Młot na piratów

Problem piractwa oprogramowania komputerowego nabrał ostatnio nowego zabarwienia. Z jednej strony tzw. giełdy komputerowe zaczynają być systematycznie przeczesywane i do prowadzących je powoli dociera, że oni też mogą być pociągnięci do odpowiedzialności za paserstwo. Z drugiej strony jedyna organizacja powołana społecznie do ochrony praw autorskich programistów, czyli PRO, napotyka na niezrozumiały opór stowarzyszenia BSA, nb. w Polsce nie zarejestrowanego, co przejawia się całkowitą dezorientacją środowiska. Na to wszystko nakłada się jeszcze sprawa nieszczęsnego paragrafu 20 ustawy o prawie autorskim - nie wiadomo ile i kto dostanie z ewentualnych funduszy pobieranych od importerów i producentów sprzętu.

Problem piractwa oprogramowania komputerowego nabrał ostatnio nowego zabarwienia. Z jednej strony tzw. giełdy komputerowe zaczynają być systematycznie przeczesywane i do prowadzących je powoli dociera, że oni też mogą być pociągnięci do odpowiedzialności za paserstwo.

Z drugiej strony jedyna organizacja powołana społecznie do ochrony praw autorskich programistów, czyli PRO, napotyka na niezrozumiały opór stowarzyszenia BSA, nb. w Polsce nie zarejestrowanego, co przejawia się całkowitą dezorientacją środowiska. Na to wszystko nakłada się jeszcze sprawa nieszczęsnego paragrafu 20 ustawy o prawie autorskim - nie wiadomo ile i kto dostanie z ewentualnych funduszy pobieranych od importerów i producentów sprzętu.

Wydaje się, że nadszedł moment abyśmy wszyscy zdali sobie wreszcie sprawę, kto tu traci a kto zyskuje. Czy jest tak, że traci niewielka grupka autorów a zyskuje społeczeństwo? Sądzę, że jest dokładnie odwrotnie! Ostatecznie autorzy widzą jakieś zyski ze swej działalności, bo gdyby ich nie było to przecież przestaliby tworzyć. Natomiast coraz częściej okazuje się, że tracimy wpływy z podatków od nie sprzedanych programów nie tylko jako grupa, ale i indywidualnie. Może nie pieniądze, lecz raczej na skutek braku właściwych rozwiązań. Nic dziwnego, że w dziedzinie oprogramowania bankowego jakoś nie słyszy się o ukradzionym systemie, a i programy zarządzające wielkimi firmami też są poza podejrzeniami.

Nastąpił jednak moment, że i szaraczkowie mogą być boleśnie dotknięci za brak legalnego oprogramowania. Opowiadał mi znajomy architekt, że jeden z programów do projektowania, który legalnie kosztuje ponad 10 tys. PLN, na giełdzie pojawił się za 200 i to jeszcze odblokowany, tzn. w wersji nie wymagającej klucza sprzętowego. Podobno nie cieszy się zbyt dużym powodzeniem, gdyż architekci już wiedzą jakie mogą być skutki używania nielegalnego oprogramowania. Bardzo proste: ryzykuje się nieotrzymaniem honorarium! Wiadomo o coraz liczniejszych przypadkach, gdy po przyjęciu projektu ma nastąpić najprzyjemniejszy moment, czyli wypłata, a tu zamawiający stawia niewinne pytanie "Czy oprogramowanie, którym posłużono się w trakcie projektowania, jest zarejestrowane?" Odpowiedź odmowna oznacza brak czeku!

Skądinąd wiem, że jeden z moich niedoszłych klientów, duża i obficie reklamująca się drukarnia, odesłał zamówione literki, bo nie potrafił ich zainstalować w kradzionym oprogramowaniu DTP (PageMaker), a bał się zadzwonić do dystrybutora Aldusa i poprosić o pomoc. Myślę, że firma ta ryzykuje wykonanie dużego zamówienia za które nie otrzyma zapłaty - jeśli tylko zamawiający zorientuje się, że projekty wykonano na nielegalnym oprogramowaniu.

Taka właśnie jest niewidzialna ręka rynku - zamiast powoływać, ścigać, straszyć wystarczy dać podmiotom gospodarczym niewielką wiedzę o możliwościach. One same już ją wykorzystają. Oczyma wyobraźni widzę już te reklamy naświetlarni, które podają małymi literkami numery seryjne wszystkich posiadanych programów DTP, bibliotek fontów oraz zestawów tzw. clip-artów, czyli wycinków. Widzę też wizytówki i papiery firmowe architektów, projektantów, kompozytorów, a nawet takich jak ja piszących felietony, z numerami rejestracyjnymi kupionych legalnie programów. Widzę to wszystko i dusza mi się raduje, bo to nie bankrutujące i niesprawne państwo ma bronić praw jednostek - ono ma tylko stworzyć odpowiednie warunki. Na przykład - powinno samo zakupić właściwą liczbę programów, albo liczyć się z możliwością uciążliwych i nękających procesów. Niestety, nie osiągnęliśmy jeszcze tego stopnia zanarchizowania, by interes jednostki był ważniejszy niż interes państwa. A szkoda! Bo to państwo jest dla obywateli, a nie obywatele dla państwa.

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200