Jakość nie może być średnia

DigiLab założyli w połowie lat 80. pracownicy Politechniki Warszawskiej. Na początku naszym celem było przede wszystkim przeżycie wielkiej przygody samodzielnego skonstruowania i wyprodukowania skomplikowanego urządzenia technicznego, jakim jest terminal komputerowy, a dopiero następnym w kolejności - zarobienie pieniędzy, wzbogacenie się.

DigiLab założyli w połowie lat 80. pracownicy Politechniki Warszawskiej. Na początku naszym celem było przede wszystkim przeżycie wielkiej przygody samodzielnego skonstruowania i wyprodukowania skomplikowanego urządzenia technicznego, jakim jest terminal komputerowy, a dopiero następnym w kolejności - zarobienie pieniędzy, wzbogacenie się.

Nie mieliśmy zacięcia biznesowego, a już zupełnie brakowało nam umiejętności marketingowych i organizacyjnych. Posiadając duży potencjał intelektualny i innowacyjny coraz bardziej odczuwaliśmy brak profesjonalisty organizatora. Tę lukę wypełniło zatrudnienie zawodowego menedżera inż. Łukasza Matyszkiewicza, który do dziś pełni funkcję Dyrektora firmy. To on uporządkował struktury firmy, podział zadań, kompetencje, odpowiedzialność między działami itd., co uczyniło z DigiLabu firmę nie tylko innowacyjną i profesjonalną w sensie technicznym, ale również profesjonalną w kategoriach biznesu. Gdybyśmy od początku rozumieli potrzebę tego drugiego profesjonalizmu i znaleźli odpowiednich menedżerów, bylibyśmy dziś wielką firmą komputerową o obrotach pięciokrotnie większych od obecnych. Bowiem mamy produkt, który obronił się na rynku.

Nierozsądnie, ale z pasją

Rozpoczęcie prac nad konstruowaniem polskiego terminala wynikało nie tyle z analizy rynku, co z naszej aktywności naukowej. Praktycznie sami zbudowaliśmy w pracowni pierwsze uczelniane mikrokomputery - nikt ich wtedy (przełom lat 70. i 80.) jeszcze nie sprowadzał. Dostępne na rynku terminale były albo drogie, albo nie najlepszej jakości.

Postanowiliśmy sami zbudować terminal. Technologicznie nie było to bardzo trudne zadanie, choć w trakcie wieloletniej pracy uczyliśmy się na swoich błędach i wiele razy wycofywaliśmy się z różnych rozwiązań na rzecz lepszych.Od prototypu do pierwszej sprzedaży upłynął rok. Kłopot sprawiał nam brak znajomości przemysłu, czyli potencjalnego klienta. W efekcie pierwsze terminale sprzedaliśmy do BGŻ, a następne do policji. Cały czas ulepszaliśmy nasz produkt. Poza śledzeniem rozwoju światowej technologii zwłaszcza w dziedzinie zintegrowanych podzespołów najważniejszą wskazówką były uwagi klientów, którzy używali już naszego terminala. Naszą przewaga nad zachodnimi producentami było to, że oni wtedy nie polonizowali jeszcze swojego sprzętu. Polonizacja to nie tylko polskie generatory znaków i układy klawiatur, lecz również dostosowanie do polskich warunków eksploatacyjnych. Nasz terminal na przykład ma wbudowany konwerter zapobiegający niekorzystnym wpływom przepięć, co jest istotną przypadłością naszej sieci energetycznej.

Klienci zostali

Rynek na terminale zaczął sie rozszerzać wraz z upowszechnieniem stosowania Unix. Mieliśmy już wtedy konkurencję w postaci produktów WYSE, Sherwood czy DEC. Utrzymaliśmy naszych klientów, bo nasz sprzęt odpowiadał ich potrzebom, ponieważ był bardzo dobrej jakości dobrze zorganizowaliśmy serwis. Staramy się szybko i skutecznie reagować na "życzenia specjalne" naszych odbiorców zwłaszcza w zwkresie korekt oprogramowania wewnętrznego terminala. Programy źródłowe są w Warszawie a nie w Kalifornii. Polski produkt w konkurencji z renomowanymi zagranicznymi wypadnie z rynku, jeśli będzie tylko średniej jakości. Szybko to zrozumieliśmy, stworzyliśmy bardzo rygorystyczne procedury dochodzenia do wysokiej jakości i są one przestrzegane.

Nasze terminale kupują więc również firmy i instytucje, które już posiadają sieć zainstalowaną przez jakąś dużą zagraniczną firmę, a teraz pragną ją tylko rozszerzyć.

Nie czas na ryzykantów

Mamy 10% udziału w rynku terminali. Z produkcji własnych opracowań uzyskujemy ok. 70% obrotów. Firma prosperuje z zyskiem. Zaspokoiliśmy naszą ambicję wyprodukowania bardzo dobrej rzeczy. Można powiedzieć, że odnieśliśmy sukces. Stało się tak, mimo że weszliśmy w dziedzinę, na której było już wielu producentów. Innowatorzy powinni raczej wybierać nisze rynkowe. Byliśmy ryzykantami w pełnym tego słowa znaczeniu. Dzisiaj nasze postępowanie na pewno nie przyniosłoby nam sukcesu. Dzisiaj nie ma miejsca dla pasjonatów i ryzykantów. Miejsce jest tylko dla inwestorów, którzy opierają się na rzetelnej analizie rynkowej, kalkulują koszty i czas (czego my ani nie umieliśmy, ani nie robiliśmy), zrozumieją różnicę między specyfiką projektowania a wymogami produkcji. Sam produkt ma szansę dopiero, gdy wejdzie w sieć profesjonalnej dystrybucji i najlepiej pod uznaną już marką. Pewne szanse na sukces, stabilność finansową i stopniowy, ale systematyczny wzrost mają indywidualni innowatorzy czy konstruktorzy, którzy wytworzą produkt dobrej jakości, na którym można szybko i dużo zarobić. Niestety, w naszym kraju konstruktorzy ciągle są pasjonatami bez profesjonalnego przygotowania do biznesu.

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200