Ach, co to był za mecz!

Ostatnio więcej bywam na Wybrzeżu niż w Wielkopolsce, co pozwala mi oglądać mecze znakomitej drużyny koszykarskiej z Gdyni. Niedawno miałem okazję obejrzeć popisy koszykarzy Prokomu w meczu z Polonią Warszawa rozegranym w hali Olivii. Ach, co to był za mecz, szkoda, że go Państwo nie widzieli!

Ostatnio więcej bywam na Wybrzeżu niż w Wielkopolsce, co pozwala mi oglądać mecze znakomitej drużyny koszykarskiej z Gdyni. Niedawno miałem okazję obejrzeć popisy koszykarzy Prokomu w meczu z Polonią Warszawa rozegranym w hali Olivii. Ach, co to był za mecz, szkoda, że go Państwo nie widzieli!

W spotkaniu Prokom-Polonia faworytem była ta ostatnia. Utytułowana i powszechnie szanowana, zaczęła mecz spokojnie. Wszyscy mieliśmy w pamięci znakomite występy tej drużyny w rywalizacji międzynarodowej, a także pierwszą ekipę trenerską, którą uwielbiała nieomal cała Polska - a na pewno Warszawa.

Szybko jednak okazało się, że dynamiczni koszykarze z Gdyni nie czują w ogóle respektu przed rzekomo silniejszym rywalem. Kilka niespodziewanych, prostopadłych podań przyniosło Prokomowi pierwsze wrzutki. Napastnicy, uskrzydleni niewielką przewagą, szybko zdobywali kolejne kosze i już wkrótce przeważali aż dwudziestoma punktami. Warto podkreślić świetne przygotowanie taktyczne drużyny, które wyraźnie górowało nad przygotowaniem kondycyjnym i technicznym. Prokom zdobywał punkty szybko i sprawnie, mimo wielu nie dokończonych akcji i kilku niecelnych rzutów z dużej odległości. Polonia była jednak ociężała, słabo przygotowana, a jej akcje były chaotyczne. Z przykrością patrzyło się na jej zawodników, dobieranych przez często zmieniające się ekipy trenerskie zapewne według klucza towarzyskiego. Rzucali słabo, bronili się bez przekonania, jakby bardziej zależało im na własnym spokoju niż wygranej w meczu.

Wtedy jednak zaczęła się najbardziej zaskakująca część meczu. Nagle kilku zawodników Polonii zaczęło podawać piłki koszykarzom Prokomu. Kilka dyskusyjnych decyzji sędziego przyniosło dodatkowe punkty i na nic zdały się protesty. Okazało się, że masażysta Polonii od dawna doradza trenerowi Prokomu. Na domiar złego, głównego selekcjonera warszawskiej drużyny zmieniono w połowie meczu, a nowy kompletnie zmienił koncepcję gry (po meczu bronił się stwierdzeniami, że nie może odpowiadać za błędy poprzedników). Na dodatek okazało się, że przepisy meczu w ostatniej chwili zmieniono tak, że goście stali na straconej pozycji. W efekcie Prokom pokonał Polonię dużą przewagą punktów i - mimo zmęczenia swoich zawodników - powinien być zadowolony z meczu. Plotki głoszą, że wyróżniających się zawodników wzięli na celownik najlepsi trenerzy koszykarscy z londyńskiego City.

Polonii byłoby pewnie bardziej żal, bo to stara i utytułowana drużyna, ale pokazała w tym meczu wyjątkową nieudolność. Chaotyczna gra, mały autorytet lidera, słabe przygotowanie techniczne, brak właściwego treningu - wszystkie te grzechy powiększyły rozmiary porażki. Polonia na własne życzenie odpadła z międzynarodowej rywalizacji.

Na pewno duże znaczenie dla sukcesu koszykarzy z Gdyni miała grupa wiernych szalikowców. Choć pochodzili z różnych, na co dzień zwalczających się ugrupowań kibiców, w najważniejszych momentach solidarnie dopingowali swoich pupilków. Podnosili ręce kiedy trzeba, a w kluczowych momentach głośno krzyczeli: "Prokom! Prokom!". Wielkie brawa należą się trenerowi tej drużyny, który - choć na co dzień jest miłośnikiem tenisa - potrafił zbudować prawdziwie familijną wspólnotę między drużyną a jej wiernymi kibicami.

W napięciu czekamy na kolejne spotkanie koszykarzy z Gdyni; tym razem będzie to wyjazdowy mecz w Pradze. Czy ta sama taktyka, która pozwoliła tak bezwzględnie rozprawić się z Polonią, przyniesie również zwycięstwo nad Wełtawą? Przekonamy się już wkrótce! Zawodnicy i trener już pracują nad taktyką na nowe spotkanie.

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200