Ślepa kopia

Jeden z krytycznych czytelników, własny syn, ocenił moje felietony w CW jako "dryfujące w stronę Zanussiego". Rozumiał przez to, że zamiast pisać o tym, co interesuje klientów konsumujących informatykę, piszę o swoich podróżach i przygodach. Myślę, że syn ma rację, choć pewnie częściową: ostatecznie zawsze piszemy o sobie, bo tylko swoimi oczyma widzimy świat. Chyba że ktoś podejmuje tematy z drugiej ręki. Ale wtedy ryzykuje pomówienie o aroganctwo pisania o rzeczach, na których się nie zna. Sądzę, że ciągle jeszcze można znaleźć tematy, które dotyczą nas wszystkich.

Jeden z krytycznych czytelników, własny syn, ocenił moje felietony w CW jako "dryfujące w stronę Zanussiego". Rozumiał przez to, że zamiast pisać o tym, co interesuje klientów konsumujących informatykę, piszę o swoich podróżach i przygodach. Myślę, że syn ma rację, choć pewnie częściową: ostatecznie zawsze piszemy o sobie, bo tylko swoimi oczyma widzimy świat. Chyba że ktoś podejmuje tematy z drugiej ręki. Ale wtedy ryzykuje pomówienie o aroganctwo pisania o rzeczach, na których się nie zna. Sądzę, że ciągle jeszcze można znaleźć tematy, które dotyczą nas wszystkich.

W okresie każdych świąt takim tematem są życzenia, wysyłane obecnie taśmowo za pomocą poczty elektronicznej. Kilka kliknięć myszą i mamy gotowy list do wszystkich znajomych. Nie wiem jak Państwa, ale mnie do szału w tym roku doprowadzili ludzie, którzy nie wiedzą do czego służy tzw. ślepa kopia. Rozumiem, że w kraju, gdzie wszelkie przetargi oraz kontrakty załatwia się za pomocą ofert wspomaganych wziątką (afera Rywina to tylko mały wypadek przy pracy), nikt już nie pamięta, co to jest ślepa oferta. Także w nauce, gdzie jeszcze za mej młodości stosowano ślepe rękopisy, które wysyłano recenzentom, aby nie sugerowali się nazwiskiem mistrza, też zapomniano o tym wynalazku czasów maszyny do pisania.

Nic więc dziwnego, że prawie nikt spośród moich (licznych) znajomych nie wie, do czego służy ślepa kopia listu, w programach pocztowych ukryta pod angielskim skrótem "bcc". Nawiasem mówiąc, niewielu przepytywanych na tę okoliczność internautów potrafiło w ogóle poprawnie rozszyfrować skrót "cc", bo poza starcami, jak wyżej podpisany, niewiele osób pamięta pisanie na maszynie przez kalkę. Angielskie carbon copy nie odnosi się bowiem do datowania za pomocą węgla radioaktywnego, tylko do natłuszczonego papieru, pokrytego cienką warstewką pyłu węglowego, wsadzanego pomiędzy dwie kartki papieru maszynowego, z których druga - spodnia - była cieńsza dla zaznaczenia, że to kopia. Zresztą każdy gołym okiem widział, że nie jest to oryginał, szczególnie jeśli robiło się cztery albo pięć kopii - ostatnia była ledwie czytelna.

Wynalazek procesu kserograficznego zmienił wszystko. Znikły ryzy tzw. przebitki, czyli owego cienkiego papieru, na którym robiło się kopie, znikły pudełka z kalką maszynową, nie ma sklepów z taśmami barwiącymi, a maszyny do pisania dożywają ostatnich dni, służąc do wypełniania formularzy, których ktoś nie potrafił przerobić na plik PDF. Tymczasem formuły "cc" i "bcc" mają się w najlepsze. Pierwsza z nich jest wręcz podstawą wszelkiej biurokracji komputerowej. Tym bardziej więc nie rozumiem, dlaczego ślepa kopia pozostaje zapomniana.

Jeden z przyjaciół na zwróconą uwagę, że nie interesuje mnie jego prywatna lista adresowa, zaczął zawile tłumaczyć, że telefon komórkowy nie pozwala robić "bcc", a w ogóle to nie jest to żaden problem. Następnego dnia przepraszał, bo wszyscy jego znajomi otrzymali pozdrowienia od nieznajomego z Przemyśla. Inna korespondentka twierdziła, że po pierwsze, nie wie, gdzie jest "bcc", a po drugie, to nie wie do kogo ma wysyłać ślepe listy. Odpowiedziałem jej, że są dwie szkoły: pierwsza ma programy pocztowe pozwalające w ogóle nie adresować listu do nikogo i wszystkich adresatów ukrywać w "bcc", druga zaś, do której należą np. użytkownicy programu Eudora, adresuje listy seryjne do siebie samego. Skoro nasz adres i tak jest znany, to druga metoda jest jak najbardziej polecana.

Można zapytać: a w czym tu w ogóle problem, najwyżej dostanie się kilka listów od nieznanych sobie osób? Niestety, radosna twórczość wirusowa pod Windows doprowadziła do ewolucji potworków, które tylko czyhają na kolekcje adresów, aby potem wysyłać się same do wszystkich. Na szczęście użytkownicy innych systemów operacyjnych dostają tylko odpryski owych seryjnie rozsyłanych wirusów. A przecież można łatwo położyć kres temu szaleństwu. Mam nadzieję, że jeśli wszyscy zaczniemy używać "bcc", to uczynimy świat nieco lepszym. Ślepota nie zawsze jest kalectwem.

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200