Pokochać halabardzistę

Analitycy przewidują co najmniej liniowy wzrost liczby osób korzystających z Internetu. Latem 2002 r. już 19% dorosłych Polaków korzystało z sieci (http://www.winter.pl/internet/w0942.html). Szacunki firmy PricewaterhouseCoopers mówią o 10 mln użytkowników Internetu w 2006 r. (http://www.money.pl/NGosp/Analiza/W/1024494661.html).

Analitycy przewidują co najmniej liniowy wzrost liczby osób korzystających z Internetu. Latem 2002 r. już 19% dorosłych Polaków korzystało z sieci (http://www.winter.pl/internet/w0942.html). Szacunki firmy PricewaterhouseCoopers mówią o 10 mln użytkowników Internetu w 2006 r. (http://www.money.pl/NGosp/Analiza/W/1024494661.html).

To była dobra wiadomość. Zła wiadomość jest taka, że - moim zdaniem - nie będzie to miało większego znaczenia jakościowego. Przytoczmy inne dane: 92% głównie korzysta z WWW, 55% z poczty elektronicznej, 34% z interaktywnych komunikatorów. Oznacza to, że zdecydowana większość użytkowników Internetu wybiera bierną formę uczestnictwa, a także "osobistą" (poczta elektroniczna i komunikacja online nie są widoczne dla osób innych niż bezpośredni uczestnicy). Słowem, zdecydowana większość internautów nie pozostawia po sobie trwałego śladu w sieci.

Ludzie teatru mówią o aktorach i halabardzistach. Ci pierwsi występują na scenie, wzruszają publiczność, pisze się o nich w gazetach, a na afiszach teatralnych ich nazwiska podawane są jako pierwsze. Ci drudzy stoją w tle, dzierżąc przysłowiową halabardę i raz na akt wypowiadając jedno zdanie ("Królu, jaśnie pani otruta!"). Otóż w pewnym uproszczeniu można by powiedzieć, że prawie wszyscy ludzie, którzy mogli wnieść nowe treści i nową jakość do Internetu - nazwijmy ich "aktorami sieci" - już są w cyberprzestrzeni obecni. Ci, którzy dopiero przyjdą, to bierni konsumenci - "halabardziści Internetu". Zwiększą jedynie masę użytkowników, ale nie spodziewajmy się po nich nowych treści.

Czy powinno nas to dziwić? Nie! Przecież powszechnie znane jest w ekonomii prawo 80-20, które w wielu różnych odmianach mówi o tym, że 20% klientów generuje 80% obrotu. Podobnie 80% przychodu firmy tworzone jest przez 20% pracowników i vice versa. Z Internetem nie jest inaczej, ponieważ właśnie osiągnęliśmy poziom 20% zinternetyzowanej populacji. Można założyć, że w pierwszym rzędzie do sieci wchodzą ludzie najbardziej przedsiębiorczy, najlepiej wykształceni i najbardziej ciekawi świata. Widać więc, że dziś obserwujemy już 80% tego, co Internet będzie zawierał w stadium dojrzałym. A pozostałe 20% będzie się pojawiać powoli, w miarę jak reszta osób będzie wchodzić do cyberprzestrzeni.

Czuję się trochę winny, pisząc te słowa. Łatwo mi to robić w tygodniku, którego Czytelnicy zapewne w całości należą do kategorii aktorów. Proszę mnie źle nie zrozumieć - nie tak dawno pisałem przecież (Nie strachać się, CW nr 22/2002), że dopiero dostrzeżenie szansy w ludziach dojrzałych może dać nowy oddech e-gospodarce. Tezy postawione dwa miesiące temu i dziś nie stoją w sprzeczności. Wraz bowiem z nowymi użytkownikami sieci pojawi się znany także z ekonomii efekt skali. Mówiąc w pewnym uproszczeniu, jeżeli przy 100 tys. użytkowników bankowości internetowej utrzymywanie tak wielu serwisów jest mocno deficytowe, to przy milionie stanie się już rentowne, a przy pięciu milionach będzie można na tym zarobić kokosy. A pięć milionów ludzi zarządzających swoimi finansami z serwisów online to - moim zdaniem - perspektywa całkiem realna. A jeżeli pięć milionów ludzi będzie jeszcze mogło te finanse przeznaczyć na zakup produktów i usług... ech, pomarzyć!

Słowem, to dzięki halabardzistom aktorzy będą mogli uzyskać sławę i pieniądze. A one dadzą im energię do nowych osiągnięć, być może na polach całkiem innych niż Internet, bo prawo 80-20 jest nieubłagane. Kochajmy więc halabardzistów, kochajmy ich do szaleństwa.

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200