Sentencja z komputera

Czasami znajomi pytają mnie, skąd biorę tematy felietonów. Odpowiadam, cytatem (Budka Suflera): 'Nic nie boli, tak jak życie'. Nic bardziej prawdziwego nie mogę powiedzieć o dzisiejszym temacie, ba - życie dopisało zakończenie, jakiego nie wymyśliłby żaden scenarzysta.

Czasami znajomi pytają mnie, skąd biorę tematy felietonów. Odpowiadam, cytatem (Budka Suflera): ''Nic nie boli, tak jak życie''. Nic bardziej prawdziwego nie mogę powiedzieć o dzisiejszym temacie, ba - życie dopisało zakończenie, jakiego nie wymyśliłby żaden scenarzysta.

Dziewięć miesięcy temu dziewiętnastoletnia angielska niania została oskarżona o spowodowanie śmierci podopiecznego. Proces toczył się przez sześć tygodni na przełomie września i października. Jury zadecydowało, że oskarżona winna jest tzw. morderstwa drugiego stopnia i skazało ją na dożywocie, co w praktyce oznacza w amerykańskim systemie prawnym, że po piętnastu latach mogłaby starać się o zwolnienie.

Wyrok wywołał burzę w szklance wody: powstał komitet obrony Louise Woodward, kontrkomitet pamięci małego Mathew Eappena - jednym słowem publikatory miały używanie. Od czasu śmierci innej znanej angielskiej opiekunki dzieci, niejakiej Diany z domu Spencer, po mężu Windsor, modne się stało po obu stronach oceanu tworzenie stron WWW na temat, a czasami i bez tematu. W tym przypadku w zabawę postanowił włączyć się sędzia decydujący o podtrzymaniu lub uchyleniu wyroku. Wysoki Sąd w osobie Hillera Zobela antycypował problemy urzędników sądowych, którzy mają obowiązek wydawania sentencji wyroku każdemu zainteresowanemu po wniesieniu przezeń opłaty w wysokości 1,50 USD za stronę (papierową).

Sędzia pogadał z synem (absolwent CalTechu) i postanowił, że decyzję opublikuje w sieci. Po raz pierwszy Internet miał być użyty jako podstawowe medium publikacji wyroku. Już od dawna sędziowie w Massachusetts piszą decyzje na laptopach, więc przeniesienie tekstu w sieć nie powinno było sprawić kłopotu.

Początkowo miejscem pojawienie się wyroku miała być strona tygodnika prawniczego Lawyers Weekly. Jednakże zaraz po ogłoszeniu tego faktu, serwer tygodnika zapchał się. W tej sytuacji podjęto decyzję, że 30 innych stron otrzyma tekst jednocześnie. Aby zapewnieć bezpieczeństwo transmisji, postanowiono, że tekst poprzedzi tajemne hasło, wysłane osobno operatorom stron.

Jakoż i sędzia, po prawie tygodniu namysłu, zdecydował się obniżyć wyrok - z dożywocia do czasu spędzonego w więzieniu przez oskarżoną w trakcie procesu. Niestety, z całego napięcia sieciowego nic nie wyszło.

Internet miał być odporny na ataki bomb atomowych i inne przemyślne knowania przeciwnika, lecz nikomu nie przyszło do głowy, że akurat o godzinie wydania wyroku w tej części Cambridge, gdzie znajduje się sąd rejonowy, przemoknięte kable elektryczne spowodują zwarcie i brak dopływu prądu do serwera sądowego dostawcy usług internetowych. Tak się złożyło, że prywatna firma wolała inwestować w serwery niż w podtrzymywacze napięcia, bo po prostu zaniki prądu w gniazdkach należą w okolicach Bostonu do rzadkości (przez rok nie zdarzyło mi się to ani

razu).

Cała historia została oczywiście opisana ze szczegółami przez media (patrz strona Boston Globe:http://www.boston.com, słowo kluczowe: Woodward, przekaz multimedialny). Administratorzy tej właśnie strony zanotowali nie spotykany jak dotąd ruch - cały świat próbował dowiedzieć się szczegółów precedensowej sprawy.

A ja sobie pomyślałem, że nie ma to, jak dobra maszynistka, która wyklepie podyktowany wyrok nawet po ciemku. Myślę, że Wysoki Sąd zgodzi się ze mną, prawda?!

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200