Podział bez reszty

W czasie, gdy pewnego ciepłego wieczoru (a było to ze dwadzieścia pięć lat temu) wracałem, jak zwykle spacerem (i jak zwykle - późno), z pracy do domu, odbywał się jakiś ważny mecz z udziałem Naszych. W bloku, w którym mieszkam, otwarte były liczne okna, a z odległości kilkudziesięciu metrów odnosiło się wrażenie, jak gdyby cała dwunastokondygnacyjna konstrukcja była w środku pusta, a wewnątrz niej z jednego ogromnego telewizora krzyczał wielki, wypełniający ją sprawozdawca sportowy. Dla kogoś, kto jak ja, naczytał się wówczas różnych McLuhanów, był to żywy dowód na istnienie globalnej wioski.

W czasie, gdy pewnego ciepłego wieczoru (a było to ze dwadzieścia pięć lat temu) wracałem, jak zwykle spacerem (i jak zwykle - późno), z pracy do domu, odbywał się jakiś ważny mecz z udziałem Naszych. W bloku, w którym mieszkam, otwarte były liczne okna, a z odległości kilkudziesięciu metrów odnosiło się wrażenie, jak gdyby cała dwunastokondygnacyjna konstrukcja była w środku pusta, a wewnątrz niej z jednego ogromnego telewizora krzyczał wielki, wypełniający ją sprawozdawca sportowy. Dla kogoś, kto jak ja, naczytał się wówczas różnych McLuhanów, był to żywy dowód na istnienie globalnej wioski.

Bardziej konkretny obraz czegoś, co również mogło pretendować do miana globalnej wioski, bez użycia jednak tego określenia, przedstawił nieco wcześniej Ray Bradbury w książce 451 stopni Fahrenheita (mam polskie wydanie z lat sześćdziesiątych, nie wiem, czy było wznowienie). Tam żona głównego bohatera niemal bez przerwy uczestniczyła w seansach zwanych "gadającymi rodzinkami", co polegało na tym, że każda ze ścian saloniku w jej mieszkaniu była ekranem telewizyjnym. Na każdym takim ekranie pojawiał się ktoś z rodziny, fizycznie obecny w odległym miejscu i wszyscy oni rozmawiali ze sobą, jak gdyby rzeczywiście przebywali razem. A działo się to w społeczeństwie, w którym zakazane było posiadanie książek, a tytułowe 451 stopni, to temperatura zapłonu papieru. Nietrudno te dwie rzeczy skojarzyć i wykoncypować, jaki los czekał wykryte książki-niedobitki.

Obie te wizje przypomniały mi się w trakcie Kongresu Technologicznego, który odbył się niedawno w Warszawie. Wszystkie trzy główne wystąpienia - kolejno: premiera, prezesa firmy Polkomtel i jednego z prezesów firmy Intel też zawierały sporo wizji, co nie przeszkadzało w pomieszczeniu w nich znaczącej dozy polotu, humoru i - jakże ciągle u nas rzadkiego - dystansu do samych siebie i swych funkcji. A kontrapunkty w postaci wstawek ze starych filmów i zdjęć techniki sprzed lat były naprawdę świetne!

Może do mnie szczególnie to wszystko przemawiało, bo większość tych zdarzeń zaistniała za mej pamięci, czyli w czasie jednego pokolenia, co jednocześnie pokazuje, jak szybko działa machina zjawiska zwanego postępem. Tylko - i tu już refleksja z Kongresu - czy można jeszcze to zjawisko bez wątpliwości określać tym szczytnym mianem, skoro ponura wizja Bradbury'ego coraz bliżej?

Gadający głosem wielkiego sprawozdawcy blok pełen był jednak wspólnot żywych ludzi, z których każdy odbierał przekaz telewizyjny indywidualnie, ale niemałą siłę poczucia wspólnoty uczestnictwa podkreślały zbiorowe okrzyki zawodu bądź triumfu, a gdy było po wszystkim - imprezy w nastroju radości lub przygnębienia, wzmacnianym stosownym napojem.

Dobrze jest czasem posłuchać wizji, szczególnie gdy są one zbieżne w rysowaniu świetlanej - dzięki technice - przyszłości, mimo że pochodzą od polityka, szefa dużej firmy lokalnej i nieporównanie większej - globalnej. Czegoś mi jednak w tych wizjach zabrakło, i to zbrakło dotkliwie.

Od stuleci postęp techniczny uwalniał nas, ludzi, od najcięższego wysiłku i - z oporami, ale jednak - przyczyniał się do wydłużania czasu wolnego od pracy.

Teraz wygląda to zasadniczo inaczej. Zdjęcie wykonane i przesłane przez telefon komórkowy, konto bankowe przez Internet i zakupy na telefon - wszystko to ma zaoszczędzić czas. Jednak zaoszczędzić po to, by ci, którzy mają do usług tego rodzaju dostęp i potrafią z nich korzystać, mogli jeszcze więcej, choć niekoniecznie w pełni dobrowolnie, pracować.

A reszta?

Jaka reszta? Żadnej reszty przecież już dawno nie ma...

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200