Co nam mogą komputery...

Opowiadał mi kiedyś ktoś o swym, żyjącym jeszcze przed wojną, wuju adwokacie, który prowadził kancelarię w mieszkaniu. Jej ozdobą było potężne, dębowe biurko, a sam wuj, żyjący samotnie, miał zwyczaj, szczególnie z rana, chodzić po mieszkaniu bez jakiegokolwiek odzienia.

Opowiadał mi kiedyś ktoś o swym, żyjącym jeszcze przed wojną, wuju adwokacie, który prowadził kancelarię w mieszkaniu. Jej ozdobą było potężne, dębowe biurko, a sam wuj, żyjący samotnie, miał zwyczaj, szczególnie z rana, chodzić po mieszkaniu bez jakiegokolwiek odzienia.

Pewnego ranka zadzwonił stojący na rzeczonym biurku telefon. Chcąc go odebrać, wuj nasz napotkał na swej drodze wysuniętą z biurka szufladę, a sięgając po słuchawkę, przypadkowo umieścił w tejże szufladzie - nazwijmy to tak - bardzo delikatną część swego jestestwa. Po czym, jeszcze bardziej zbliżając się do telefonu, samym sobą zasunął szufladę na miejsce.

Historyjka owa przypomniała mi się, gdy jedno z najpoważniejszych pism lekarskich - brytyjski Lancet - opisało przypadek dokuczliwych zmian skórnych, w tej samej, delikatnej okolicy ciała, u pewnego mężczyzny, który korzystał ze swego przenośnego komputera w sposób dosłownie zgodny z jego potoczną nazwą, czyli trzymając go na udach.

Jeszcze inne podobne doniesienie mówi o dotkliwych poparzeniach (bez wskazania miejsca), jakich doznała pewna dziewczyna, w wyniku eksplozji baterii w takim komputerze.

Uczeni z uniwersytetu w Utah twierdzą z kolei, po serii prób, że rozmowa przez telefon w samochodzie (nie mówiąc już o wybieraniu numeru), nawet głośnomówiący, rozprasza uwagę i zakłóca zdolność postrzegania. Delikwenci poddani testom na symulatorach zauważali tylko połowę tablic reklamowych przy drodze, przejeżdżali czerwone światła i często uderzali w tył samochodu jadącego przed nimi.

Zanim skończymy z tymi czarnościami, jeszcze jeden przypadek: szacowne pismo Science and nature twierdzi, że wielogodzinne, bez wstawania, siedzenie przed komputerem może mieć skutki równie tragiczne, jak długie loty bez ruchu, w ciągle tej samej, wymuszonej ciasnotą miejsca, pozycji.

Dla wyjaśnienia: w żyłach kończyn mogą tworzyć się wówczas zakrzepy, które, uwolnione, po dostaniu się do płuc mają skutki zazwyczaj ostateczne...

Jak banalne, w porównaniu z cytowanymi przypadkami, wydają się historie z lat, kiedy to głównym zagrożeniem związanym z pracą przy komputerze była możliwość odniesienia... ran ciętych palców i dłoni. To właśnie operatorzy komputerów przekonywali się wtedy, jak ostry i niebezpieczny może być zwykły papier (znają to zapewne i drukarze). Próba poprawiania, w trakcie drukowania, ułożenia papieru w podajniku drukarki, w momencie gdy akurat następowało szybkie przesunięcie do początku następnej strony, często kończyła się dość głęboką raną.

To samo zresztą zdarzało się przy zwijaniu taśmy papierowej na specjalnej maszynce z korbką, ale to pamiętają już tylko takie dinozaury, jak ja.

O czym to wszystko świadczy? O tym, że każda generacja techniki biurowej, poza pożytkami, niesie również zagrożenia i lepiej jest, gdy zdajemy sobie z nich sprawę.

Osobiście nie wierzę jednak np. w filtry ekranowe czy szkodliwość sztucznego oświetlenia. Gdyby ekrany komputerów rzeczywiście niszczyły wzrok, to - po niemal trzydziestu latach gapienia się w taki ekran - musiałbym chyba być ślepy. Cenię sobie natomiast centralną drukarkę, z jakiej korzystam w pracy. Szczególnie dlatego że jej oddalenie o kilkanaście metrów zmusza do zastanowienia się nad sensem każdego drukowania, a że żyć bez niego jednak się nie daje, stwarza liczne okazje do ruchu.

Posiadaczom solidnych biurek warto jednak zalecić, by nie zbliżali się do nich bez odzienia bądź zachowania tzw. należytej ostrożności: wszak telefon wuja zastąpiła na nim drukarka, do której też przychodzi od czasu do czasu sięgać. No i gdzie nosić wówczas telefon? Właśnie, gdzie?

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200