Wszystkiego najlepszego z okazji klapy

Z okazji wejścia drugiej części "Matriksa" na ekrany kin zaroiło się od recenzji tego filmu. Od Gazety Wyborczej po SuperExpress; od Tygodnika Powszechnego po Przegląd Wędkarski - nic tylko matriks i matriks. Recenzują kulturoznawcy, recenzują socjologowie, recenzują pisarze i filmowcy.

Z okazji wejścia drugiej części "Matriksa" na ekrany kin zaroiło się od recenzji tego filmu. Od Gazety Wyborczej po SuperExpress; od Tygodnika Powszechnego po Przegląd Wędkarski - nic tylko matriks i matriks. Recenzują kulturoznawcy, recenzują socjologowie, recenzują pisarze i filmowcy.

Nie mogłem się oprzeć wrażeniu, że czołobitna wrzawa, którą urządzono wokół filmu, przypomina przyjęcie kolejnego dzieła Józefa Wissarionowicza albo płyty Michaela Jacksona. Zabrakło tylko uroczystych akademii ku czci w podstawówkach i wybicia okazjonalnej monety przez NBP. Pomysł mogę sprzedać zresztą na przypadającą jesienią premierę trzeciej części: byłby to nominał 255 złotych (FF szesnastkowo), z profilem Keanu Reevesa zamiast orła i "spadającymi cyferkami" na reszce.

W obszernych recenzjach, które pojawiły się w gazetach i Internecie, uderza mnie fakt, że w pierwszej części autorom podobało się zupełnie coś innego niż mi i moim kolegom po fachu. Za pierwszym oglądaniem oczywiście porażają wizja i efekty specjalne, ale za drugim, trzecim i dziesiątym (a tyle mniej więcej razy widziałem ten film) widzi się coś zupełnie innego - szczegóły, które w przemyślany sposób bracia Wachowscy umieścili w filmie. Odbyłem niezliczoną liczbę rozmów z informatykami na temat "Matriksa" i wszyscy widzieliśmy w filmie te same drobiazgi: komentarz Wyroczni po stłuczeniu wazonu, rozmowę o smaku kaszki i tym, czego potrzebuje ciało, symboliczne zdeformowanie korytarza na koniec ostatniej walki z agentami. Te same teksty, jak there is no spoon, do you think it's air you're breathing albo only human, zapadły nam w pamięć - i proszę mi wybaczyć, że cytuję je po angielsku, ale tylko w ten sposób zachowują niepowtarzalny koloryt związany z postacią, która je wypowiada.

Nie jestem na tyle nierozsądny, by przypuszczać, iż facet, który zainwestował w produkcję, promocję i dystrybucję filmu ponad 100 mln USD, zrobił to w sposób nieprzemyślany. Zaczynam raczej podejrzewać, że może rzeczywiście istnieje jakaś estetyka informatyka, odmienna od estetyki "normalnego" człowieka. W istocie druga część "Matriksa" - w której miały się spotkać cyberkultura z popkulturą - tak naprawdę uświadamia nam, jak bardzo odległe to światy. Taneczne walki wręcz w powietrzu z setką replikowanych (a nie, jak piszą recenzenci, klonowanych) Smithów i powstrzymanie pocisków z dziesięciu karabinów maszynowych, to coś mniej, a nie więcej, niż jeden tylko wyskok Trinity i czarny kot, który o jeden raz za dużo pojawia się w drzwiach.

Po wyjściu z kina czuję więc przede wszystkim rozczarowanie. Nie, nie samym filmem (bo miło od czasu do czasu obejrzeć niezły film sensacyjny), co właśnie niemożnością porozumienia. Bracia Wachowscy, nieomal pasowani na kapłanów cyberkultury, nagle pokazali, że wierzą w coś innego niż ja. Jakże wobec tego mamy być w jednym kościele? Tylko dlatego że chcą nas tam widzieć recenzenci prasy codziennej?

Powiem otwarcie, co myślę: druga część "Matriksa" jest klapą. Prawie wszystko wydaje mi się w niej wtórne i miałkie; cesarz jest nagi. Ale spokojna głowa - z pewnością film zarobi krocie i zostanie uznany za ważny element cyberkultury. Pamiętajmy wszak, że estetyka informatyka to rzadkość, a gusty masowe kształtują recenzenci. Ci zaś zgodnie uznali film za wielkie wydarzenie.

Niech więc będzie, że zachwyca, choć mnie wcale nie zachwyca. To mój problem - po prostu my, informatycy, żyjemy w innym matriksie.

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200