Od taśmy mechanicznej do elektronicznej

W rozważaniach nad przyszłością społeczeństwa informacyjnego kreśli się na ogół dwa skrajne scenariusze, tymczasem rzeczywisty rozwój może pójść drogą ulokowaną pomiędzy nimi.

W rozważaniach nad przyszłością społeczeństwa informacyjnego kreśli się na ogół dwa skrajne scenariusze, tymczasem rzeczywisty rozwój może pójść drogą ulokowaną pomiędzy nimi.

Możemy przyjąć scenariusz optymistyczny, czerpiący z wiary w uzdrawiającą moc sieci społecznych, dla których sieci komputerowe są znakomitą ekstensją, albo pesymistyczny, będący wizją systemu całkowitej regulacji, do którego będziemy wszyscy zalogowani. Miałoby się to stać za przyczyną użycia technologii cyfrowych, które stwarzają możliwość ewidencjonowania i rejestrowania wszystkiego.

Ten sposób myślenia bierze się głównie z amerykańskich przepowiedni. Skoro bowiem Stany Zjednoczone są kolebką większości przełomowych technologii informacyjno-komunikacyjnych, to całkiem naturalne było założenie, że tamtejsze wizje rozwoju społeczeństwa informacyjnego są prefiguracją przyszłego społeczeństwa globalnego.

Sam uległem tej pokusie, prezentując na łamach Computerworld obydwa skrajne scenariusze, choć jednocześnie zastrzegłem, że żaden z nich nie musi się spełnić. Może się bowiem okazać, że będzie więcej kontynuacji niż zmiany. Człowiek pozostanie człowiekiem, nie da się przerobić ani w diabła, ani w anioła. Jak to plastycznie ujął Charles Jonscher, za 50 lat nadal będą potrzebne klucz francuski i deska do prasowania, nawet jeśli będą one regulowane procesorami.

Dylematy przyszłości

Nosiłem się nieraz z zamiarem podzielenia się moimi myślami na ten temat. Uprzedził mnie Andrzej Gontarz interesującym artykułem Nowe, lecz stare (Computerworld nr 23/2003). Sformułowana w nim teza jest czytelna i nie pozostawia wątpliwoś- ci: nowe technologie mogą utwierdzać stary, typowy dla poprzednich etapów cywilizacji system społeczno-ekonomiczny i kulturowy. Wcale nie muszą go burzyć. Andrzej Gontarz podaje wiele mocnych argumentów na poparcie tej tezy. Wynikałoby z tego, że do kategorii mrzonek należałoby zaliczyć np. wizje dehierachizacji struktur społecznych i ekonomicznych, politycznych, kulturowych, czyli "gatesizm" (od Billa Gatesa), zamiast fordyzmu i tayloryzmu.

W gatesizmie upatruje się znamion rewolucji organizacyjnej. Wielkie korporacje zmieniają swą strukturę, stają się bardziej zdecentralizowane. Pojawił się fenomen przedsiębiorstw wirtualnych, które funkcjonują jedynie w Internecie, co sprawia, że najistotniejsza i przyszłościowa część gospodarki staje się sieciowa. O tych przedsiębiorstwach mówi się, iż są ze swej natury informacyjne, za to o symbolicznej infrastrukturze. Informatyzacja procesów wytwórczych miałaby przynieść zupełnie inną niż w społeczeństwie przemysłowym filozofię zarządzania inteligentnymi firmami (intelprises), operującymi na "rynku intelektualnym" (intelplace).

Mówi się także o tym, że mamy do czynienia z decentralizacją decyzji z centrum ku lokalnym ośrodkom produkcji i usług, co umożliwia technologia zarządzania z wykorzystaniem w sieci. Obfitość kanałów komunikacyjnych, wzrost konkurencyjności, multiplikacja rynków, deregulacja itd. prowadzą do przesuwania władzy na skraj organizacji. Sieć zmniejsza znaczenie ogniw pośrednich, których zadaniem było przekazywanie informacji z góry na dół. Mobilność informatycznych środków produkcji osiągnęła niespotykaną wcześniej skalę. Rosną konkurencja i produktywność. To znaczy przynajmniej taka jest wizja.

Tymczasem, jak pisze Andrzej Gontarz, można sobie doskonale wyobrazić społeczeństwo informacyjne jako nadbudowę nad "taśmą elektroniczną", gdzie pojawiają się nowe formy kontroli nad pracą umysłową - trzeba pracować w odpowiednim algorytmie, a gdy ktoś zechce robić coś innego przy komputerze niż powinien, to system od razu to ujawni. Komputer wymaga dyscypliny, żeby można było zarządzać "przepływami pracy". Jeśli ktoś tego nie akceptuje, to zachowuje się jak dezerter porzucający przemysłową taśmę produkcyjną.

Różnice między jedną taśmą a drugą bynajmniej nie są jakościowe - tyle tylko, że przy jednej operuje się narzędziami mechanicznymi, przy drugiej zaś symbolami, co wymaga bardziej skomplikowanych czynności (choć dla tych, którzy to potrafią, to już rutyna). Narzędzia ma się przy sobie - w pierwszym przypadku w licznych kieszonkach uniformu, w drugim - na dysku twardym lub w sieci.

Niezapomniany Charlie Chaplin ośmieszył taśmę produkcyjną w filmie Nowe czasy, pokazując nędzną kondycję człowieka "zfordyzowanego" - wyalienowanego, zredukowanego do roli śrubki w złożonym mechanizmie. Nie spotkałem się jeszcze z podobnym przekazem, który ośmieszałby homo informaticus, choć na ten temat powstaje coraz więcej żartów. Sam zresztą od tego nie stronię w swych felietonach przekonany, że dla higieny psychicznej potrzebne są dystans wobec techniki i autoironia.

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200