Szkolimy nie najlepiej, ale jednak kształcimy

Nie mogę sobie odmówić przyjemności skomentowania artykułu red. Tomasza Nideckiego na temat polskich wydziałów informatycznych (CW 11 "Teoretycznie wszysko gra..."). Jestem absolwentem i wieloletnim pracownikiem Wydziału Matematyki, Informatyki i Mechaniki (MIM) Uniwersytetu Warszawskiego. Miałem wiele uwag krytycznych do poprzedniego programu naszych studiów informatycznych, m.in. za jego zbytnie przeteoretyzowanie. Ale obecny program jest już inny, znacznie lepszy. Być może można go jeszcze poprawić (kursów metodologii CASE rzeczywiście nam brakuje), ale na pewno nie wg sugestii red. Nideckiego.

Nie mogę sobie odmówić przyjemności skomentowania artykułu red. Tomasza Nideckiego na temat polskich wydziałów informatycznych (CW 11 "Teoretycznie wszysko gra..."). Jestem absolwentem i wieloletnim pracownikiem Wydziału Matematyki, Informatyki i Mechaniki (MIM) Uniwersytetu Warszawskiego. Miałem wiele uwag krytycznych do poprzedniego programu naszych studiów informatycznych, m.in. za jego zbytnie przeteoretyzowanie. Ale obecny program jest już inny, znacznie lepszy. Być może można go jeszcze poprawić (kursów metodologii CASE rzeczywiście nam brakuje), ale na pewno nie wg sugestii red. Nideckiego.

Pan Redaktor Nidecki chyba jednak nie zapoznał się z obecnymi programami studiów, przynajmniej na naszym Wydziale. Co to znaczy, że program jest nauką o komputerach, a nie informatyką? O komputerach (tzn. o ich budowie) w programie mówi się przez parę godzin. Nie wiem, skąd pomysł, że kształci się matematyków umiejących programować? Czy to to samo, co programista znający się na matematyce? A budowy komputerów rzeczywiście uczy się na politechnikach, ale akurat nie na kierunkach informatycznych. Pan Redaktor Nidecki wyraźnie nie dostrzega różnicy między uniwersytetem czy politechniką a ośrodkiem doskonalenia zawodowego. Ten ostatni ma nauczyć swoich absolwentów wykonywania konkretnych prac: spawania rur stalowych, obróbki skrawaniem itp. Wyższe uczelnie mają przygotować ludzi samodzielnych, przygotowanych do wykonywania różnych prac w swoich dziedzinach. Nie da się zawczasu powiedzieć, który z absolwentów będzie lepszy w bazach danych, a który w oprogramowaniu podstawowym. Trzeba opowiedzieć o metodach translacji 100 osobom, aby jednej z nich dać szansę specjalizacji w tym kierunku. Wydaje mi się, że na akademiach medycznych przyszłych laryngologów też uczy się budowy serca, choć być może w późniejszej pracy okaże się im to niepotrzebne. A pomysł, aby nie uczyć metod translacji (w praktyce to oznacza zasady pracy analizatorów składniowych i optymalizacji) lecz odsyłać zainteresowanych do Borlanda jest świetny. Równie dobrze można nie mówić na akademiach medycznych o kardiochirurgii, bo i tak 99% lekarzy odeśle w takim przypadku swoich pacjentów do kliniki profesora Religi.

Nie rozumiem pomysłu z nauczaniem jakiejś innej informatyki. Informatyka zajmuje się przetwarzaniem informacji za pomocą komputerów. Miałem okazję przyglądać się od środka jednemu z najlepszych wydziałów informatycznych w USA (CMU). Zapewniam Pana Redaktora i Czytelników, że uczy się tam takiej samej informatyki i takich samych informatyków, jak na naszych wydziałach - może lepiej i intensywniej. O ile wiem, to powszechnie uznaje się, że także MIT, Stanford i Berkeley uczą niezłej informatyki, choć odpowiednie wydziały mają w nazwie Computer Science. Oczywiście można zacząć nazywać informatyką coś innego, np. wiedzę o strukturze firm i przepływie danych w korporacjach, ale będzie to chyba jednak nadużyciem terminu.

Obecne masowe przyznawanie się do bycia informatykami osób z mniej intratnych zawodów powoduje zanik świadomości, że informatyka jest profesją taką samą, jak medycyna lub inżynieria budowlana. Informatyk musi mieć wiedzę teoretyczną, tak jak lekarz czy inżynier. Kiedy idę do lekarza na operację małego palca u nogi, chcę być pewien, że ten lekarz wie, co to jest krew, a także czym różni się komora serca od przedsionka. Nie czułbym się dobrze w budynku, którego konstruktor nigdy nie słyszał o module Younga i nie wiedział, jak liczy się wytrzymałość belek. Dokładnie tak samo przechodzą mnie ciarki na myśl o uzależnianiu życia pacjentów szpitala od programu napisanego przez kogoś, kto nie potrafi porównać złożoności różnych metod sortowania i nie wie, na czym polega deadlock. Wiedza taka jest niezbędna nawet przy pisaniu prostych programów. Z drugiej strony - już od dawna nie trzeba być informatykiem, żeby korzystać z komputerów i programów. Nie wiem czy informatyk powinien koniecznie znać się na księgowości, ale na pewno księgowy powinien posługiwać się arkuszem kalkulacyjnym. Ale to już jest postulat pod adresem innych kierunków i innych uczelni, choć oczywiście może wymagać zatrudnienia informatyków. Na wydziałach fizyki funkcjonują doskonałe katedry matematyki (słynny podręcznik Analizy Maurina powstał właśnie na wydziale fizyki). Matematyka tam praktykowana jest jednak właśnie matematyką, taką samą jak gdzie indziej, w kontakcie z innymi wydziałami i instytutami matematyki, a nie jakąś lepszą matematyką fizyczną.

Przykład Ministerstwa Finansów i Poltaxu jest całkowicie nietrafiony. Zgodnie z kontraktem za produkcję programu odpowiada w całości firma Bull i to ona, a nie Ministerstwo zatrudnia międzynarodowy zespół (wspomnianych Belgów nie jest akurat tak wielu). A Ministerstwo rzeczywiście nie może zatrudnić odpowiednio wielu polskich specjalistów, ale głównie z powodu relatywnie kiepskich płac.

Jeśli chodzi o komputer Cray, to nie potrzebują go informatycy i nie oni go kupili, lecz mechanicy teoretyczni. Od razu donoszę, że w Krakowie drugi taki kupili fizycy (zdaje się, że w Poznaniu też). Dla nich to narzędzie, a nie przedmiot badań. Informatykowi zwykle wystarcza coś mniejszego, ale niech Pan Redaktor spróbuje nawet na procesorze 486 rozwiązać wielki układ równań różniczkowych... Zdaje się, że już zgłoszone i zaakceptowane projekty obliczeń zapełnią Craye na dość długi czas. Zresztą bez przesady z tym wyjątkowo dobrym sprzętem na Wydziale MIM. Oczywiście w porównaniu z całkowitą zapaścią sprzed 5 lat postęp jest ogromny, ale te 4 wielodostępne systemy Unixowe to nie jest jakiś ewenement światowy (o mocno przechodzonych AT w sieci Novellowej nie mówiąc).

I na koniec: wspomniane napisy okno do otwierania świadczą o poprawiających się warunkach lokalowych Wydziału MIM. Po latach ma własny budynek, w którym trwa remont i adaptacja. A stare okna, jak to okna, nie wszystkie po otwarciu dają się zamknąć... Reasumując: na pewno nie kształcimy najnowocześniej na świecie. Na pewno za mało jest wiedzy o tworzeniu wielkich programów, o narzędziach CASE i sieciach. Studenci nie mają takiego dostępu do komputerów, jak powinni. Programy zajęć należy unowocześniać, a wykładowcy powinni lepiej zarabiać. Ale te zmiany nie mogą doprowadzić do tego, żeby na kierunkach informatycznych zamiast informatyki nauczać jakiejś nieokreślonej wiedzy o świecie i o wykorzystywaniu programów tu i ówdzie.

Jarosław Deminet, Warszawa

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200