Powrót z urlopu

Tak to jest - wystarczy być kilka dni na urlopie, a już człowiek zdaje się tracić kontrolę nad tym, co się wokół dzieje.

Tak to jest - wystarczy być kilka dni na urlopie, a już człowiek zdaje się tracić kontrolę nad tym, co się wokół dzieje.

I tak próbuje ktoś przekonywać, już nawet nie wiem gdzie, zdaje się, że w jakimś telewizorze czy gazecie, że kradzież osobowości, o której coś tu kiedyś napisałem, to sprawa informatyczna. Wystarczy pilnować tego, co ma być pilnowane, i już po problemie. A gdyby jednak, to i tak zadba o to nasz dobry, bo amerykański, bank.

Bo to jest tak. Na wieść o próbach ściągania haraczu od właścicieli sklepów lub restauracji reagujemy opinią, że na biednego nie trafiło. To, że nie trafiło, to fakt, ale ten niebiedny i tak ściągnie to z nas, czyli tak naprawdę wszyscy na to się składamy.

Jeżeli bank liczy się z tym, że utraci część pieniędzy w wyniku np. działań z kręgu kradzieży tożsamości, to zostaje mu mniej na to, czym może się z nami podzielić, dając nam - przykładowo - korzystniejsze oprocentowanie oszczędności. A jeżeli bank ma już z tego powodu nerwicę i reaguje histerycznie na każdą większą transakcję, to dowodzi, że się boi, czyli że problem jest poważny.

A - poza tym - taka histeria kosztuje, ze skutkiem jak wyżej.

Nie bacząc na upomnienie, bym nosa nie wychylał za granicę i zamiast tego doradzał krajowym administratorom systemów, rozmawiam przez telefon z szefem pewnej firmy informatycznej, gdzieś w połowie drogi między Wybrzeżem Wschodnim a Zachodnim. Ten najpierw zadaje pytanie, czy w Polsce jest znane, a może nawet dostępne, oprogramowanie o nazwie Windows albo Office. Później, gdy mówię, że kolejny raz zadzwonię za dwa tygodnie, najpierw słyszę jakby trzaśnięcie obcasami, a potem recytację formułki, że on jest oficerem armii swego kraju i za dwa tygodnie będzie na stosownym szkoleniu wojennym, które jest dla niego ważniejsze niż biznes z kimś z kraju, gdzie nie wiadomo, czy znają to, co u nich zna każde dziecko.

Wracam więc do telewizji, ale szybko ją wyłączam, bo tam jakiś facet mówi, że za chwilę wystąpi jakiś przywódca wolnego świata. Przywódców naoglądałem i nasłuchałem się już dość, a w ogóle nie mam pojęcia, o kogo tym razem może chodzić - chyba to znowu jakiś głupi żart.

Zaglądam więc do poczty, a tam tygodniowe zaległości!

Ale co to? Znowu ten kraj. USA Today z 19 lutego: ukradziono kilka milionów numerów kart płatniczych trzech czołowych marek. Żeby tylko swoich, ale nie - numery są ponoć z całego świata. Dalej idzie serwis CNET News z 22 stycznia: nowy raport Federal Trade Commission mówi o wzroście, o 73% w ciągu roku, liczby skarg na kradzież osobowości, które stanowią blisko połowę wszystkich skierowanych tam spraw (na drugim miejscu - aukcje internetowe - 13%).

Ten sam serwis miesiąc później: strona internetowa Monster, największa amerykańska tablica ogłoszeń o poszukiwaniu pracowników i pracy, ostrzega, że pojawiają się w niej ogłoszenia, których jedynym celem jest zdobycie informacji, która, po skompletowaniu, pozwoli wystąpić w roli okradzionego z osobowości i okraść go materialnie.

Tego zaś doświadczyła, pod koniec ubiegłego roku, niejaka Deborah Fraser, której skradzionym nazwiskiem i numerem karty płatniczej posłużono się do... zakupu nazwy domeny internetowej o nazwie change-ebay.com, do której dawali się zwabić klienci oryginalnego eBay, podając przy okazji swe nazwy i hasła, o co, by podali, właśnie chodziło.

Kto ma mało, niech sobie poczyta podhttp://news.com.com/2102-1017-966835.html

W końcu - zgodnie z radą zza Oceanu - wracam do naszej, tak odmiennej od reszty świata, rdzennie polskiej informatyki. O reszcie i tak opowie niejaki Mittnick, którego wkrótce mają nam stamtąd przysłać. Oby nie na zawsze.

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200