Między rachunkiem zysków a obawą o pracę

Losy systemów typu MRP II w polskich przedsiębiorstwach dokładnie odwzorowują rozgrywający się w naszym kraju konflikt długofalowych interesów firm i krótkofalowych, obliczonych na długość zawodowego życia człowieka, interesów ich pracowników. Tylko czasem dochodzi do zgody.

Losy systemów typu MRP II w polskich przedsiębiorstwach dokładnie odwzorowują rozgrywający się w naszym kraju konflikt długofalowych interesów firm i krótkofalowych, obliczonych na długość zawodowego życia człowieka, interesów ich pracowników. Tylko czasem dochodzi do zgody.

Większe zainteresowanie informatycznymi systemami wspomagania zarządzania produkcją typu MRP II notuje się w Polsce dopiero od kilkunastu miesięcy. Co prawda w czasach wczesnego Gierka władza miała ambicję umieszczenia naszego państwa w czołówce uprzemysłowionych krajów, więc kupowano nowoczesne systemy i szkolono za granicą ludzi, ale ani systemy, ani ludzie nie przetrwali w tych przedsiębiorstwach rewolucyjnych przemian społecznych późniejszych lat. Problemy społeczne okazywały się bardziej palące od problemów zarządzania i techniki. Specjaliści wówczas wyedukowani albo znaleźli (szybko!) pracę za granicą, albo założyli własne firmy.

Kadry dzisiaj

Dzisiaj kadry do profesjonalnego zarządzania produkcją, zarządzania wspomaganego informatyką trzeba tworzyć praktycznie od początku. Kiedy SAP, producent systemu R/4 próbował wejść do Polski na początku lat 90., musiał wycofać się. "Menedżerowie nie byli przygotowani do posługiwania się takimi narzędziami. Poza tym istniała bariera językowa". Ponownie SAP spróbował szczęścia we wrześniu tego roku i ma już kilku klientów. Nie bez znaczenia jest zapewne i to, że opracowana została polska wersja programu. SAP nie zasypia gruszek w popiele. W roku akademickim 1995/96 Katedra Informatyki Ekonomicznej AE w Poznaniu uruchomiła komputerowe laboratorium dydaktyczno-badawcze, gdzie działa system R/4. Nie można powiedzieć, żeby w Polsce brakowało oferentów systemów typu MRP II. Są programy amerykańskie, brytyjskie, niemieckie, szwedzkie i inne. Są obecni producenci lub przedstawiciele producentów m.in. systemów BPCS, MOVEX, MAX II, KAMELEON 2000, MFG PRO, TRITON, R4.

Można zaryzykować tezę, że mniej niż jedna trzecia spośród ok. 30 obecnych w Polsce dostawców są to poważne firmy, a pozostali albo oferują produkt nie pasujący do naszych warunków, albo nie są w stanie wdrożyć systemu w przedsiębiorstwie. Jednak wszyscy włącznie z hochsztaplerami i dostawcami zupełnie nierozwojowych produktów jakoś istnieją. Są więc dla nich klienci. A jedna ogromna fabryka nawet kupiła taki "system-cud", który jeszcze nie działa nigdzie na świecie, jest ciągle w sferze eksperymentów, ale nasi dyrektorzy stwierdzili, że też spróbują (za grube pieniądze). Wydawałoby się, że jest koniunktura. Na razie jednak bez umiejętności selekcji. Rzadko kto ma świadomość, że również system informatyczny trzeba dostosować nie tylko do obowiązującego języka i praw rachunkowości, ale też mentalności ludzi. System, który sprawdzi się w Polsce musi być elastyczny, dopuszczający inicjatywę, z dużą tolerancją na błędy, nie wymagający od pracowników nadmiernego rygoryzmu. Polacy nawet z komputerem nie potrafią pracować w drylu.

Kto kręci koniunkturą?

Co do powodu rodzenia się koniunktury - choć może należałoby być ostrożniejszym w używaniu tego słowa w stosunku do skromnego jeszcze wprowadzania tych systemów w Polsce - są zdania podzielone. Wszyscy zgadzają się w zasadzie co do jednego: czynnikiem pobudzającym jest kapitał zagraniczny zarówno ten kupujący polskie fabryki, jak i ten, który buduje je od nowa. Koncerny międzynarodowe bez względu na to, gdzie inwestują trzymają zawsze ten sam wysoki standard. Są świadomi, że działa zasada słabego ogniwa w łańcuchu. Niektóre firmy upatrują klientów w wielkich prężnych prywatyzowanych albo ciągle jeszcze państwowych przedsiębiorstwach, które muszą walczyć o przetrwanie, o jak najlepsze wyniki finansowe. W tych firmach dobrym doradcą dyrektora bywa główny informatyk, który wie, że firma nieuchronnie musi podążać za światowymi trendami. Choć boi się o swoje stanowisko, to jednak woli inicjować zmiany wcześniej i samemu, żeby znaleźć sobie w nich miejsce nie zwlekając. Zwykle nie dokonują jednak dobrego wyboru. Zjawisko to należy przypisać raczej ich niewiedzy i naiwności niż złej woli. Jeśli nawet mieliby chęć ulec jakiemuś dostawcy pod wpływem nieformalnych gratyfikacji - co zapewne też się dzieje - to jednak instynkt samozachowaczy podpowiada im, że muszą wybrać system, który chociaż wstępnie zadziała. A jednak nie działa. Ulegają zatem nie tylko materialnej perswazji, ale też handlowej mistyfikacji.

Szansa u średniaków

Wielu dostawców twierdzi jednak, że molochy przemysłowe są nieopisywalne oraz niesterowalne i nie ma szans tam na sensowną reorganizacje zarządzania. Większą nadzieję pokłada się w sektorze średnich, kilkusetosobowych firm. Tam jednak interes przedsiębiorstwa często kłóci się z interesem ludzi w nim zatrudnionych. Po pierwsze informatyków, którzy boją się sami stracić posadę, a także czują się odpowiedzialni za innych pracowników administracji, których po wprowadzeniu systemu trzeba byłoby zwolnić. Dyrektorzy - często w wieku przedemerytalnym - nie chcą brać na siebie ciężaru wdrażania nowości, odpowiedzialności za konsekwencje. Ludzkie obawy i ambicje w niemniejszym stopniu rządzą procesami gospodarczymi niż rachunek strat i zysków.

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200