Artyści

Anglosasi mówią o nich con-artists, co jest skrótem od confabulation-artists i oznacza mistrzów blagi. Hmm. Byłoby dobrze i nie byłoby problemu, o którym zamierzam pisać, gdyby tylko o blagę w tym chodziło.

Anglosasi mówią o nich con-artists, co jest skrótem od confabulation-artists i oznacza mistrzów blagi. Hmm. Byłoby dobrze i nie byłoby problemu, o którym zamierzam pisać, gdyby tylko o blagę w tym chodziło.

Mieliśmy takich przed wojną podobno i u nas, w Warszawie. Powiada się, że udało im się sprzedać przybyszom z prowincji i jadący tramwaj, i nieruchomą kolumnę z królem na szczycie. Całkiem niedawno mieliśmy też speców od piramid finansowych, a ciągle działają różni uliczni i domokrążni sprzedawcy, którym nadal udaje się uzyskiwać ceny wielokrotnie przekraczające wartość towaru.

Jeszcze sławniejszy był pod tym względem jakiś Turek, który przesiadywał przed budynkiem z dużym zegarem i - w roli rzekomego właściciela czasomierza - pobierał opłatę za spojrzenie nań od tych, których na oko szacował jako wystarczająco naiwnych. Widać nie zawsze oceniał właściwie, bo kilka razy trafił do więzienia, ale i tak z tego procederu utrzymywał rodzinę przez całe życie.

Wszystko to jednak to tylko drobne płotki w porównaniu ze specjalistami z Nigerii.

Przed kilku laty, na adres domowy i służbowy dostawałem listy, wysyłane z różnych miejsc na świecie, w których przedstawiano propozycje atrakcyjnych, na pozór, transakcji finansowych. Adres kontaktowy zawierał przeważnie numer jakiegoś mieszkania w Nowym Jorku i tamtejsze numery telefonu i telefaksu.

Treść listu sprowadzała się do tego, że ktoś, zawsze z nigeryjskich kół rządowo-biznesowych, chciał przekazać za granicę znaczną kwotę pieniędzy, ale z jakichś powodów sam tego nie mógł zrobić. Źródłem pieniędzy przeważnie miały być oszczędności z kontraktów rządowych albo przychody ze sprzedaży ropy. Znaczna kwota oznaczała co najmniej kilka dziesiątek milionów dolarów, z czego, za chwilowe użyczenie własnego rachunku bankowego, adresatowi proponowano dziesięć do dwadzieścia procent tej kwoty.

Celem tego było albo uzyskanie numeru rachunku, albo - już po odezwaniu się potencjalnej ofiary - mnożenie warunków wstępnych, z których niemal każdy wiązał się z koniecznością przekazania jakiejś kwoty. A to opłaty manipulacyjnej, a to składki na kupno milczenia kogoś, kto niby miał się o całej sprawie przypadkowo dowiedzieć i zamierzał zrobić z tej wiedzy użytek...

Fala nigeryjskich listów minęła dość szybko - dostałem ich razem, do domu i do pracy - około kilkunastu.

Nigeryjscy artyści znów ostatnio odżyli, ale nie trudzą się już wysyłaniem tradycyjnych listów, lecz korzystają z poczty elektronicznej. Taniej to i na pocztę nie trzeba chodzić i znaczków lizać... Od jakiegoś czasu nie ma tygodnia, żeby nie było jednego takiego listu, a bywa że przychodzi ich kilka. Wszystkie mają mój bardzo stary adres, który, mimo że nieaktualny, ciągle istnieje i automatycznie przekazuje wszystkie przesyłki dalej, na adres bieżący. Treści tych listów są podobne do tych z przeszłości i o to samo co kiedyś w tym wszystkim chodzi. Ich nadawcy nauczyli się jednak w międzyczasie posługiwania się brytyjskimi tytułami towarzyskimi i społecznymi. Toteż raz jestem tytułowany tylko sir, a w innym przypadku mam po nazwisku esq., czyli skrót od esquire. Raz czy dwa zdarzyło mi się nawet być ekscelencją, co natychmiast kojarzy mi się z przymiotnikiem excelent, a wtedy już mam pewność, że to tylko zbieżność imienia i nazwiska i że na pewno nie o mnie chodzi.

Sami autorzy też sobie nie żałują i upiększają swoje nazwiska przymiotnikami w rodzaju honorable (pisownia oryginału), co ma oznaczać, że mamy do czynienia z człowiekiem prawym i uczciwym. Dodajmy - uczciwym na swój, bardzo specyficzny sposób. Kto nie wierzy, niech się przekona osobiście.

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200