Czyste Dyski - Rzecz o moralności

Dobrze Państwo zauważyli, że pierwsze litery tytułu tego felietonu coś przypominają. Dziś będzie o dyskach CD-ROM i problemie kontrolowania ich zawartości.

Dobrze Państwo zauważyli, że pierwsze litery tytułu tego felietonu coś przypominają. Dziś będzie o dyskach CD-ROM i problemie kontrolowania ich zawartości.

Bezpośrednim impulsem do podjęcia tego tematu stały się dwa wydarzenia: pojawienie się antysemickich dowcipów na dysku CD-ROM, dołączanym do polskiej edycji Macworld oraz zawirusowanie płytki z oprogramowaniem typu shareware, rozpowszechnianej przez firmę MaqMedia. O pierwszym przypadku pisała już prasa, w obu wypadkach podano jednak fałszywą informację, że chodziło o sierpniowy numer pisma. Tymczasem taki numer nigdy się nie ukazał - chodzi o numer wrześniowy. O wirusach nikt jeszcze nie pisał, bo firma MaqMedia powiadomiona o ich wykryciu postanowiła większość nakładu wycofać (zemleć). Podobnie uczyniono z Macworldem, wycofując nakład, po zorientowaniu się, co zaszło.

Jako anarchista powitałem zniesienie cenzury z prawdziwą radością, bowiem kontrolowanie i okrawanie cudzych wypowiedzi uważam za jedną z najobrzydliwszych czynności. Nawet jeśli wykonuje się ją w zbożnym celu, jak starają się nas o tym przekonać w przypadku filmu "Ksiądz". Po prostu: zamykanie komuś gęby jest zniewalaniem, niezależnie od motywacji. Kończy się zresztą zawsze tak samo, tj. nadzwyczajną popularnością zakazanego dzieła, o czym przekonuje dobitnie przykład "Lolity" - dość miernej książeczki, która z wypiekami na twarzy jest czytana przez coraz to nowe pokolenia nastolatek (wiem coś na ten temat, bo mam nastoletnią córkę).

Niestety, problem CD-ROM-u jest problemem zupełnie innej skali. Nie muszę przypominać czytelnikom CW, że to odpowiednik 300 000 stron. Każdy, kto ma napęd CD-ROM w komputerze wie, ile czasu marnuje się na zwykłe przeszukiwanie krążków dostarczanych teraz masowo przez wszystkie szanujące się periodyki, nie tylko komputerowe. Zgroza! Proszę teraz sobie wyobrazić, ile w takim razie potrzeba czasu na skontrolowanie zawartości kompaktu - przeczytanie wszystkich tekstów i uruchomienie wszystkich programów.

Z punktu widzenia cenzury gra tu prawo wielkich liczb - prędzej czy później ktoś natknie się na zawirusowany program lub ukryty katalog z dowcipami. Natychmiast poinformuje kolegów i lawinowy łańcuszek rusza. Na nic zdadzą się tłumaczenia redaktorów - przed wojną poszedłby siedzieć redaktor odpowiedzialny, lecz dziś nie ma już takiej posady. Kto więc ma odpowiadać za CD-ROM?!

Jako autor dwu opublikowanych już płyt wiem, jakie emocje towarzyszą finalizowaniu tzw. mastera. Właściwie powinno się wtedy mieć komputer, który jest poza jakąkolwiek siecią i do którego nie dołącza się żadnych urządzeń zewnętrznych - nawet dyskietki powinny być zakazane. To prawie jak czystość jałowa w laboratorium biomedycznym. No i musi być odpowiedzialny zespół ludzi testujących materiał do produkcji. Z tego co usłyszałem zakulisowo, w obu inkryminowanych przypadkach zawiedli ludzie. Można powiedzieć: jak zawsze, bo przecież komputer jest niewinny. Można także powiedzieć, że redaktor lub wydawca CD-ROM-u są odpowiedzialni i wytoczyć im sprawę sądową. Jest to rozwiązanie demokratyczne, choć b. powolne i nikt pewnie nie będzie pamiętał za dwa lata, o co właściwie chodziło. Gorzej z rozpowszechnianiem wirusów. Dlatego też biję po łapach znajomych, którzy rzucają się na nowe CD-ROM-y. Nawet najlepsze zabezpieczenie antywirusowe nie jest lepsze niż prezerwatywa w przypadku AIDS - skuteczność dziewięćdziesiąt parę procent. Dobrze, jeśli zwali się komuś dysk w komputerze domowym. Ale co będzie jeśli nowy, nieznany wirus zostanie przeniesiony z kompaktu w sieć firmy lub, co też możliwe, na kolejny krążek?

Moralność jest rzeczą bardzo piękną, kiedy sprawa nas nie dotyczy. Niech więc pierwszy rzuci kamieniem kto bez winy.

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200