Linux i krowa

Jednym z moich ulubionych zajęć felietonowych jest wykazywanie, że informatyka nie zaczęła się ani nagle, ani dopiero z nastaniem komputera osobistego. Tym razem tzw. życie przynosi jednocześnie dwa na to dowody.

Jednym z moich ulubionych zajęć felietonowych jest wykazywanie, że informatyka nie zaczęła się ani nagle, ani dopiero z nastaniem komputera osobistego. Tym razem tzw. życie przynosi jednocześnie dwa na to dowody.

Przyznajmy to jednak z góry - że oba są tylko pośrednie, czyli naciągane, ale w końcu - to tylko felieton.

W wielu systemach prawnych stosuje się zasadę tzw. precedensu, która polega na tym, że rozstrzygnięcia spraw z przeszłości są wiążące dla orzeczeń ferowanych później, w podobnych sprawach.

Całkiem niedawno skończyły się dwie duże sprawy prawne: przemysł nagrań muzycznych przeciw Napsterowi oraz Rząd USA kontra Microsoft. Ponieważ natura nie znosi próżni, trzeba było tę bolesną lukę czymś wypełnić. Tak więc - długo nie czekając - mamy sprawę SCO przeciwko IBM, o naruszenie praw do kodu źródłowego systemu Unix, których pierwsza z wymienionych firm jest właścicielem.

Sporny kod miał się znaleźć w systemie operacyjnym Linux, który - uwaga! - w tym miejscu sprawa staje się interesująca - jest od lat w ofercie obu firm. Jest - a właściwie był, gdyż wraz z wystąpieniem na ścieżkę prawną, SCO przestało go dostarczać. Pomijając kwestię, czy pozew jest zasadny, wrażenie robi kwota żądanego odszkodowania - trzy miliardy dolarów.

Sprawa jest całkiem świeża, a każdy niemal dzień przynosi coś nowego. Teraz podniesiono kwestię następującą: zakładając, że pretensje SCO są zasadne, a reguły dostarczania oprogramowania open source, do jakiego zaliczany jest system operacyjny Linux, nakazują przekazywanie również jego wersji źródłowej, z prawem dokonania w niej zmian, to czy przypadkiem samo SCO, nawet nie zdając sobie z tego sprawy, nie dostarczało kwestionowanych przez siebie fragmentów kodu źródłowego wraz z systemem Linux, wprowadzając tym samym ten kod do kategorii open source z wszystkimi tego konsekwencjami?

Sprawa jest rozwojowa i jedno jest pewne - usuwa ona na długo widmo nędzy i głodu, jakie zdawało się, że zawisło już nad specjalizującymi się w tym zakresie prawnikami po zakończeniu wspomnianych tu wcześniej dwóch spraw.

Chociaż - i tu mamy naszą ulubioną ciągłość nr 1 - w rozstrzygnięciu może pomóc, właśnie na zasadzie precedensu, sprawa, którą w roku 1887 rozpatrywały sądy w stanie Michigan. A zaczęło się od tego, że niejaki T. C. Sherwood, bankier z Michigan, postanowił kupić krowę. Jego wybór padł na zwierzę o arystokratycznym imieniu Rose II z Aberlone, własność rodziny Walkerów.

Ta ostatnia, po krótkich negocjacjach, potwierdziła pisemnie ofertę sprzedaży, podając przy tym imię zwierzęcia i - tu uwaga! - jego numer rejestrowy, cenę i sposób zapłaty. Bankiera poinformowano przy tym, że krowa jest najprawdopodobniej bezpłodna i nie będzie mieć potomstwa. Jednak, gdy kilka dni później zgłosił się on po zwierzę, odmówiono mu jego wydania, twierdząc, że krowa jest ciężarna, co wówczas podnosiło jej wartość ponad dziesięciokrotnie.

Sprawa trafiła do sądu, który unieważnił całą umowę, stojąc na stanowisku, że gdyby strony znały stan faktyczny, do zawarcia umowy w ogóle by nie doszło. Współczesna interpretacja jest jednak zasadniczo inna - krowa jest krową i nie przestaje nią być, nawet jeżeli jest ciężarna, a z momentem sprzedaży własnością nabywcy jest i ona, i jej przyszłe cielę.

A jaki jest drugi dowód (naciągany - ostrzegałem!) na ciągłość informatyki? Ano taki, że to nie biurokraci Unii Europejskiej wymyślili rejestry rolne, konieczność prowadzenia których budzi u nas aż takie zdziwienie, że do ustalenia pochodzenia krowy, być może chorej na BSE, trzeba było postawić na nogi policję z jednej piątej kraju.

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200