Czego nie wie polski menedżer?

Ostatnie artykuły w Computerworldzie na temat zastosowań w sferze BMS (Business Manufacturing Systems), choć poruszały ważkie sprawy, nie dotyczyły pewnych specyficznych spraw jakby dziejących się poza sceną.

Ostatnie artykuły w Computerworldzie na temat zastosowań w sferze BMS (Business Manufacturing Systems), choć poruszały ważkie sprawy, nie dotyczyły pewnych specyficznych spraw jakby dziejących się poza sceną.

Choćby sprawa referencji. Temat - morze. Konsultant niezależny X twierdzi, że polski dystrybutor "zastanawia" się nad referencjami zagranicznymi w określonej branży i że jeśli nie ma takowych w Polsce, to biada mu. Drugi z kolei rozmówca pani I. Bartczak twierdzi, iż dystrybutorzy "podpierają" się znaczącymi referencjami dla potwierdzenia wiarygodności swojej firmy i nadania jej splendoru, pochodnej międzynarodowego sukcesu firmy macierzystej. Ktoś inny poruszył w rozmowie z panią redaktor temat nieaktualizowania list referencyjnych i posługiwania się na listach nazwami firm stosującymi dane rozwiązanie, choć firmy te stosują rozwiązanie inne.

Po pierwsze, polski dyrektor uważa z reguły, że firma, którą zarządza, jest nietypowa i to, co w niej wykonuje pan Franciszek w zaopatrzeniu, pani Basia w sprzedaży i pan Jan w planowaniu produkcji, jest unikalne i właściwe. Pan dyrektor uważa, że zobaczyć musi w wizycie referencyjnej bardzo zbliżoną w typie produkcję, a najlepiej taką samą w wyrobach, firmę, której chce znaleźć to, co robi jego firma, i utwierdzić się w przekonaniu, iż ludzie tam zatrudnieni robią to samo co pan Jan u niego. I ten typ dyrektora obsługują rozmówcy pani I. Bartczak. Może jest tu pewne przerysowanie, ale chciałem przedstawić problem. Problem na tyle istotny, że ma swe odbicie w "rzeźbieniu" ( jak mówi mój kolega Andrzej K.) oprogramowania odzwierciedlającego ten sposób myślenia, utrwalającego złe nawyki i przede wszystkim bardzo kosztownego.

Po drugie, "sparzony" już dyrektor i wiedzący, co poprzednio źle zrobił i ile go to kosztowało, że konkurencja "wyrywa spod niego dywan", zaczyna poszukiwać rozwiązania sprawdzonego, w miarę standardowego (choć do tego znaczenia dojdzie dopiero później), w którym już nie szuka podobieństwa technologicznego, a jedynie chce zobaczyć sprawdzone rozwiązania organizacyjne i biznesowe. I już wie, że jego unikalność może leżeć wyłącznie w sferze technologicznej produkcji (o ile odpowiednio dużo zainwestuje).

Niestety, takich dyrektorów jest mało. Kolejka do "sparzenia' powoli rośnie, woda się grzeje. I również, niestety, miejsc referencyjnych w Polsce, w których można pokazać dobrą, zrestrukturyzowaną wdrożeniem organizację biznesu jest bardzo, ale to bardzo mało. I jeżeli są, to są to z reguły firmy małe (do ok. 500 osób zatrudnionych), w których trudno było wdrożyć system, ale mimo wszystko z powodzeniem został wdrożony.

Takich firm w Polsce jest - według mojego rozeznania - najwyżej 50. Firmy te są, jak na razie, najpewniejszą bazą referencyjną. Duże firmy w Polsce jeszcze długo nie będą mogły stanowić dobrego wzorca dla innych, a służyć mogą tylko jako "przynęta" dla naiwnych. W duże firmie jest nieporównywalnie trudniej zrobić niezbędną restrukturyzację, a projekty realizowane obecnie w Polsce w dużych firmach polskich są jakby czesaniem zmierzwionej, ale wciąż bardzo brudnej głowy. Ale to czesanie też coś daje. Wyczesywane są plewy i inne paskudztwa.

Podsumowując temat referencji, uważam, że przeciętny polski dyrektor nie czuje, jak powinien być zarządzany biznes. W związku z tym miota się uwikłany trudnościami dnia powszedniego, chęcią dowiedzenia się czegoś sensownego o rozwiązaniach, o których mówią jego koledzy w klubie biznesu i o których przeczytał w prasie. Wszędzie kłuje go brak wiedzy w wielu kwestiach, o których dowiaduje się i których nie rozumie. I szuka rozwiązań, przykładów, wzorców i ludzi, którzy mogą dzielić z nim jego zmartwienia. Mimo iż wie na pewno, że musi zmienić sposób zarządzania swoją firmą, jest mu niezwykle trudno znaleźć rozwiązanie pewne.

Tu wracam z uporem do kwestii naszych uczelni. Uważam, że w dalszym ciągu nasze uczelnie nie spełniają właściwej roli w propagowaniu standardów zarządzania biznesem i te, które mają w nazwie słowo zarządzanie lub angielski "management", mają programy teoretyczne, a wykładowcy nie są i nie byli praktykami. Aktualnych polskich wykładowców BPR i praktyków dzieli przepaść (malejąca).

Sławomir Trautman dyrektor zarządzający VimeX sp. z o.o., Warszawa

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200