Gra o pieniądze czy satysfakcję

Informatycy w polskich przedsiębiorstwach dynamicznie się rozwijają, choć wynika to tylko po części z zapotrzebowania na ich pracę.

Informatycy w polskich przedsiębiorstwach dynamicznie się rozwijają, choć wynika to tylko po części z zapotrzebowania na ich pracę.

Oczywiście, nikt nie ma już wątpliwości, że informatyka jest niezbędną składową biznesu, że bez niej funkcjonowanie wielu przedsiębiorstw, firm handlowych, banków, towarzystw ubezpieczeniowych i instytucji finansowych byłoby niemal nieopłacalne, że stanowi inspirację dla nowych produktów i umożliwia ich wytworzenie. Informatyka w większości polskich organizacji gospodarczych jest już doceniana i pielęgnowana. Wydawałoby się więc, że poruszenie w środowiskach informatyków jest logiczną konsekwencją wzrostu znaczenia tej dziedziny dla biznesu.

Poruszenie w środowisku

Poruszenie widoczne jest na kilku płaszczyznach. Pierwsza, to wzmacnianie presji wywieranej na menedżerów i zarządy, chęć uczestniczenia w podejmowaniu decyzji biznesowych, aspiracje dyrektorskie. Druga płaszczyzna to ponowne wartościowanie swojej pracy. Przejawia się to m.in. we współpracy z firmami rekrutującymi kadry, tzw. łowcami głów. Informatycy są w bazach tych firm, przyjmują ich oferty. Trzecia płaszczyzna dotyczy poszukiwania nowych sposobów budowania prestiżu zawodowego. Z tym wiąże się m.in. kryzys tradycyjnych stowarzyszeń zawodowych.

Kolejna dziedzina aktywności to wewnętrzne różnicowanie się środowiska informatycznego, zarówno pod względem specjalności zawodowych, jak i budowania nowej hierarchii tych specjalności. Szczególnie widoczne są obecnie aspiracje - kiedyś zupełnie pomijanej - informatyki gospodarczej. Jeszcze inna płaszczyzna poszukiwań to

wiązanie się firm sotfware'owych, a także poszczególnych informatyków z firmami konsultingowymi i próbowanie tą drogą znalezienia sobie nowego miejsca w biznesie, w gospodarce.

Jednak chaotyczność działań przedstawicieli tego zawodu, niejasność kierunku, w którym zmierzają, nieklarowność ich poglądów na swoją rolę w społeczeństwie, a także brak harmonii we wzajemnych kontaktach informatyków, innych specjalistów i menedżerów wskazują, że niedawno odkryta użyteczność dla biznesu jest tylko jednym z kilku czynników, który wprowadził twórczy ferment do tego środowiska.

Ferment w zawodzie

Z sondy przeprowadzonej przez naszą redakcję wśród kadry informatycznej w przedsiębiorstwach, organizacjach i urzędach wynika, że w większości przypadków jej poziom satysfacji z pracy jest bardzo wysoki, chociaż prawie nigdzie nie jest ona pozbawiona stresów czy napięć w kontaktach z innymi pracownikami, zwłaszcza kadrą

zarządzającą. Wyniki sondy wskazują na swoistą dysharmonię między wewnętrznym poczuciem wartości informatyków a oceną i wynagradzaniem ich przez otoczenie (w postaci pieniędzy, pozycji, uznania, prestiżu...). Dysharmonia ta pojawiła się nagle w ciągu ostatniego roku, toteż można przypuszczać, że nie wynika z jakiegoś stopniowego dojrzewania informatyków do nowych zadań i nowych ról, lecz z nałożenia się kilku czynników, powodujących skokową zmianę samopoczucia i pozycji przedstawicieli tego zawodu. Wzrost znaczenia dla biznesu - już wspomniany w tym artykule - jest jednym z nich.

Drugim, bardzo ważnym czynnikiem jest osiągnięcie takiego poziomu wyrafinowania samego zawodu, w którym informatykowi do pełnego szczęścia nie wystarcza już to, że zajmuje się pasjonującą, wiodącą dziedziną techniki. Zaspokojenie pasji inżynierskich nie jest już wystarczającym powodem do satysfakcji. Inżynier, technik tej branży dojrzał do odegrania również roli społecznej.

Trzecim czynnikiem mobilizacji i zamętu w środowisku jest - wiążące się z poprzednimi czynnikami - wyjście poza indywidualistyczny sposób pracy, przypominający nieco styl pracy przedstawicieli wolnych zawodów, oraz próba nawiązania partnerskich stosunków z innymi pracownikami organizacji, wręcz z innymi organizacjami.

Wszystkie wymienione czynniki - i wiele mniej istotnych - wynikają przede wszystkim ze zmian w samej technologii. W miarę rozwoju informatyki okazuje się, że coraz mniej jest ona zamkniętą dziedziną dla wtajemniczonych, a coraz bardziej powszednim narzędziem przedstawicieli wielu zawodów. Okazuje się też, że jej przesłaniem jest pomoc ludziom w łączeniu swoich wysiłków, organizowanie pracy zespołowej, grupowej, że pełni wręcz rolę integratora ponad wszelkimi podziałami, nie tylko w skali przedsiębiorstwa, ale kraju czy całego świata.

Okazuje się też, że podstawowe tworzywo, którym posługuje się informatyka, czyli informacja, jest jednocześnie podstawową przesłanką do budowy systemu władzy przez tych, którzy tę władzę chcą sprawować, zarówno w wymiarze politycznym, gospodarczym czy biznesowym. Kim zatem ma być informatyk, który daje klucz do tej władzy - czyli informacje oraz reguły ich magazynowania, przetwarzania, ochrony i selekcjonowania? Kim zatem ma być informatyk, który jednocześnie dysponuje narzędziem do demokratyzowania i jednoczenia świata i społeczności? Czy przypadkiem od tego, jak informatycy wykorzystają swoją wiedzę i jakie zajmą pozycje w społeczeństwie nie zależy, w jakim kierunku nastąpi rozwój cywilizacji: wspólnotowym czy hierarchicznym?

Dzisiaj nie tylko od nich zależy, kim będą. Bardziej od ich zwierzchników. A więc od zwierzchników zależy, jakie cechy wyzwolą u informatyków, jakim celom służyć będzie ich praca, wtedy gdy już informatycy zasiądą w gremiach kierowniczych. Bo to, że zasiądą, jest jedynie kwestią czasu.

Satysfakcja i motywacja

Informatyk to nie pierwszy w historii zawód, który przeżywał taką metamorfozę: od wąskiej, zamkniętej, marginalnej dziedziny jedynie dla pasjonatów, do dziedziny decydującej o losach przedsiębiorstw, całych gospodarek, a nawet części świata. Podobnie było z inżynierami czy potem ze specjalistami od finansów. Dziś już tradycyjna inżynieria

przeżywa zmierzch, oddając pole właśnie informatyce. Natomiast finansiści stanowią czołówkę świata biznesu, a w przedsiębiorstwach zajmują drugą - po dyrektorze generalnym - pozycję kierowniczą.

Zawsze pierwszym znakiem przechodzenia do nowej fazy rozwojowej tych zawodów było poczucie dysharmonii między własną oceną wartości, a oceną otoczenia lub formalnym usytuowaniem w strukturze organizacji. Informatycy taką fazę niezadowolenia przeżyli na przełomnie lat 70. i 80. oraz w pierwszej połowie ubiegłej dekady. W efekcie poszukiwań rozwiązania tego problemu powstały nowe koncepcje reorganizacji przedsiębiorstw i urzędów, np. słynny reengineering, umożliwiający włączenie informatyki na nowych, partnerskich zasadach do kreowania biznesu czy realizowania innych zadań. Rozwiązały one również problem frustracji informatyków, którzy uzyskali pełną świadomość nieocenionej wartości, jaką jest sprawne posługiwanie się informacją w przedsiębiorstwie, a wdrażane dotąd systemy informatyczne nie dawały znacznych efektów, właśnie ze względu na sposób zorganizowania pracy i budowę struktur organizacyjnych.

Punkt krytyczny rozwoju każdego zawodu pojawia się, wtedy gdy przeświadczenie o wykonywaniu pasjonującego zajęcia i intelektualne zadowolenie z rozwiązywania zawodowych problemów przestaje być wystarczającą wewnętrzną motywacją do pracy i rozwoju. Motywacja wewnętrzna jest najważniejsza, nie należy się łudzić, że zastąpi ją sowite wynagrodzenie czy pochwały szefa. W przypadku informatyków jest to jeszcze poważniejszy problem, ponieważ informatyka jest dziedziną tak dynamiczną, o wciąż odkrywanych nieoczekiwanych możliwościach, że zajmujący się nią ludzie startują do nowych ról ze znacznie większym emocjonalnym i intelektualnym zaangażowaniem. Stwarza to dwa niebezpieczeństwa. Po pierwsze, niebezpieczeństwo głębokiego konfliktu z każdym, kto choćby lekko będzie kwestionował znaczenie informatyki. Drugie zagrożenie wynika z tego, że owo wspomniane przejęcie się informatyką wykształciło u zajmujących się nią ludzi bardzo indywidualistyczne podejście do swojej pracy, niemal takie jak u artysty czy gwiazdy filmowej. Wytwory swojej pracy ludzie ci uważają za osobiste życiowe dzieło, nie podlegające żadnej dyskusji.

Z jednej strony, trudno ich będzie nakłonić do zespołowej pracy, do dopuszczenia nieinformatyków do decydowania o kształcie informatyki w przedsiębiorstwie, z drugiej - będą też oni niechętni w upowszechnianiu swoich organizacjach standardów, czyli systemów nie będących wytworem ich pracy.

Wśród informatyków pragnienie sukcesu zupełnie nie idzie w parze z chęcią grupowego działania, chociaż sama natura tej technologii coraz bardziej polega na łączeniu ludzi i umożliwianiu im wspólnej pracy.

Ścieżki kariery

Informatycy chaotycznie poszukują wyjścia ze swoich dylematów rozwojowych. Jedni chcą być dyrektorami, jednak nie umieją powiedzieć tego swoim szefom. A jeśli już mówią - uzasadniają to dobrem zakładu, a nie swoim. Nie chcą przyznać się, że tak wysoka pozycja wynika z ich aspiracji. A dla firmy będzie po prostu korzystniej, jeśli informatycy nie będą sfrustrowani, jeśli będą mieli wewnętrzną motywację do pracy i rozwoju. Tymczasem pierwszą kwalifikacją do bycia menedżerem jest odwaga powiedzenia tego wprost, następnie publiczne przyznanie się, że aspiracje te wynikają z wysokiej samooceny, a następnie udowodnienie, że rzeczywiście jest się aż tak pożytecznym. Ukrywanie rzeczywistych motywacji prowadzi do parady nieporozumień w przedsiębiorstwach, mało budującej dla wszystkich stron tej rywalizacji.

Niektórym informatykom tylko wydaje się, że chcą być menedżerami, że chcą podejmować decyzje biznesowe. W momencie, gdy szef - ulegając ich aspiracjom - posyła ich na kursy dokształcające w dziedzinach biznesowych, okazuje się, że wcale nie o to im chodziło. Źyłka przedsiębiorcza, iskra boża do interesów jest darem wrodzonym, tego nie da się nauczyć i tym pasjonować, tylko po to aby więcej znaczyć w przedsiębiorstwie.

Toteż wystarczy nie tyle zająć się biznesem, co informatyką wspierającą biznes - bez konieczności podejmowania decyzji biznesowych - i przed informatykiem otwierają się nowe perspektywy rozwojowe, nowe szanse na uznanie i "wybicie się". Tacy informatycy zwykle odchodzą z przedsiębiorstw, w których już więcej jako administratorzy czy analitycy nie mogą zrobić - albo wydaje im się, że odegrali już swoją rolę i dalsza praca będzie jałowa - i zatrudniają się w firmach konsultingowych lub software'owych, zajmujących się dużymi projektami informatycznymi dla biznesu lub administracji.

Dla innych informatyków wielkim odkryciem są firmy zajmujące się head huntingiem" Fakt, że kwalifikacje informatyczne mogą być cennym towarem na rynku, dowartościowuje ich do tego stopnia, że przestaje się dla nich liczyć lojalność wobec jakiegokolwiek pracodawcy czy po prostu zamiłowanie do tej wiodącej w świecie dziedziny techniki.

Na razie żadna z dróg obieranych przez informatyków nie przyniosła im satysfakcji. Ani oni sami, ani nikt inny nie wie jeszcze, kim powinni być ludzie znający tajniki rządzące światem informacji i na jakich stanowiskach powinni pracować.

A może kimś podobnym do szamana w społeczeństwach pierwotnych? Poza strukturami, ale władających wiedzą tajemną? Pozostawiam to do wakacyjnych przemyśleń dyrektorom i informatykom.

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200