Trzydzieści lat ICL w Polsce

Polskie korzenie International Computers Ltd nie liczą sobie dopiero roku, dwóch czy trzech, jak to jest w przypadku innych przedstawicielstw zagranicznych branży komputerowej. Wraz z minionym rokiem upłynęło 30 lat od momentu rozpoczęcia nieprzerwanej działalności oddziału ICL w naszym kraju. Z tej okazji red. Zbigniew Boniecki przeprowadził rozmowę z prezesem ICL Poland Sp. z o.o. I dyrektorem generalnym ICL Poland, Janem Juliuszem Klukiem, który pełni tę funkcję od 14 lat.

Polskie korzenie International Computers Ltd nie liczą sobie dopiero roku, dwóch czy trzech, jak to jest w przypadku innych przedstawicielstw zagranicznych branży komputerowej. Wraz z minionym rokiem upłynęło 30 lat od momentu rozpoczęcia nieprzerwanej działalności oddziału ICL w naszym kraju. Z tej okazji red. Zbigniew Boniecki przeprowadził rozmowę z prezesem ICL Poland Sp. z o.o. I dyrektorem generalnym ICL Poland, Janem Juliuszem Klukiem, który pełni tę funkcję od 14 lat.

Naszą rozmowę zacznijmy nie od historii, ale od pytania związanego z niedawno ogłoszonym przez ComputerWorld, drugim z kolei rankingiem pt. Polski rynek komputerowy. Jakie są przyczyny, że wśród firm reprezentujących kapitał zagraniczny znaleźliście się za IBM (rok istnienia w Polsce) i Hewlett-Packard (trzy lata)?

Jesteśmy firmą sprawdzoną, z największymi tradycjami w tym kraju, związaną z Polską na dobre i złe, bez względu na aktualną koniunkturę polityczną. Rozwijamy się zgodnie z przyjętym programem i od lat współtworzymy - odpowiednio do potrzeb i możliwości tego kraju - polski przemysł i polską infrastrukturę informatyczną. Mamy tu blisko 2,5 tys. instalacji różnych systemów, w bankach i instytucjach finansowych, przemyśle, administracji oraz handlu. Systematycznie zwiększamy nasze obroty i inwestycje, Te ostatnie o co najmniej 5 mln GBP rocznie. Gdy rozpoczynałem pracę w Warszawie w 1979 r. nasze obroty wynosiły 27 tys. GBP, w 1992 r. uzyskaliśmy 500 razy więcej, w r. 2002 zamierzamy osiągnąć 90 mln GBP.

Inicjatywa podjęcia opracowań rankingowych jest ze wszech miar godna poparcia. Są to jednak pierwsze próby w dziedzinie metodologii takiego ambitnego przedsięwzięcia, co przy tak chaotycznym rynku jak w Polsce, nie jest łatwe. Przypomina mi się tu powiedzenie premiera Disraeli'ego o statystyce - "istnieją trzy rodzaje kłamstw: zwykłe kłamstwo, przeklęte kłamstwo i statystyka". A weźmy także pod uwagę, że sam GUS nie gromadzi i nie publikuje danych specjalistycznych na temat rynku informatycznego.

Oczywiście te ogólne uwagi nie odnoszą się do Waszych pierwszych zestawień - uważam je za przedsięwzięcie cenne i pionierskie, ale skala problemu jest niezwykle duża. Przykładowo: część firm korzysta z sieci dealerskiej, inne zaś podają obroty wyłącznie bazując - tak jak ICL - na wynikach własnych biur handlowych, co w istocie utrudnia porównywalność danych. Ponadto, niektóre firmy uwzględnione w rankingu, w tym ICL, podają wyłącznie wartość sprzedaży produktów w ścisłym tego słowa znaczeniu informatycznych. Inne są producentami np. sprzętu pomiarowego, medycznego, muzycznego, itp. To również utrudnia porównywalność. ICL ma 25% udziałów w Furnelu International jv, którego statut przewiduje zaangażowanie w dziedzinie informatyki, lecz obrotów z tytułu udziału w tej spółce nie wliczamy do obrotów ICL Poland.

I jeszcze jedna refleksja. Rankingi, o których mówimy, opierają się wyłącznie na skali obrotów, na kryteriach ilościowych. Tymczasem, w mojej opinii, pełne porównania powinny respektować także inne czynniki: jakość i nowoczesność oferowanych produktów oraz generowany zysk, udział w rynku i poszczególnych jego segmentach, wkład w rozwój polskiej informatyki, jakość serwisu i szkoleń. Obecnie na Zachodzie firmy informatyczne coraz częściej ocenia się na podstawie nie tyle obrotów, co wskaźnika satysfakcji klientów z oferowanego sprzętu, software'u aplikacyjnego czy serwisu.

Dla pełnej jasności mojej intencji chcę złożyć pewną deklarację odnośnie firm, które wymienił Pan w pytaniu: IBM i HP to doskonałe, światowej klasy przedsiębiorstwa informatyczne. Szanuję ich dorobek, w tym osiągnięty w Polsce. Dla ICL taka konkurencja to dodatkowy bodziec do coraz lepszej pracy na polskim rynku.

Co zalicza Pan do szczególnych dokonań firmy w ciągu trzech dekad istnienia w Polsce?

Jeśli chodzi o historyczne doświadczenie, warto wspomnieć udział ICL w początkach polskiego przemysłu informatycznego. W latach 60. współdziałaliśmy przy produkcji komputerów Odra 1305, Powstały one na gruncie technologii ICL, wówczas bardzo nowoczesnej. Między innymi dlatego Odry 1305 były zaliczane do najbardziej udanych produktów informatycznych w tym czasie i w tym regionie Europy. Pobudziliśmy tym samym zapotrzebowanie na kształcenie dobrych informatyków, którzy do dziś odnoszą sukcesy w wielu krajach.

Kontynuujemy te tradycje. ICL jest inicjatorem transferu i importuje do Polski najnowocześniejsze technologie, co służy wzbogacaniu wiedzy oraz rozwijaniu kwalifikacji polskich kadr. To z kolei stwarza realne możliwości eksportu polskiej myśli informatycznej. Sądzimy, że ten wkład oddziaływuje korzystnie i długofalowo na gospodarkę krajową. Podam przykład: dzięki współdziałaniu ICL i Softbanku możliwy stał się eksport polskiej myśli informatycznej na rynek białoruski, a w niedalekiej przyszłości zapewne także do innych krajów WNP oraz republik nadbałtyckich. Natomiast po przejęciu przez ICL udziałów w Softbanku, pracownicy tej największej polskiej firmy software'owej uczestniczą w rozwijaniu oprogramowania aplikacyjnego dla bankowości w W. Brytanii. Jest to niemały sukces, wynikający z szacunku dla kwalifikacji polskich informatyków. Lecz ci kwalifikowani specjaliści to jeszcze nie wszystko. Należy stworzyć warunki do ich rozwoju i zapewnić im rynek. Taka jest właśnie rola ICL.

Jestem zwolennikiem filozofii programu "Teraz Polska". Uważam, że nasz kraj stać na znacznie więcej niż dotychczas osiągnął i nie musimy być trwale skazani na status "ubogiego kuzyna" Zachodu. Oto kilka praktycznych wniosków z tej konkluzji: 90% pracowników ICL Poland to Polacy. Nasze operacje uwzględniają nie tylko interesy firmy, ale również i kraju, w którym działamy. Z naszych szkoleń skorzystało tysiące polskich specjalistów. W poprzednich latach prowadziliśmy je w Szkole Zarządzania w Ryni, a od ubiegłego roku mamy własny ośrodek przy ulicy Leszno w Warszawie, który szkoli tygodniowo ok. 200 osób i nadal będzie się rozwijać. Ostatnio przyjmujemy również słuchaczy zagranicznych, m.in. z Białorusi.

Jak Pan ocenia dziś polski rynek komputerowy?

Ostatnich 7-8 lat to okres ogromnego boomu, który zaczął się wraz z importem tzw. żółtych klonów, gdy tylko uchylono cło na komputery. Boom ten jest przeciwieństwem sytuacji na Zachodzie. Jest to jednak nadal rynek nieustabilizowany, ale dojrzewa wraz z rozwojem świadomości użytkowników. Tak jak na całym świecie rośnie popyt na średnie i małe systemy informatyczne o coraz większych mocach. Od początku roku 1992 nasze obroty w dziedzinie pecetów wzrosły siedmiokrotnie. Świadczy to też o tempie reagowania na potrzeby rynku.

Nowi przybysze z ostatnich lat starają się nadrabiać czas drapieżnością metod, ale w dużych firmach międzynarodowych własna reputacja skłania do działań zgodnych z normami etycznymi Zachodu. Chociaż tu może nieco przesadzam, jeśli weźmie się pod uwagę niechlubne przypadki na samym Zachodzie, o czym informują środki przekazu.

W każdym ustabilizowanym kraju rząd stara się artykułować strategię gospodarczą w podstawowych dla społeczeństwa dziedzinach, do których należy również informatyka. Jak odbieracie sygnały ze strony kolejnych polskich rządów?

Oczywiście wolny rynek wszędzie działa wg żelaznych reguł popytu i podaży. Ale wszystkie rządy - nawet te najdalsze od jakichkolwiek form kontroli rynku - dysponują środkami pobudzania działań korzystnych dla kraju, zarówno w trybie doraźnym, jak i perspektywicznym. Jestem optymistą i uważam, że rząd polski ma taką strategię, nawet jeśli nie jest ona - być może - wystarczająco komunikowana.

ICL stara się rozumieć kluczowe priorytety oraz kierunki rozwoju Polski i przyczyniać się do pełniejszego partnerstwa biznesu z administracją. Dobrze układa się nasza współpraca z Biurem ds. Informatyki URM, które wypracowuje zasady sterowania zakupami dla administracji państwowej. Jednakże firmy zagraniczne działające w Polsce odczuwają potrzebę szerszych konsultacji w skali makro, które można by zapewnić np. w formie spotkań członków Business Center Club z przedstawicielami ministerstw Współpracy Gospodarczej z Zagranicą, Finansów, Przemysłu i Handlu oraz Narodowego Banku Polskiego.

Przed dwoma laty, szef ICL, Peter Bonfield powiedział nam (CW nr 24 z 1991 r.), że korporacja zawdzięcza swoje sukcesy rozpoczętemu jeszcze w połowie lat 80. Procesowi restrukturyzacji, dobremu wyborowi międzynarodowych i krajowych partnerów oraz temu, że trafnie antycypuje zmiany na rynku. W rezultacie byliście jedyną europejską firmą komputerową, która w ciągu ostatniego pięciolecia nieprzerwanie przynosiła zyski. Recesja trwa. Czy jest szansa, aby bilans i tego roku był pozytywny?

Sądzę, że jest taka szansa, mimo że kłopoty recesyjne zaczął odczuwać również nasz światowy partner - Fujitsu. Bilans roku ogłosimy na przełomie marca i kwietnia. Do wspomnianych przez Pana źródeł sukcesu, chciałbym jeszcze dodać wielkość nakładów na badania i rozwój. Każdego roboczego dnia wydajemy na ten cel 2 mln USD. Ostatnio zaprezentowanym w Londynie osiągnięciem jest ICL GOLDRUSH MegaSERVER, który umożliwia w jednym systemie prowadzenie równoległych transakcji przez 127 procesorów z szybkością 6000 tps. Sami pisaliście o nim, że jest to "oferta wprost nieprawdopodobna" (CW nr 42 z 1993 r.). Od siebie chciałbym dodać, że czteroletni program naszych prac nad tym serwerem był częściowo finansowany przez Radę Europy. co powinno ostatecznie rozwiać wątpliwości niektórych naszych konkurentów na temat "europejskości" ICL. Przy obecnym stanie umysłów, decydenci z Brukseli nigdy by nie finansowali japońskich przedsięwzięć.

Po dłuższym okresie współpracy, ICL Polska i Softbank od pół roku są już w trwałym mariażu (ICL wykupiła 51% udziałów w Softbanku). Czy uważa pan, że Softbank pozostaje polską firmą tak, jak ICL pozostała firmą brytyjską po mariażu z Fujitsu?

Istnieją podobieństwa. Mamy większość udziałów w Softbanku tak, jak Fujitsu w ICL. Softbank również zachowuje pełną niezależność operacyjną i organizacyjną. Wspólnie omawiamy jedynie sprawy dotyczące strategii, a na poziomie wykonawczym obowiązuje pełny empowerment.

Co to takiego?

Jest to metoda zarządzania, polegająca na upełnomocnieniu czyli delegowaniu uprawnień decyzyjnych w dół tym, którzy na podstawie własnych doświadczeń najlepiej orientują się w warunkach działania i - mając swobodę postępowania - mogą w pełni wykorzystywać swoje twórcze talenty. Na przełomie lat 80. i 90. metoda ta stała się domowym hasłem w dziedzinie managementu i równoznaczna jest z odchodzeniem od niemal obowiązującego jeszcze w wielu firmach pionowego systemu zarządzania.

A jak jest w ICL Polska?

Odeszliśmy od starego systemu. Zgodnie z zasadami inwestowania w ludzi i empowermentu, młodzi polscy menedżerowie, nie skażeni nawykami pracy w firmach państwowych, ukształtowani w naszej organizacji, dostają coraz większą autonomię. Są to znakomici pracownicy, którzy sprawdzili się w praktycznym działaniu i wykazali, że mają własne pomysły oraz potrafią wprowadzać korzystne innowacje. Należy do nich dyr. Bohdan Garstecki, który już obecnie kieruje nie tylko działem bankowości, ale również przemysłu i administracji publicznej. W ten sposób przygotowuję swoich następców, co jest jednym z najważniejszych obowiązków szefa.

Zasady investing in people i empowermentu osadzone są u nas w szerszej koncepcji "samouczącej się oprganizacji". W Japonii "Kaizen" (czyli właśnie ta koncepcja stałego ulepszania) jest sposobem i stylem pracy. Każdy z pracowników wie, że powinien uczyć się od bardziej doświadczonych z tej samej firmy, jak też od konkurencji i od innych narodów. Jest to prawdziwe wyzwanie dla współczesnej polskiej kultury biznesowej, gdzie zostało jeszcze wiele z realnosocjalistycznego stylu zarządzania i podobnej edukacji ekonomicznej. Był to styl oczekiwania na dyrektywy z góry oraz poprzestawania z reguły na raz zdobytych kwalifikacjacjach i doświadczeniach zawodowych.

Jako szef ICL Polska został Pan wyróżniony w 1990 r. (pierwsza edycja) tytułem Biznesmena Roku. Jest Pan znany z różnych płaszczyzn działania. Co Pana skłania do tego, aby być członkiem zarządu m.in. takich organizacji, jak: Europejska Fundacja Rozwoju Zarządzania (EFMD) w Brukseli, Brytyjska Izba Handlowa w Polsce, Stowarzyszenie Edukacji Menedżerskiej w Warszawie, członkiem Polskiego Forum ISO 9000, przewodniczącym Komisji ds. Rozwoju Kadr przy Business Center Club, jednym z fundatorów Fundacji Theatrum Gedanense czy członkiem Kapituły Nagród Polskich Biznesmenów dla Ludzi Kultury?

Działania te mają jeden wspólny mianownik - rozwijanie kultury wolnorynkowych działań przemysłowych i ekonomicznych, tak potrzebnych Polsce w okresie zasadniczych transformacji ustrojowych. Istotne tu są dwie kwestie: co robić i kto ma to robić? W naszym przypadku odpowiedzią na pierwszą z nich jest wprowadzanie w Polsce najnowszych technologii i znajdywanie odpowiednich partnerów tak, aby informatyka rozwijała się tu w sposób świadomy, a wyniki pracy były niezawodne. Na pytanie - kto, odpowiedź brzmi: wykształcone kadry, od których zależeć będzie pełne wykorzystanie i dalszy rozwój współczesnych technik.

Jeszcze krótko o normach ISO z serii 9000, czyli uznanym na całym świecie najwyższych standardach jakościowych firm zarówno w procesie projektowania, produkcji, instalacji i eksploatacji (w tym także serwisu). Przy coraz ostrzejszej konkurencji, firmy bez certyfikatów ISO 9000 już wkrótce będą eliminowane z rynków krajów rozwiniętych. Przed sześciu laty ICL był pierwszym koncernem informatycznym w W. Brytanii, któremu przyznano świadectwo ISO 9001. Od tego czasu oddziały naszej korporacji w 78 krajach stopniowo uzyskują analogiczne dokumenty. ICL Polska znajduje się w grupie tych pierwszych, które podjęły i uwieńczyły sukcesem starania o to świadectwo. Z satysfakcją odnotowaliśmy, że pierwszym polskim przedsiębiorstwem, które legitymuje się paszportem jakości ISO, został nasz klient - Fabryka Kabli Załom w Szczecinie.

Na temat dwóch ostatnich wymienionych przez Pana instytucji, mam swój osobisty pogląd, że poza komputerami jest jeszcze inne życie oraz z ambicją firmy, aby być good corporate citizen (dobry obywatel korporacyjny), czyli wnosić dodatkowe pozytywne wartości do życia publicznego społeczeństw. w których istniejemy. Kultura jest potrzebna biznesowi, gdyż nobilituje go i dodaje blasku. Biznes jest potrzebny kulturze, gdyż tworzy źródła finansowania dobrych inicjatyw, które bez takiego wsparcia, nie mogłyby się rozwinąć.

Działająca pod patronatem JKM Karola Księcia Walii, Fundacja Theatrum Gedenense zamierza zrekonstruować niezwykły na kontynencie europejskim obiekt, jakim w XVII w. był w Gdańsku teatr szekspirowski, by stworzyć w nim centrum kultury promieniujące na cały obszar basenu Morza Bałtyckiego. Przedsięwzięcie to nie tylko przypomni dawną świetność polskiego Gdańska, ale stanie się również elementem integracji kulturowej całego kontynentu.

Jest Pan nie tylko absolwentem brytyjskiej Szkoły Ekonomicznej, ale ukończył Pan również wydział malarstwa Szkoły Sztuk Pięknych w angielskich Midlandach. Przechodził Pan okres aktywności artystycznej, łącznie z wystawianiem swych prac w Londynie. Jak dziś widzi Pan perspektywy własnej twórczości malarskiej?

No cóż, palety czekają. Jak typowy Polak, to co robię (chociażbym robił to przez większość życia) traktuję jako zajęcie tymczasowe. Ale mówiąc serio, mam zamiar - w miarę stopniowego wycofywania się z biznesu - zajmować się tym, co było moją pasją a teraz stało się hobby: malarstwem figuratywnym i abstrakcyjnymi kolażami.

I na koniec pytanie jeszcze bardziej osobiste - czym był dla Pana, człowieka urodzonego w andersowskim obozie w Jangi Yul pod Taszkientem, przyjazd do Polski po wykształceniu i okrzepnięciu zawodowym w W. Brytanii?

Trudno mówić o sentymentach w biznesie, ale prawdą jest, że gdyby nie zainteresowanie krajem moich rodziców, być może nigdy bym tu nie przyjechał. Nie jest to najłatwiejsze miejsce na ziemi, zarówno jeśli chodzi o klimat, jak i komfort życia. Szekspirowska wzmianka w Hamlecie o Polsce też nie jest zbyt zachęcająca.

Gdybym nie czuł się Polakiem prawdopodobnie zmieniłbym imię i nazwisko. Ojciec mój, przedwojenny rekordzista Polski w skoku o tyczce, walczył pod Monte Cassino, a następnie był nauczycielem wf w szkołach angielskich. Moja Mama uczyła francuskiego też w szkołach brytyjskich. Niedawno wróciła na stałe do Polski i jest szczęśliwa. Moja obecna żona jest Polką, z zawodu prawnikiem, absolwentką Uniwersytetu Warszawskiego. Ja mieszkam zarówno w Polsce, jak i w Anglii, ale pracownię malarską przygotowuję sobie pod Warszawą. Więc mimo, że urodziłem się w Azji, wychowywałem i kształciłem się na Wyspach Brytyjskich, ten przyjazd był jednak powrotem.

Dziękuję za rozmowę.

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200