Po kolei

W dniu, kiedy piszę te słowa, wszyscy zastanawiają się, czy 13 listopada odbędzie się zapowiadany strajk kolejarzy. Kiedy Państwo będą je czytać, sprawa będzie już pewnie wyjaśniona - albo pociągi jeżdżą, albo stoją.

W dniu, kiedy piszę te słowa, wszyscy zastanawiają się, czy 13 listopada odbędzie się zapowiadany strajk kolejarzy. Kiedy Państwo będą je czytać, sprawa będzie już pewnie wyjaśniona - albo pociągi jeżdżą, albo stoją.

Mam cichą nadzieję, że strajk się odbędzie. Pośrednie i bezpośrednie dotacje do PKP wyciągają konkretne pieniądze z mojej kieszeni. Przypomnę również, że głównym towarem wożonym po polskich drogach żelaznych jest węgiel, do którego eksportu również dopłacamy. Gdyby pociągi stanęły na dłużej i ów eksport się załamał, ostatecznie upadłyby dwie wielkie branże: kolejnictwo i górnictwo. Myślę, że mogłoby to być ratunkiem dla przyszłorocznego budżetu, a w perspektywie pozwoliłoby na odczuwalną poprawę w kieszeni każdego z nas.

Nie dam się przekonać, że przerwanie tras kolejowych sparaliżowałoby kraj. W roku 1998 obserwowałem z bliska strajk komunikacji miejskiej w Poznaniu. W pierwszy dzień na ulicach było piekło: całe miasto zakorkowane, ludzie nie docierający do pracy, gromady pieszych wędrujących po torach tramwajowych, itd. Drugiego dnia ludzie zaczęli się organizować - media informowały o miejscach, gdzie można złapać "stopa", ludzie podwozili się do miasta, a wielu znienacka odkryło, że nie ma do pracy znowu tak daleko, żeby nie mogło chodzić pieszo czy jeździć na rowerach. Trzeciego dnia miasto funkcjonowało normalnie, a strajk się załamał - strajkujący nie wywalczyli nic. Szkoda, bo na opuszczonych przystankach autobusowych zaczynali się zatrzymywać pierwsi prywatni przewoźnicy, którzy zwietrzyli interes do zrobienia. Gdyby dano im jeszcze tydzień, powstałaby spontaniczna alternatywna sieć komunikacji miejskiej. Byłaby już nie do usunięcia, tak jak nie do usunięcia są prywatni przewoźnicy na terenie Śląska.

Paraliż kraju wywołany nagłą likwidacją PKP potrwałby pewnie trochę dłużej (może miesiąc?), ale potem byłoby już tylko lepiej. Kilka dużych firm prowadziłoby przewozy długodystansowe (zawzięcie konkurując z tanimi liniami lotniczymi), zaś w okolicach dużych miast po szynach uwijałyby się setki małych autobusów szynowych i jednoskładowych "żółtków", które dowoziłyby ludzi do pracy i z pracy. Rola państwa ograniczyłaby się do określenia reguł konkurencji i ich egzekwowania oraz rygorystycznego pilnowania bezpieczeństwa przewozów. Słowem, sieć kolejowa zaczęłaby przypominać sieć internetową. Kolej - bez położenia ani jednej nowej szyny - zaczęłaby mieć strukturę sieciową, charakterystyczną dla XXI wieku. Teraz ma hierarchiczną i oligarchiczną, charakterystyczną dla wieku XX. Jakie są skutki, może właśnie Państwo obserwują. Jeżeli nie (tj. nie doszło do strajku), radzę uważnie przeczytać książki Manuela Castellsa i Laszlo Barabasiego.

Czy możemy sobie wyobrazić paraliż Internetu spowodowany strajkiem? Lokalne awarie zdarzają się tutaj stosunkowo często i nic wielkiego się nie dzieje. Na grupie pl.internet.komunikaty jest ok. 10 trouble tickets dziennie. W całym Internecie liczba ta idzie w tysiące. Mogę sobie wyobrazić nawet wyłączenie całej sieci któregoś operatora. Zawirowanie byłoby większe, ale jego klienci szybko przeszliby do konkurencji, łącza przejęłyby ruch, tablice routingu uaktualniłyby się i wszystko byłoby po staremu.

Ech, o takiej strukturze kolej może pomarzyć. Zapewne będzie jak zwykle: kolejarze spalą parę opon, rząd znowu podpisze porozumienie (i następnie go nie dotrzyma). A za parę lat okaże się, że już jest za późno na zmianę i trzeba PKP sprzedać komuś za symboliczną złotówkę.

I tylko całe szczęście, że z Internetem niczego takiego nie można zrobić.

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200