę. Weźmy dla przykładu preinstalowane na markowych komputerach komercyjne systemy operacyjne, o których legalności decyduje często nalepka z hologramem przyklejona trwale do obudowy, mająca świadczyć o ścisłym i prawowitym związku oprogramowania z zawartą wewnątrz elektroniką. Zadowolenie z tego faktu nie trwa wiecznie, albowiem dobre nasze samopoczucie wynikające z prawomyślnego postępowania kończy się z chwilą, gdy w urządzeniu przyjdzie wymienić płytę główną. Jak nam klarowano, licencja na oprogramowanie jest związana właśnie z procesorem, a nie z całym komputerem, a z obudową w szczególności. Po takim więc zabiegu modernizacyjnym, wedle tej interpretacji, nalepka świadcząca o legalności jest psu na budę, gdyż nie zgadza się już specyfikacja sprzętu wyszczególniona na fakturze zakupu. W każdym razie naklejki bez jej zniszczenia nie sposób przenieść na inną obudowę, w której ewentualnie zdewaluowana technologicznie płyta główna dokończy swego żywota, nie mówiąc już o przypadku, gdy rzeczona płyta zostanie ubytkowana, co oznacza automatycznie utratę związanej z nią licencji na system. Przy tej okazji ktoś z sali stwierdził, zresztą dosyć celnie, że system operacyjny wraz ze wszystkimi danymi bardziej wydaje się związany z dyskiem aniżeli z procesorem.

Śmiech śmiechem, ale w sumie nie brzmi to wszystko zbyt radośnie. Gdyby koszty legalnego oprogramowania jakoś lepiej komponowały się z naszymi realiami finansowymi, prawdopodobnie nie byłoby powodów do podnoszenia rwetesu za sprawą byle nalepki. Jak na złość dzięki wszelkim narzutom cenowym, oprogramowanie w Polsce jest droższe niż w USA - dla przykładu Windows XP Home Edition kosztuje u nas 230 USD, podczas gdy tam 199 USD. Trudno sądzić, że ludzie u nas w kraju zasobniejsi, więc chyba po prostu są w stanie więcej obciążeń wytrzymać albo też zbyt drogich dla nich produktów nie używają. Bo kto i kiedy powiedział, że komputer należy się wszystkim? Co prawda w szkołach już informatyki uczą, ale czego tam nie uczą... Poza tym na szczęście istnieją produkty, których licencjonować nie trzeba, niemniej w szkołach jakoś słabo z ich wykorzystaniem w dydaktyce.

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200