Prostota i jeszcze raz prostota

Dnia pewnego pięknego przyszedł do jednej z moich pracowni starszawy pan - pracownik naukowy. Dla wyjaśnienia od razu wyłożę, że w moim pojęciu "starszawy" oznacza rzeczywiście to, co powinno znaczyć w wymiarze bezwzględnym, czyli zaawansowany wiek, zdecydowanie emerytalny, w przeciwieństwie do tego, co uważa młodzież, dla której jak się okazuje, a muszę się z tym pogodzić, stary jestem ja.

Dnia pewnego pięknego przyszedł do jednej z moich pracowni starszawy pan - pracownik naukowy. Dla wyjaśnienia od razu wyłożę, że w moim pojęciu "starszawy" oznacza rzeczywiście to, co powinno znaczyć w wymiarze bezwzględnym, czyli zaawansowany wiek, zdecydowanie emerytalny, w przeciwieństwie do tego, co uważa młodzież, dla której jak się okazuje, a muszę się z tym pogodzić, stary jestem ja.

Przy okazji także przypomnę, że pracuję w jednostce edukacyjnej, więc zetknięcie się z przedstawicielem świata nauki nie zalicza się do jakichś wysublimowanych okazji. Osobiście do świata tego mam pewien realny dystans, a to z racji braku stopnia naukowego, który zapewne pięknie zdobiłby moją wizytówkę i nekrolog w lokalnej prasie.

No, ale nie rozczulajmy się - każdy jest kowalem własnego losu, a Kowalski jako wzorzec tego powinien świecić przykładem. Świecę więc, bo cóż mam począć, nie tylko przykładem zresztą, ale oczami także, niekoniecznie za własne błędy. Wracając jednak do rozpoczętego wątku, siedziałem w pracowni, będąc w trakcie instalacji którejś z osiemdziesięciu stacji roboczych, i nie pamiętam szczegółowo jej liczby kolejnej. Fakt, że byłem mocno zajęty tym frapującym tematem, pociągającym jak praca taśmowa w manufakturze, nie przeszkadzał w nawiązaniu kontaktu z żywym obiektem. Jak wyłuszczył ów pan, chciałby napisać książkę używając komputera, stąd pokłada nadzieję, że mu to objaśnię. Zastrzegł od razu, że nie interesuje go pozostała część wiedzy informatyczno- -komputerowej, a w szczególności zasada działania komputera.

Odetchnąłem z ulgą, tym większą, że termin oddania pracowni do eksploatacji zbliżał się z prędkością światła, a ja miałem oczywiście spore zaległości. Zamiast więc poświęcić dociekliwemu osobnikowi całe dziesięć minut na wyłożenie zasad technologii informatycznej - czegoś, czego uczę się od lat kilkudziesięciu - poświęciłem mu ze trzy minuty, wysyłając uprzejmie i dyplomatycznie do wszystkich diabłów, czyli do znanego mu osobiście profesora parającego się informatyką. Tamten ma zapewne więcej czasu i większy komfort psychiczny, gdyż nikt go nie pogania, a ponadto książki pisuje, więc zapewne wie, jak się to robi na komputerze.

I takie jest właśnie mniemanie niektórych ludzi o informatyce. Z drugiej strony przyznać muszę, że jestem nieco złośliwy. Mogłem przecież człowiekowi przyjść z pomocą i uskutecznić trzyminutówkę, zamiast się droczyć i odbijać piłeczkę. Przypuszczam, że naukę edycji tekstu można zawrzeć w prostym przepisie: otwierasz pan edytor, tam jest karteczka i piszesz pan, błędy poprawiają się prawie same, spis treści i przypisy to automat, w razie problemów jest pomoc z mechanizmem wyszukiwania, a o wydruku nawet nie ma co wiele mówić. Przy okazji wyszło na to, że chyba też jestem niezbyt bystry, bo mnie osobiście nauka edytora pochłonęła znacznie więcej czasu. No, ale to już kwestia indywidualnych zdolności.

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200