Gorące biurko

Podziwiam ludzi i firmy, które potrafią zamienić swoje kłopoty w triumfalnie ogłaszane atuty. Na przykład niezwykle dzisiaj modny temat pracy w domu czy nazywając to bardziej nowocześnie - pracy w organizacji wirtualnej - został wywołany kilkanaście lat temu przez firmę, mającą problemy z pracownicami, które ciągle zostawały matkami i przebywały na zwolnieniach.

Podziwiam ludzi i firmy, które potrafią zamienić swoje kłopoty w triumfalnie ogłaszane atuty. Na przykład niezwykle dzisiaj modny temat pracy w domu czy nazywając to bardziej nowocześnie - pracy w organizacji wirtualnej - został wywołany kilkanaście lat temu przez firmę, mającą problemy z pracownicami, które ciągle zostawały matkami i przebywały na zwolnieniach.

Również home banking ma swe preźródła w ogromnych kosztach, jakie banki ponosiły budując niezwykle wystawne, eleganckie, duże i drogie siedziby, zatrudniając w nich tysiące pracowników, nierzadko wyłącznie do świadczenia uprzejmości lub dla ochrony majątku. Wszak stanowiły wizytówkę firmy.

Ostatnio Andersen Consulting w Polsce ogłosił system „gorących biurek”, czyli biurek rezerwowanych przez pracowników na godziny, kiedy rzeczywiście jest im ono potrzebne. Nie mam najmniejszych podejrzeń co do kondycji finansowej tej firmy doradczej, jednak sądzę, że jej kierownictwu też była miła perspektywa mniejszych opłat za horrendalnie drogą w Warszawie powierzchnię biurową. Inne argumenty firmy też budzą moje zrozumienie. Doradcy są ciągle w rozjazdach, pracują głównie u klientów, a poza tym miejsce pracy nie powinno być szczególnie naznaczone indywidualnością pracownika, lecz odzwierciedlać image firmy.

Jednak w miarę, jak pogłębiałem rozmyślania nad tym nowatorskim rozwiązaniem organizacyjnym, narastał we mnie bunt.

Jeśli - wedle specjalistów - najefektywniej pracuje się w miejscach nie skażonych prywatnością, nie naznaczonych piętnem posiadania, nie kojarzących się z żadnymi wspomnieniami, to po jaką cholerę przez długie lata, przez całą Polskę ciągnę ze sobą swoje biurko, kupione mi przez rodziców w drugiej klasie „podstawówki”? To biurko - zniszczone i niemodne - naznaczone dziesiątkami zadrapań (rzecz jasna znam pochodzenie każdego z nich), śladami kleju po naklejkach (pamiętam jakich), specyficznymi „udoskonaleniami” i skrytkami, do celów, o których dzisiejsi studenci nie mają pojęcia - to biurko odzwierciedla całe moje życie! I ja mam uznać, że jest zbytecznym balastem starych przyzwyczajeń i wyobrażeń, że zbytecznie mnie rozprasza przy pracy, że jest niefunkcjonalne i nie pasuje do wyposażenia mieszkania, że nie wypada go pokazywać gościom? I pozbyć się go! Nie do wyobrażenia!

Powinienem uzasadnić moje postępowanie jakimś mądrym argumentem. Że pamięć i doświadczenie - symbolizowane przez biurko - inspiruje mnie do lepszej pracy i nowych pomysłów oraz ustrzega przed już raz popełnionymi błędami, że owo stałe biurko jest ważną składową mojego poczucia tożsamości, że wytwarza we mnie poczucie bezpieczeństwa. I tak dalej, i tak dalej... Przyznam jednak: nic z tych wielkich rzeczy. Po prostu lubię swoje stare biurko, mimo że nie robię przy nim żadnym mądrzejszych rzeczy niż bym robił przy wynajętym biurku.

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200