Pomysł na polski eksport

Z Mariuszem Tomaką, prezesem firmy Silesian Electronic Team SET i przewodniczącym Klubu Eksporterów IT, działającym przy Polskiej Izbie Informatyki i Telekomunikacji, rozmawia Przemysław Gamdzyk.

Z Mariuszem Tomaką, prezesem firmy Silesian Electronic Team SET i przewodniczącym Klubu Eksporterów IT, działającym przy Polskiej Izbie Informatyki i Telekomunikacji, rozmawia Przemysław Gamdzyk.

Pomysł na polski eksport

<b>Mariusz Tomaka</b>, prezes firmy Silesian Electronic Team SET

Czy Klub Eksporterów IT stanowi konkurencję dla działań stowarzyszenia Polski Rynek Oprogramowania, które przyznaje co roku tytuł Lidera Eksportu Oprogramowania?

Absolutne nie. Klub powstał w wyniku inicjatywy oddolnej, ma być na obecnym etapie w pewnym sensie skupiony na sobie. Chodzi bowiem nie tylko o wypracowanie umiejętności reprezentowania wspólnych interesów, ale również wymianę informacji między zainteresowanymi firmami. Oczywiście jesteśmy otwarci na współpracę.

W klubie znajduje się reprezentacja istotnej części polskich firm zajmujących się eksportem usług i rozwiązań IT.

Czy macie Państwo wiarygodne dane o skali tego eksportu?

Nie ma dokładnych badań tego rynku. Niektórzy szacują, że jego wielkość nie przekracza 200 mln zł w skali roku. Trudno zaakceptować ten stan. Dysproporcja pomiędzy wielkościami oprogramowania, które wytwarza się w Polsce z myślą o sprzedaży go za granicą, a tym sprowadzanym z zagranicy jest gigantyczna.

Czyli używając języka ekonomicznego, IT znacząco przyczynia się do pogłębienia deficytu w handlowej wymianie zagranicznej...

Dokładnie tak. Polska na tym traci, a przecież wcale tak być nie musi. To, że eksport polskiego oprogramowania jest praktycznie śladowy, oznacza, iż mamy ogromne pole do zagospodarowania. Nie brakuje w Polsce wiedzy i intelektu. Polskie firmy IT są jednak wciąż za słabe, aby wejść ze swoją ofertą na rynki zagraniczne.

Co wymaga zmiany? Co przeszkadza polskim eksporterom IT w obszarze instytucjonalnym, legislacji?

Przepisy regulujące zasady eksportu nie przystają do specyfiki branży teleinformatycznej, do zjawisk, które tylko w niej występują. Jak chociażby zdefiniować pracę informatyka, który siedzi przed komputerem we Wrocławiu, pracując poprzez sieć na serwerze znajdującym się w USA, a z bieżących efektów jego pracy korzystają użytkownicy z całego świata? Mamy tu do czynienia z eksportem czy nie? Gdzie właściwie pracuje ten informatyk? To oczywiście tylko jeden z przykładów. Generalnie brakuje wiedzy o tym, jak interpretować takie sytuacje. Stąd pomysł powołania Klubu Eksporterów IT, aby w jakiś sposób dzielić się tą wiedzą między sobą.

Rozumiem, że ta dowolność interpretacyjna jest stosowana również przez urzędy skarbowe czy służby celne...

To nie jest tak, że ten problem występuje jedynie w Polsce. Inni też mają podobne problemy, chociaż są kraje, które są w stanie szybko sobie z nimi poradzić, dostosowując przepisy prawne do specyfiki naszej dziedziny. Przykładem jest Irlandia.

Czy klubowi pomagają instytucje i urzędy państwowe powołane do promowania polskiego eksportu i obecności polskich firm za granicą?

Szczerze mówiąc, nie zauważamy ich działalności. Może skupione są na innych branżach? Jedynie Ministerstwo Gospodarki dofinansowywało udział firm z naszej branży w targach CeBIT. Może szkoda, bo przecież eksport oprogramowania to tak naprawdę eksport myśli, najczystsza i najbardziej ekologiczna technologia, jaką można sobie wyobrazić.

Czy praca polskich informatyków, przy rosnących kosztach pracy, rzeczywiście może być konkurencyjna, np. wobec oferty programistów z Indii?

Owszem. Koszty pracy niestety rosną i pod tym względem sytuacja jest daleka od tej sprzed 10 czy nawet 5 lat. Na Zachodzie również panuje recesja, tamtejsze firmy informatyczne są więc gotowe przyjmować znacznie gorsze warunki finansowe. Pole konkurencji zacieśnia się, jednak krzywe cen wciąż jeszcze się nie przecięły. Nie chodzi zresztą o to, aby sprzedawać rozwiązania informatyczne istotnie taniej, lecz by miały większą funkcjonalność. Ważniejsza jest jakość produktu.

Pamiętajmy, że już niedługo znajdziemy się w Unii Europejskiej i wtedy Polska w perspektywie zagranicznych klientów przestanie być egzotyczna. Moja firma sprzedaje rozwiązania informatyczne na rynku niemieckim i - co ciekawe - naszymi podwykonawcami chcą być właśnie firmy indyjskie. Mit Indii nieco już przygasł, okazało się bowiem, że różnie bywa tam z jakością pracy. Duże znaczenie miało również zagrożenie konfliktami zbrojnymi w tamtym rejonie. To działa na naszą korzyść.

Kilka polskich firm sprzedaje swoje produkty na świecie pod własną marką. Czy jednak polski eksport rozwiązań i usług informatycznych generalnie nie sprowadza się do występowania w roli podwykonawcy, o którym końcowy odbiorca nie ma już pojęcia?

Sprzedaż pod swoją marką jest kosztowna. Nie ma tu właściwie innej drogi niż otwieranie zagranicznych przedstawicielstw. Chodzi bowiem o działania pod prawem określonego kraju, co jest istotne dla klientów za granicą. Ale nie deprecjonujmy podwykonawstwa. To doskonały sposób zdobywania wiedzy i fachowości w warunkach innych niż rodzime. Rozpoczynanie od niego jest naturalną i dobrą drogą wejścia na rynek zagraniczny. Ostatecznie może być jedyną metodą skrócenia tej drogi.

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200